ŁKS robi herbatę w wodzie po pierogach, RTS myśli, że żabka to zoologiczny. ŁKS je komary, RTS nie szanuje postu. ŁKS myli Reksia z Krecikiem, RTS nie płakał po papieżu. ŁKS myśli, że “Dom i wnętrze” to magazyn dla złodziei, RTS czeka na KSW z Grubym Benkiem.
Napisy z łódzkich murów zna cała Polska. Mało kto wie jednak, że stoi za nimi jeden człowiek, ukrywający się pod pseudonimem Janusz III Waza.
Co się stało, gdy został przyłapany przez kibola podczas tworzenia napisu? Dlaczego dwóch dresów groziło mu tasakiem do mięsa? Dlaczego Łódź jest wyjatkowa? Zapraszamy.
***
Skąd wiesz, że ŁKS robi herbatę w wodzie po pierogach?
Podpatrzyłem ich na Ptaku.
Skąd wiesz, że Widzew chrapie?
Przechodziłem pod oknem i słyszałem.
Pamiętasz swój pierwszy napis?
“Widzew to ciapy”. Zaczęło się tak, że znajomy malował figurki Warhammera. Kojarzysz? Taka rozbudowana gra bitewna. Zostawił u mnie biały podkład z końcówką sprayu. Leżało w domu pół roku. Zadzwoniłem czy mogę tę resztkę wykorzystać, a potem poszedłem na jedną z ulic odchodzących od Zgierskiej, tam był taki stary drewniany dom. Zrobiłem ten jeden napis i tyle, koniec. Minęło kilka miesięcy. Byłem na imprezie w Wytwórni. Siedziałem przy barze, a dwie laski obok rozmawiały: “ty widziałam taki napis – Widzew to ciapy!”. Spojrzałem na to z perspektywy. Faktycznie, całkiem śmieszne. Ma potencjał. Gdyby nie zbieg okoliczności, czyli zasłyszenie fragmentu rozmowy dwóch przypadkowych osób, nigdy nie ruszyłbym tego dalej. Nie było więc w tej akcji górnolotnego założenia. Nie było tak, że usiadłem na kamieniu, dumałem, a po czterech godzinach uznałem, że zmienię coś na świecie. Wszystko zaczęło się spontanicznie.
Wkrótce wróciłeś ze sprayem na ulicę.
Uznałem, że jak już wkładać kij w mrowisko, to konkretnie. W jednym czasie namalowałem “ŁKS nie czyta książek” i chyba “Widzew jeździ Tico”. Chyba, bo nawet dobrze nie pamiętam swoich haseł. Ważne, że ludzie pamiętają – kiedyś jechałem w tramwaju i kilka osób przerzucało się, kto zna więcej tekstów. Stałem z boku i śmiałem się w duchu “to ja wymyślam te bzdury”.
Nie boli cię czasem, że twoje prace są powszechnie znane, a ty jesteś kompletnym anonimem?
Kiedyś myślałem, że to dobrze. Niech ludziom się wydaje, że to łysi kibole tak piszą, a przez to niech zmienia się wizerunek. Ale potem doszedłem do wniosku, że jakbym te teksty podpisywał, to później robiąc coś innego rozpoznawano by moją sygnaturę. Działoby to na zasadzie „o, to ten gościu od napisów, ciekawe co zmalował tym razem?” Teraz zostawiam trzy kreski jako Janusz III Waza. Nie sądzę jednak, żeby ten podpis był czytelny, mało kto go skojarzy.
To nawet widać po różnicy popularności fanpage. Football Factory po łódzku ma prawie czterdzieści tysięcy lajków, twój własny nawet nie półtora tysiąca.
Stworzyłem osobny profil, żeby mieć coś totalnie swojego i wrzucać tu też inne rzeczy. Street art, w jakim się widzę, nie kończy się na napisach o ŁKS-ie i Widzewie.
Na swój sposób tymi napisami wpisujesz się w filozofię Łodzi, która mocno stawia na działania street artowe.
Kiedyś grupa wycieczkowa wylądowała pod muralem na uniwersyteckiej, już nie istniejącym. To słoń unoszący się na balonie autorstwa Etam Cru. Stali, patrzą, nagle ktoś rzucił: patrzcie, to ten napis! Za rogiem był jeden z moich. Wszyscy zostawili słonia, pobiegli do napisu, robili masowo foty. Ktoś piętnaście lat uczył się malować. Wkładał w to całe serce. Chodził do akademii plastycznej. Ściągniecie wielu twórców do Łodzi to poważny koszt, wiele zaangażowanych ludzi, cała organizacja. A ja drapię się po tyłku, chichram i mam większy zasięg. To jest magiczne.
Coś ciekawego mówi o ludziach i sile humoru.
Prosta siła napisu. Ale stworzenie go bywa trudne. Krótka forma nakłada ograniczenia. Żart musi być abstrakcyjny, ale zarazem mieć wewnętrzną logikę. ŁKS pije herbatę w wodzie po pierogach? Od czapy, ale zarazem… możliwe. Takie kombinacje są najlepsze. Teraz prowadzę notes, bo za wiele pomysłów zapominałem. Ze dwadzieścia, trzydzieści haseł jest gotowych do zrobienia, czeka na premierę.
Działasz regularnie?
Mi ogółem brakuje regularności. Jestem chaotyczny w działaniach. Powinienem kopnąć się w dupę i nabrać pewnej systematyczności, z drugiej strony boję się, czy by się wtedy nie przejadło.
Janusz nie popiera pisania po świeżych ścianach – niewinny żart automatycznie zamienia się w chamówę. Dobrze by zrozumieli to też jego naśladowcy
W mojej okolicy jest napis “ŁKS myśli, że in vitro to pizzeria” i powiem ci, że się nie przejadł.
Długo przetrwał, już chyba rok wisi. Jak napis wisi tydzień to już jest super.
Tak szybko giną?
Są wyjątki od reguły, jak “Widzew nie szanuje postu”, który był jednym z pierwszych i do dziś istnieje, ale zazwyczaj mają krótką żywotność. Czasami bywa śmiesznie, bo ktoś nie usuwa całego hasła, tylko zmienia Widzew na ŁKS lub odwrotnie. Ostatnio było jeszcze inaczej: zamalowano napis “ŁKS chodzi do łazienki za karę”, a ktoś przyszedł i go przywrócił.
Janusz nie popiera pisania po świeżych ścianach – niewinny żart automatycznie zamienia się w chamówę. Dobrze by zrozumieli to też jego naśladowcy
Pewnie kibice, którym mogło się nie spodobać, że tzw. “prawilne” hasło zniknęło.
Możliwe, bo odnowiona wersja miała słowo ŁKS wpisane w gwiazdę Dawida. Może mi się wydaje, ale mam wrażenie, że dziś jest mniej tych zwykłych chamskich haseł, którymi upstrzona była Łódź. Na Limance widziałem nawet napis który próbował uderzyć w abstrakcyjny ton, a stworzyli go kibice. Zaobserwowali trend i spróbowali coś zmienić. Zawsze mnie cieszy jak ktoś naśladuje to co zacząłem, to nie ja stworzyłem np. świetny napis “ŁKS nie wita dnia uśmiechem”. Fajnie, że podłapali i też próbują dorzucić do pieca. Z drugiej strony nie chciałbym się ujawniać również ze względu na kibiców, bo mogłoby być różnie. Było nie było żartuję z obu łódzkich klubów mieszkając w Łodzi. Swoimi kanałami wiem, że kibicowskiej wierchuszce moja robota nawet się podoba, ale jakaś gównażeria mogłaby mieć inne zdanie. Do zrobienia krzywdy wystarczy jedna osoba.
Kreatywna, pełna polotu obelga jest skuteczniejsza niż toporna i odtwórcza. Poza tym jeśli jedyna obelga jaką potrafisz wymyślić jest chamska i prymitywna, to sam sobie wystawiasz marne świadectwo.
Wujek ze Zgierza, który nie wie, że ja maluję te napisy, strasznie się wściekł o “Widzew jeździ na wakacje do Zgierza”. Byłem w szoku jak się obruszył, nigdy go tak zdenerwowanego nie widziałem. “A dlaczego do Zgierza kurwa, a nie do Pabianic?!” W sumie miał rację, bo wszyscy, których znam ze Zgierza, są naprawdę spoko i mają dystans, a ci z Pabianic… no, nieważne (śmiech). Moim totalnym marzeniem są derby, na których kibice przerzucają się kreatywnymi hasłami “ŁKS nie czyta książek!”, “Widzew jeździ Tico!”. To byłoby coś.
Ty wychowałeś się w Łodzi, całe życie spędziłeś w Łodzi. Kibicowałeś kiedykolwiek?
Ja nawet nie interesuję się piłką nożną. Wiem, że Widzew i ŁKS są w trzeciej czy czwartej lidze, gdzieś daleko, a zarazem buduje się w Łodzi drugi stadion. Na osiedlu miałem kilku kibiców-zakapiorów, ale to nie było moje towarzystwo. To były inne czasy, na mecze chodziła określona grupa ludzi, nie miałem normalnego znajomego, który chodził wtedy na stadion. Piłka nożna kojarzyła się jednoznacznie – z totalną patologią.
Nie denerwuje cię, że twoje napisy mają krótką żywotność?
Jeśli wisi tydzień, to już zobaczyło go wielu ludzi. Napis zostanie zamalowany, ale miejska legenda pozostanie. Nie uważam, że są czymś, co powinno się oprawiać, chronić. Pewna ulotność temu sprzyja, zarazem zachęca do działania. Nie mogę usiąść i powiedzieć – swoje zrobiłem. Żeby pozostało widoczne, muszę tworzyć.
Ktoś pamięta napis na żywca i czuje, że się załapał. To pomaga kuć mit.
Napisy mają drugie życie w internecie. Kiedyś ich nie dokumentowałem, uważałem, że jeśli coś jest dobre, samo będzie się nakręcać. Odbiło się to czkawką gdy odezwało się Pan Tu Nie Stał. Chcieli przygotować album, tymczasem ja nie miałem żadnych zdjęć. Musieliśmy zacząć je gromadzić, za niektóre zdjęcia płacić.
Album to było takie absolutne “wow”, że byłeś zdziwiony jak to się rozrosło?
Nie wiem czy wow, ale skoro właśnie idzie drugi czy trzeci dodruk to znaczy, że to było potrzebne. Na pewno miło się zrobiło mojej mamie. Wcześniej prosiła, żebym przestał. A tu, gdy ktoś to wydał, zmieniła postrzeganie tego co robię.
A wcześniej co mówiła?
Bała się o mnie. Policja to pół biedy. Ale kiedyś miałem taką sytuację podczas malowania. Spokój, kompletna cisza, noc. Napisałem dwa słowa, odwracam się, a za mną stoi dwumetrowy kark. Dosłownie za plecami, jakby wyrósł mi spod ziemi. Przygląda się na kogo piszę… a potem mówi: dobrze, jebać Żydów!
Miałeś pięćdziesiąt procent szans.
Pięćdziesiąt procent szans czy zginę czy będzie propsik.
Przyfarciłeś.
Bardzo. Inna sytuacja niezbyt chwalebna. Gdy przygotowywaliśmy album, brakło wysokiej jakości zdjęcia napisu “Widzew nosi czapkę z dupki od chleba” i odpsiukałem go od nowa. Została mi po tym prawie cała puszka dlatego postanowiłem zostawić psikus w klatce znajomego – ściany popękane, grzyb, dramat, a jeszcze mieli niebawem wszystko remontować ze względu na bliskość dworca Fabrycznego – żadnej szkody. Tak powstało “Poproszę pizzę pepperoni z grubego benka” i obok narysowałem koślawego psa, tak jakby ktoś przyszedł do pizzerii z psem grubym benkiem i chciał… rozumiesz. Wychodzę z klatki, otwieram drzwi, a tam drechol. Ja z puszką taniej, śmierdzącej farby w ręce. Puszka dziurawa, więc farba ciekła mi po rękach. Nie mógł w to uwierzyć. Patrzył na mnie, na rękę, na klatkę. Na mnie, na rękę, na klatkę. W końcu padło “ty kurwo!” i rzucił mną o podłogę. Powiedział “ale masz przejebane” i wyciągnął telefon, co było najgorsze, bo wiedziałem, że nie dzwoni po psy, tylko po ziomków. Już dzwoniąc powiedział “Pitok z Lotów nigdy by tego nie zrobił” i to była moja szansa. Loty to taka łódzka ekipa która istnieje piętnaście lat, malują pociągi, są bardzo znani, nawet w Europie. Zagadałem więc. Znasz Pitoka? Znam, znam. Ciągnąłem go za język, żeby przegadać. W pewnym momencie przerwał połączenie, udało mi się rozładować sytuację.
Pokazałeś, że jesteś swój.
“Ty pewnie jesteś od tego typa z góry”. Chodziło mu o mojego kumpla, który jest charakterystyczny. Dał mi trzy dni na odmalowanie klatki. Powiedziałem o tym kumplowi.
– Co ty, pierdol go, mi się to bardzo podoba! Masz tego nie zamalowywać!
No to olałem. Potem głupia sytuacja, bo ten kumpel go spotkał i dostał tubę w twarz. Ale z podbitym okiem dalej mówił:
– Pierdol go! Zostaw jak jest!
Takie łódzkie historie. Łódź bywa przytłaczająca. Wracasz do miasta i jest trochę mordor. Byłem w Londynie ostatnio i choć wiem, że to inna skala, to jednak tam jest namacalnie inna energia. Idę sobie, a ludzie podchodzą na ulicy, chcą zagadać.
Po Piotrkowskiej też trudno przejść by ktoś nie zagadał “kierowniku…”.
No prawda, ale tu trochę inaczej. Chodziłem z kamerą, a gość zapytał czym się zajmuję, mówił, że działa w czymś podobnym i prosił o namiar. Siedziałem na przystanku, murzynka zagaduje “cześć cześć, skąd jesteś”.
Może wpadłeś w oko.
Nie wiem, ale ludzie są bardziej otwarci. W Łodzi miałem takie sytuacje, że napadli mnie z tasakiem do mięsa.
Z tasakiem do mięsa?
Miałem trzynaście lat. Pojechałem w sobotę do papierniczego kupić brystol do szkoły. Stoję na przystanku. Podchodzi dwóch dresów. Skąd jestem, czy z okolicy – standard. W któryś momencie jeden rozsuwa dresik, a tam wielki tasak do mięsa. Czułem się jak w filmie, sytuacja nierealna jakby włączył slow motion, a jeszcze w ostrzu tasaka odbiło się słońce. Powiedzieli, że albo będę współpracował albo inaczej porozmawiamy.
I jak miałeś współpracować?
Oddać wszystko co mam. No to oddałem wszystko co miałem – sześćdziesiąt groszy w żółtakach.
Brystol też ci zabrali?
Brystol zostawili. Wszędzie mogło się zdarzyć, zdarzyło się w Łodzi. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli: jestem lokalnym patriotą. Koniec końców zawsze tu wracam. Lubię ten podły, wredny charakter Łodzi, jej czarny humor. Tak jak nie lubię popu czy delikatnej muzyki, tylko ciężką muzę, ciężkie filmy. Coś jest w tym mieście. Utrzymuje mnie tu jego mrok.
Ale to w Krakowie pisałeś “Cracovia ma tępe maczety”, też przecież nie opierając się o próżnię.
Też z przypadku. Ostatni dzień w mieście byłem, przechodziłem koło sklepu ze sprejami i podkusiło mnie, żeby kupić ze dwie puszki. Zrobiłem pięć, sześć haseł. Mega odbiór. Portale wrzucały te hasła, gazety, odezwała się laska z TVN-u. Chciała zrobić reportaż. Do mojego video, na którym widać jak chodzę i robię hasła – oczywiście jako Janusz – miała dograć wypowiedzi policji, urzędników, kibiców i przechodniów, ale ostatecznie powiedziała, że będzie bazować tylko na moim materiale. Takie wąskie podejście mnie nie interesowało.
Najsłynniejsze krakowskie to “Wisła w sumie lubi Cracovię, ale boi się zagadać”.
Ciężko przewidzieć które hasło pójdzie szeroko. Czasami mam listę i pytam kumpla o opinię. Sam tracę dystans.
Dużo osób wie, że robisz to co robisz?
Parę wie. Na początku się z tym nie kryłem, nie przypuszczałem, że to tak chwyci. Zdarzało się, że chodziłem malować z kumplem.
Ale nawet teraz mówisz, że konsultujesz hasła.
Ale to kumpel od dziecka, któremu ufam na maksa.
Ile osób jest wtajemniczonych?
Zliczyłbym ich na palcach dwóch rąk, niestety.
Wymowne to “niestety”.
Boję się jednak o tożsamość. Jak wspominałem – wątpię, żeby każdy łódzki kibic chciał mi przybić piątkę. Poza tym różni ludzie mogliby wystąpić o odszkodowanie. Jakbym dostał piętnaście miejsc do odnowienia to pojawiłyby się koszty. Z drugiej strony zawsze wybieram ściany zmęczone życiem. Ostatnio na ulicy Zacisze dopiero co zdjęli rusztowanie z odnowionej kamienicy, a przechodzę dzisiaj i widzę, że jakiś kompletny idiota wziął gaśnicę, nalał tam farby, a efektem ŁKS na pół ściany. Farba jeszcze wylewa się na chodnik. Takie coś boli. Jeśli bym robił swoje hasła na odświeżonych elewacjach, momentalnie moje napisy przestawałyby być śmieszne.
Twoja akcja zyskała ogólnopolski rozgłos, tego chyba nie zakładałeś malując po spróchniałym domu podkładem do figurek Warhammera.
Kampanie reklamowe wykorzystywały moje hasła. Orange wrzucał na FB grafiki z sercem i rozumem, którzy przekomarzali się moimi hasłami – zmieniano jedno, dwa słowa. Tak samo mural ING na Piotrkowskiej. Jedno słowo zmienione i lecimy, inspiracja jest czytelna. Pokazuje pewien regionalizm tych haseł. Czasami eksperymentuję, podpytuję. Jestem w innym polskim mieście i pytam, choćby taksówkarzy. Wie pan, z Łodzi jestem, kojarzy pan te hasła na murach? Z reguły kojarzą.
Moim zdaniem twoje napisy pomagają kreować wizerunek Łodzi, jako miasta trochę alternatywnego, “rebel”. Twoje napisy są bardzo łódzkie, w ty sensie, że może Łódź nie jest najpiękniejsza, ale nie brakuje łodzianom poczucia humoru, dystansu do siebie, trochę przekory. To tak jak z nazwą centralnego przystanku przy Piotrkowskiej: nic oficjalnego, tylko powszechnie przyjęta “Stajnia jednorożców”.
Jestem związany ze środowiskiem urban forms, nie będę udawał, że nie. W Łodzi jest już czterdzieści czy pięćdziesiąt malowideł. Mi bardziej podoba się działalność organizacji Traffic Design w Gdyni. Oni myślą szerzej o tym w jaki sposób wygląda miasto. Nie zapraszają kogoś, żeby zrobił mural, a potem wyjechał do domu, tylko na przykład odświeżają stare szyldy. Jest krawiec w tym samym miejscu od pięćdziesięciu lat? Załatwiają mu piękny, metalowy szyld, nawiązujący stylem do całej kamienicy. Takie działania mi się podobają, taki jest też trend w festiwalach na całym świecie, by szerzej patrzeć na tkankę miejską. Mural to trochę jak bilboard. Nie patrzy na to co jest wokół, nie współgra z resztą. W Łodzi na samej pomorskiej są trzy-cztery murale, które patrzą na siebie. Uważam, że przestaje to spełniać swoją rolę.
Mimo to nie wierzę, że nie masz ulubionego łódzkiego muralu.
Łasice autorstwa Roa na Nowomiejskiej. Co ciekawe Roa chciał namalować szczury, które wbiegają do łodzi. Niestety został ocenzurowany, więc mamy łasice z jajeczkami.
I ocenzurowany mural jest twoim ulubionym?
Lubię jego styl. Maluje zwierzęta bardzo realistycznie, są czarno-białe w mocnym kontraście, na zasadzie mocnego uderzenia na ścianę, co fajnie wkleja się w przestrzeń. Przy Roosevelta, tam, gdzie ostatnio spadł dźwig, jest taniec dwóch postaci. Kolaboracja Aryza i bliźniaków Os Gemeos. Jest wyjątkowy, bo to zderzenie stylów, nawet technik malowania. Jedną postać stworzył Aryza, drugą bliźniacy, a zarazem obie postacie ze sobą tańczą, współgrają.
W tym momencie, w dużej mierze dzięki Banksy’emu, murale wielu osobom kojarzą się z krytyką społeczną.
Na pewno, choć czasem mural jest tylko ozdobnikiem, a ludzie dorabiają sobie swoją intepretację. Wiem, bo zdarzyło mi się rozmawiać z autorami murali, które zostały przetworzone na krytykę społeczną, a tymczasem oni mówili mi – ja tylko miałem ochotę namalować drzewo. Niemniej to siła sztuki, że pozostaje otwarta na interpretację.
Ty sam masz ambicje iść w tym kierunku?
Chciałbym stworzyć nielegalny mural dużych rozmiarów, wypożyczyć podnośnik, zabrać się do tego profesjonalnie, a potem dziecinnym stylem namalować żyrafę uciekającą przed petardami. To byłby taki antyruch do wszystkich pięknych murali powstających w Łodzi. Ostatnio robię zwierzaki z łat po zamalowanych napisach. Podpowiedział mi to kumpel. Powiedziałem:
– stary, ja nie umiem rysować.
– To zajebiście. Będzie pasowało. Jakby zrobić technicznie doskonały obrazek to byłoby nieśmiesznie, musi być koślawo i nierównie. A jednocześnie musisz się starać. Bo im bardziej będziesz się starał, tym gorzej to będzie wyglądało.
Streetart ma wiele gałęzi, teraz Mark Jenkins zostawia w Łodzi swoje prace. Jenkins robi rzeźby ludzi za pomocą folii, taśmy i pianki montażowej, a potem przebiera ich w zwykłe ciuchy. Gdzieś ludzka postać wtapia się w ścianę, gdzieś wygląda, jakby latała nad chodnikiem. W pasażu Rubinsteina jest człowiek z dziurą w brzuchu właśnie jego autorstwa. Ja mam raczej pomysły na zasadzie włożenia kija w mrowisko, a potem zobaczymy co się stanie. Chciałbym wyremontować jakąś mega paskudną miejscówkę, tam dać telewizor, kanapę, stolik, tapetę. Idziesz, patrzysz, mordor, mordor, a nagle pięknie jak z obrazka. Wyobrażam sobie żuli pijących tam prytę, ale w zajebistych warunkach.
Powyżej przykład pracy Jenkinsa. Poniżej jego rzeźba w Łodzi
Myślisz, że te meble i telewizor przetrwałyby tydzień?
Jestem bardzo ciekaw. Może by uszanowali? Może mieliby swój kącik? Jeśli przetrwałoby dwa tygodnie, to już świat. I co to byłby za widok.
Leszek Milewski