Reklama

Piła chce grać w piłę

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2017, 09:46 • 15 min czytania 27 komentarzy

Wczoraj Wronki i Grodzisk przyjmowały u siebie europejskie marki, dziś Bytów ma ćwierćfinał Pucharu Polski, Nieciecza ekstraklasę, jutro przez bramy elity chcą przejść Chojnice. Przykłady zresztą można mnożyć, niejednokrotnie nie trzeba było szukać w polskim mieście korków, wysokich biurowców i rozbudowanej komunikacji publicznej, by dostrzec futbol na przyzwoitym poziomie. A jak ma się do tego Piła? Niestety ma się nijak, bo ponad 70-tysięczne miasto nie posiada żadnej drużyny seniorskiej i jest największą tego typu pustynią w kraju. Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy chcą, by na tej pustyni jednak coś zakwitło.

Piła chce grać w piłę

Lecz zanim o nich, warto nadmienić, że sformułowanie “nie ma żadnej drużyny seniorskiej”, nie jest w tym wypadku przesadą, gdyż jednak w Pile ktoś kopie hobbystycznie po B-klasowych boiskach. Nie, taki zespół po prostu nie istnieje. Sprawdzić można to już przez Okręgowy Związek Piłki Nożnej w Pile, którego nazwa brzmi właściwie trochę ironicznie. W klasie okręgowej znajdziemy drużyny z Okonka, Śmiłowa i Połajewa, lecz nie z Piły. W klasie A i B są zespoły z Ferdynandowa, Głubczyna i Dębna, ale Piły brak. Natomiast w czwartej lidze odszukamy Iskrę Szydłowo, ekipę ze wsi oddalonej od Piły mniej więcej osiem minut jazdy i właśnie tam mieszkańcy spragnieni większego futbolu mają najbliżej, by zaspokoić swoje piłkarskie potrzeby na najwyższym dostępnym szczeblu.

Jeśli zaś w Pile szukać sportowych emocji na poziomie seniorskim, na razie trzeba wybrać inny front. Siatkarki grają obecnie w najwyższej lidze, na ich szyjach wisiały medale mistrzostw Polski, również złote, żużlowcy wrócili do czołówki i też wcześniej zdobywali najcenniejszy krążek. W futbolu miasto miało swoją Polonię, ale jej największym sukcesem było trzecie miejsce w trzeciej lidze za sezon 1979/80. Klub upadał i chciał się podnieść, ostatnio spróbowano go reanimować w 2012 roku, ale znów się wyłożył po trzech sezonach. – Przedostatnim zespołem był jeszcze MKP 1999 Piła, tam byłem wiceprezesem i grającym trenerem pierwszej drużyny. Ten klub też upadł, bo brakowało pieniędzy i sponsorów. Zespół mieliśmy dobry, ta drużyna miała szansę wejść nawet do trzeciej ligi, graliśmy w czubie czwartej. Natomiast w Pile jest żużel. A przeważnie gdzie są kluby żużlowe, tam kluby piłkarskie mają o wiele ciężej – mówi Adam Luboński, prezes OZPN w Pile.

– Właściwa Polonia Piła skończyła się w latach 90., potem były twory, które powstawały i padały. Krótkie akcje, w dziwny sposób tworzone, nie od dołu, tylko od góry, na zasadzie: budujemy zespół seniorów, wykładamy pieniądze, bo znalazł się inwestor, który jednak zaraz się zniechęcił. Ja w Polonii Piła byłem zawodnikiem grup juniorskich, klub miał takie trzy. Piłka stała na całkiem niezłym poziomie – nasi zawodnicy trafiali do młodzieżowych reprezentacji, był trzecioligowy klub, pachniało chwilami drugą ligą. Jednak potem przyszły spore wahania, związane z rozwojem innych dyscyplin, to połknęło tę pilską piłkę i na długie lata zahamowało jej rozwój. Nie oszukujmy się – ten rynek nie jest jakiś ogromny, a jeśli rozwija się żużel i ten żużel zdobywa mistrzostwo Polski, to choćby wśród firm generuje on takie koszty, że nie wystarcza środków na inne dyscypliny. Niby podobnie jest w Lesznie, gdzie mają mocnego żużla, ale piłka seniorska tam jest, juniorskie zespoły są w ligach wojewódzkich. Gdy prowadziłem Nielbę Wągrowiec, to rywalizowaliśmy z Polonią Leszno, która była biedna, ale dzielnie trzymała się wychowankami. To sytuacja nieporównywalna do naszej – mówi Tomasz Kowalski, trener piłkarski pochodzący z Piły.

OZPN ma związane ręce, nie jest przecież od rozdawania pieniędzy i szukania sponsorów. – My możemy tylko pomóc w sprawach organizacyjnych, okręgowe związki są od organizowania ligi. Mamy pod sobą 70-80 zespołów i zajmujemy się rozgrywkami – skrzatów, trampkarzy, orlików, juniorów młodszych, starszych i seniorów. Nie możemy ingerować w kluby, pomagać im w sensie finansowym. Jesteśmy do pomocy, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne: jak zrobić, jak zgłosić, wydajemy licencje, pomagamy w szkoleniu trenerskim. Jednak jeżeli chodzi o budowanie zespołu, to nie mamy takiej mocy – tłumaczy Luboński.

Reklama

Co za tym idzie, nie ma success stories, jak mawiał Leśnodorski, które działałyby jak magnes. Bartosz Nosal w swoim reportażu o Pile dla Gazety Wyborczej, ustalił, że żaden z reprezentantów Polski w piłce nożnej nie urodził się w Pile, najbardziej kojarzonym ekstraklasowiczem, mającym tutaj przeszłość, jest Patryk Klofik. 11 meczów w ekstraklasie, co prawda trzy w mistrzowskim Zagłębiu, ale wciąż nie są to Himalaje futbolu, czy nawet kopiec kreta.

Jeśli ktoś po pracy ma ochotę założyć krótkie spodenki i pokopać w rozgrywkach pod logiem PZPN-u, musi szukać szczęścia w okolicy, nie w Pile. Dzieci jeszcze ignorowane nie są, w mieście istnieje dużo szkółek, które edukują do 15. roku życia, ale długo było to tyle. Już juniorzy starsi i młodsi – jeśli chcieli grać na określonym poziomie – musieli ciągać rodziców za rękaw do samochodu albo samemu wsiadać na rower i jechać w region, by załapać się do jakiekolwiek zespołu. W Pile zastali bowiem próżnię, nie mieli tu czego szukać.

Czas przeszły nie został jednak użyty w poprzednim zdaniu przypadkowo, ponieważ niecałe dwa lata temu powstał Klub Piłkarski Piła, który tę dziurę załatał. Najpierw założono zespół juniorów młodszych, po roku drużynę juniorów starszych. Na przyszły rok planowany jest start seniorów i kolejność tworzenia tych drużyn jest przez rządzących KP przemyślana. – Jeśli rzucimy hasło, że sponsorujemy wyjazdy, koszulki, damy logo, to mamy od ręki drużynę seniorską. Tyle jest tutaj chłopaków. Jednak my nie chcemy robić popeliny, dbamy o jakość na każdym kroku, więc jeśli ta drużyna ma startować, musi być ciągłość i odpowiedni poziom jakościowy – tłumaczy Przemysław Wojcieszak, prezes klubu. – Zrobiliśmy analizę: jest infrastruktura, miasto liczy 75 tysięcy mieszkańców, co daje duży potencjał. Pomyśleliśmy, że jeżeli stworzymy dobrą organizację, to musi się udać – dodaje.

Pomysł podparto pieniędzmi. – Przemek z Karolem Skibą i Adamem Idzikowskim założyli klub własnym sumptem, z niewielką pomocą miasta. Następnie pojawiła się firma Miralex, w której ja pracuję, ona ma główną siedzibę w Poznaniu, ale w Pile na przykład jest księgowość, a właściciele pochodzą z okolic Piły. Miralex inwestuje w tenis i jeździectwo, natomiast to jeździectwo było sześć-siedem lat, zostało osiągnięte wszystko, co można osiągnąć i stwierdziliśmy, że chcemy iść w piłkę – mówi Maciej Reinke, odpowiedzialny za marketing i komunikację w zespole. – Miasto jest chętne do pomocy, ale też ma ograniczone środki, poza tym kilka inwestycji było tu nieudanych i panuje taka zasada, że po dwóch latach funkcjonowania klubu miasto dołoży większe pieniądze. Myśmy uzyskiwali pieniądze z drobnych grantów, ale bez firmy Miralex nie udałoby się zrobić tego na tak profesjonalnym poziomie, jak dzisiaj – dodaje Wojcieszak.

22906723_1477691875617912_406141441_o

Przemysław Wojcieszak i Maciej Reinke

Reklama

Jak mówią panowie, to w Pile sytuacja zupełnie nowa. Pierwszy raz w historii zachowana została ciągłość szkolenia. Dzieciaki zaczynają bawić się piłką od piątego roku życia, przechodzą przez wiek trampkarza, bo MOSiR ma swoją szkółkę, a potem trafiają po skrzydła KP Piły. – Środki finansowe obecnie wystarczają nam na juniora młodszego i starszego, sytuacja finansowa jest stabilna na cztery-pięć lat, takie mamy zapewnienie z Miraleksu. Z seniorami jesteśmy w stanie być na poziomie B, A-klasy, natomiast wyżej potrzebujemy wsparcia ludzi, którzy nas obserwują i mają zobaczyć, że nie jesteśmy żadnymi cwaniakami, że nie robimy tutaj prywatnych interesów – mówi Reinke.

I rzeczywiście ten profesjonalizm czuć, KP nie wygląda na klub kukułkę, fanaberię kilku ludzi, którzy nagle wymyślili sobie futbol. – Może to zabrzmi górnolotnie, ale mamy takie hasło: pasja rodzi profesjonalizm. Moja mama jest emerytowaną księgową, prowadzi nam księgi, więc jeśli sponsor chce wejść, może do nich zajrzeć. Nie chcemy akcji typu, kiedy coś płacimy pod stołem. Wszystko przechodzi przez kasę i konto. Pełna transparentność. W tym roku ruszymy z kampanią promocyjna, współpracujemy z firmą K2, która wspiera nas marketingowo, będzie billboard. Dalej, prosta rzecz: gramy w strojach adidasa, a nie w jakiejś tam firmie, żeby te dzieciaki poczuły się wyjątkowo – mówi Reinke. Klub ma naturalnie swoją stronę internetową, z której jest dumny. – Przed założeniem strony przejrzałem witryny zespołów w ekstraklasie i połowa klubów ma taką popelinę, że to się nie mieści w głowie, by klub z najwyższej ligi mógł mieć taką stronę. Naszą zrobiliśmy wspólnie z moją koleżanką z pracy, bo ja też jeszcze uczę w szkole, pomógł też Karol Skiba. W jakim stopniu mamy czas, ludzi i pieniądze, myślę, że wyszła nieźle. Zawodnicy mają swoje zdjęcia, prowadzimy im statystyki – opowiada Reinke.

Co ciekawe, juniorzy nie płacą składek za udział w treningach. Panowie twierdzą, że chcą w ten sposób uniknąć sytuacji, kiedy mogliby stracić któregoś ze zdolnych chłopaków, bo ten nie jest w stanie opłacić sobie zajęć. Ten układ ma trwać, przynajmniej do momentu, gdy seniorzy nie zawędrują do wyższych lig.

Klub obecnie korzysta z obiektów miejskich. Ma to swoje plusy, bo miasto udostępnia je klubowi w promocyjnej cenie, do dyspozycji oddano też ładną halę:

23023183_1477692165617883_1796103131_o 22883579_1477692222284544_26211844_o

No i ma to też swoje minusy, trudno w taki ośrodek inwestować z prywatnych pieniędzy, przy zmianie władzy lub czymś w tym guście, klub mógłby zostać na lodzie – przy instalacji oświetlenia, nikt nie będzie go potem przecież odkopywać. A takie światło by się rzeczywiście przydało, na razie boczne boisko wyposażone jest w dwa małe reflektory, które pozwalają dokończyć trening i które mają włączyć się automatycznie o określonej godzinie. Gdy byłem na treningu, miała to być 18:30, ale ostatecznie światło zastrajkowało z dobry kwadrans i uruchomiło się właściwie po ptakach. Trzeba też uczciwie powiedzieć, że oba boczne boiska wymagają pracy. – Z budżetu obywatelskiego przyznano 300 tysięcy złotych, by przeprowadzić renowację tego boiska. Tylko że pojawił się problem, bo obok jest las – to paradoks w czasach, kiedy można wszystko wycinać – mówi Wojcieszak.

Ciekawy jest główny obiekt, na którym juniorzy starsi i młodsi grają swoje mecze. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że spokojnie można zagospodarować tu o wiele miejsc, ale powierzchnię ewentualnych krzesełek zajmują flora i to taka niezbyt bujna, co ostatecznie wygląda jak fryzura Dariusza Kubickiego. Jednak… trybuny tu były. – Miasto przy remoncie stadiony usunęło ławy i zasadzone takie kwiaty, które miały w domyśle się rozłożyć i ładnie wyglądać. Pamiętam, gdy na całej długości były miejsca siedzące. Przyjechała olimpijska reprezentacja Wójcika, grała wówczas z Anglią i przyszło full ludzi. Druga historia to taka, że mieliśmy tutaj oświetlenie, ale zabrano je na stadion Widzewa – opowiada Reinke.

22883848_1477691968951236_222133007_o

22908644_1477692138951219_2057328853_o

Bywa więc z infrastrukturą różnie, ale kto w Polsce nie ma takich problemów – stadiony są ładne, ale to jednak pudrowanie smutniejszej rzeczywistości. Faktycznie dużo ważniejsze jest to, by ktoś po tych murawach miał biegać i by ktoś miał tych chłopaków uczyć. A szkolenie w KP Piła wygląda naprawdę porządnie. – Stwierdziliśmy, że w drużynie najważniejsi są profesjonalni trenerzy. Mamy dwóch trenerów koordynatorów, jeden od juniora starszego, drugi od juniora młodszego. Obaj mają licencję UEFA A. Jest dwóch asystentów, jeden trener bramkarzy bez licencji, ale za chwilę skończy ją robić i będzie ją miał, kończył szkółkę bramkarską. Ja mam UEFA C, jestem backupowym trenerem. Na każdym treningu musi być dwóch szkoleniowców – mówi Wojcieszak. – Jesteśmy dumni, że trenerzy dostają pieniądze. Pracują w szkole, ale nie muszą się martwić co robić jeszcze poza tym – dodaje Reinke.

Szkoleniowcem-koordynatorem jest właśnie Tomasz Kowalski, trener wypowiadający się na początku tekstu. To musiało być dla niego trudne, a przynajmniej nieoczywiste, osiągnąć sukces jako szkoleniowiec z Piły, miasta bez piłkarskich tradycji. – W momencie, kiedy zorientowałem się, że piłkarzem nie wiadomo jakiego formatu nie będę, to stwierdziłem, że może pójdę inną drogą. Spróbowałem trenerki i wpadłem, do dzisiaj jest to główny temat mojego życia. Trzeba było mieć sporo samozaparcia i dużo dokładać do tego interesu, ukrywać przed żoną fakt, że nie mam dochodów, tylko kupuję dzieciom korki z wypłat, które się dostawało albo i nie. Potem w miarę jak ta moja trenerka się rozwijała, to było o tyle trudniej, że musiałem przepracować 12 lat poza miastem. Pięć lat w Nielbie Wągrowiec, wyjazd do Poznania i reprezentacja Wielkopolski, reprezentacja okręgu pilskiego, a potem powrót i praca nieopodal, w Szydłowie, gdzie jest czwarta liga. Doszliśmy tam do pewnej ściany, staliśmy się marką w IV lidze, zajęliśmy drugie miejsce, z walką o zwycięstwo do końca, prawie udało się zrobić awans. Stwierdziliśmy jednak, że to jest granica tej miejscowości – pewnie, że przy niesamowitych nakładach finansowych można zrobić Niecieczę, ale pamiętam twarze pełne obaw, gdy graliśmy o awans. Pojawił się pomysł, żeby zrobić coś w Pile, by też coś oddać temu miastu. Jak mi ktoś mówi, że nie da się w Pile zrobić piłki, to ja się na to oburzam i mówię: nie da się? Pokażemy wam. Staramy się nie popełniać błędów osób, które już próbowały – nie wskakujemy na szczyt drabiny, nie próbujemy fuzji, nie gramy od czwartej ligi. Nie interesuje nas to. Budujemy od podstaw. Mamy w tym mieście 1000 osób grających w piłkę. Te dzieci można zagospodarować i zaproponować im coś fajnego, nie ma siły, by co roku nie wyszło 10 osób, które nie dadzą sobie rady. Nie mówię nawet o ekstraklasie, ale o normalnej grze w piłkę – twierdzi Kowalski.

23107267_1477691925617907_1122263907_o

Karol Skiba i Tomasz Kowalski, trenerzy-koordynatorzy

Treningi odbywają się trzy razy w tygodniu, czwartą sesją jest mecz – początkowy plan zakładał pięć sesji w tygodniu (razem ze spotkaniem), ale Kowalski jest zdania, że po prostu na razie lepiej zrobić mniej, a dokładniej. Trening, który zobaczyłem, był łączonymi zajęciami juniora młodszego i starszego. Piłkarze mają się znać, mają znać trenera, by przy przejściu z jednego rocznika do drugiego, nie był on dla piłkarza nieznajomym człowiekiem. Oba zespoły grają też tym samym ustawieniem, z dokładnie tego samego powodu – by przykładowy chłopak nie był po zmianie drużyny zagubiony jak Francuz w angielskim.

Jak stoją z wynikami? Całkiem, całkiem – zarówno junior młodszy, jak i starszy jest wiceliderem swoich tabel. Strzelają masę goli, dla przykładu młodszy rocznik ma bilans bramek 61:7. Jednak Kowalski podkreśla, że to wszystko jest na razie tylko dodatkiem. – Wynik jest przy okazji, przejęliśmy nowy zespół i mamy mnóstwo pracy pod względem taktycznym. Nie wiem, czy w tym rejonie po prostu łatwo osiągnęliśmy rezultat sportowy, ale wiem, jaki poziom obowiązuje w województwie, które jest silne. I wiem, ile czeka nas pracy. Mamy określony sposób gry, jakie chłopcy mają mieć zachowania w obronie, ataku, fazach przejściowych, stałych fragmentach gry – tłumaczy szkoleniowiec.

pila

Kowalski, poza tym, że jest trenerem koordynatorem w klubie, jest nim także w Akademii Młodych Orłów, programie PZPN-u wprowadzanym teraz również w Pile. Czym AMO właściwie jest? – Uczestnicy Akademii Młodych Orłów są podzieleni na trzy kategorie wiekowe: Skrzaty (6-7 lat), Żaki (8-9 lat) oraz Orliki (10-11 lat). Treningi odbywają się w szesnastoosobowych grupach, a każdej z nich jest przydzielone dwóch trenerów. Każdy z uczestników AMO jest wyposażony w sprzęt sportowy firmy NIKE, dzięki czemu młodzi adepci futbolu mogą poczuć się tak, jak profesjonalni piłkarze. AMO to bezpłatna inicjatywa współtworzona przez PZPN, WZPN i Miasto wraz ze sponsorem głównym – można przeczytać na stronie Łączy Nas Piłka.

– Byłeś zaskoczony, że AMO dotarło akurat do Piły? – pytam Kowalskiego.

– Było sporo miejscowości, które chciały AMO u siebie, ale nie byłem zaskoczony, bo to nie jest tak, że ktoś strzela sobie na mapę i coś się dzieje. To były działania prezesa OZPN, pana prezesa Wojtali, prezydenta miasta Piły. To trwało równo rok. Pamiętam, że siedziałem z nimi rok temu i mówiliśmy, że fajnie byłoby coś takiego mieć. Od tego zaczęły się prośby, wyjazdy, zaczęliśmy pokazywać, co chcemy zrobić i dlaczego, ale od takich pomysłów do decyzji była daleka droga. Ten twór PZPN-u idealnie wpisuje się w ten region. Do tej pory akademie powstawały w miastach wojewódzkich. Jest AMO w Poznaniu, gdzie mamy super szkolenie w Lechu, Warcie i innych szkółkach. Ja znam rodziców, których dzieci były dowożone trzy razy w tygodniu z Piły do Poznania na trening. Widziałem te dzieciaki rano zmęczone w szkole, widziałem rodziców, którzy się zwalniali wcześniej z pracy, żeby spełniać marzenia swoich dzieci. PZPN przychylił się do naszej prośby, bo wiedział, że w naszym regionie jest problem, a nie sztuką wpompować ileś pieniędzy, by go ot tak rozwiązać. Zaczynamy od fundamentów.

Trenuje więc Piła, która z futbolem wciąż nie kojarzy się jednoznacznie. Jak to więc odnieść do głosów tych, którzy jak stare radio nakręcili się, że w Polsce „nie ma szkolenia”?

– Jestem przeciwny takim twierdzeniom. Pracuję z dziećmi w klasach sportowych i była w Polsce sytuacja, że jak zapaliłem się do piłki i zacząłem trenować z dziećmi tak, jak należy stosownie do wieku, to wygrywałem w regionie wszystko. Natomiast dzisiaj dobrze pracując, nie mam żadnej gwarancji, że wygram, wielokrotnie przegrywamy, ponieważ poziom piłkarstwa dziecięcego podniósł się kilkukrotnie. Rzeczy, których uczyłem szóstoklasistów, to teraz z powodzeniem wykonują czwartoklasiści. Kiedyś to było niemożliwe, 10 lat temu jak tworzyłem klasy sportowe, to nie miałem żadnego chłopca grającego w piłkę gdzieś dodatkowo. Tworzyłem sam klub, żeby ci chłopcy mogli grać w rozgrywkach. Natomiast dzisiaj, jak zrobię w jednej szkole nabór, to już mam 22 chłopców trenujących. To jest różnica – od żadnego dziecka trenującego poza szkołą, przez kilku, po dwudziestu. Powiem też, że Polska stała siatkówką, a teraz tamci trenerzy dzwonią do nas i przychodzą, bo ich związek w kwestii szkolenia trenerów nic nie robi. Przychodzą na konferencje, szukają nowych rozwiązań w wielu kwestiach, na przykład w koordynacji, bo u nich jest regres, co widać po wynikach wszystkich reprezentacji – mówi Kowalski.

*

A wracając do Klubu Piłkarskiego Piła – to kolejny przykład, że do polskiej piłki lgną poważni, ale też normalni ludzie, którzy na razie jadą po cichu i często niestety są przesłaniani przez hochsztaplerów w stylu Meresińskiego. Ciekawe, jak ten projekt dalej się rozwinie, bo Piła zasługuje na poważniejszą piłkę, trudno uwierzyć, by żużel i siatkówka mogły aż tak przygniatać futbol, którego siłę i możliwości przecież dobrze znamy. Pomysł jest, fundamenty wylano, budowa nie idzie od dachu, więc się nie zawali. Panowie, pasja rodzi profesjonalizm to nie górnolotne hasło, tylko zwyczajnie bardzo mądre.

PAWEŁ PACZUL

Najnowsze

Weszło

Komentarze

27 komentarzy

Loading...