Szymon Żurkowski to żywy dowód na to, że w piłce wystarczy kilka miesięcy, by stać się kimś. Jeszcze w marcu dostawał po dupie od piłkarzy Piasta Żmigród, a dziś raz po raz wyróżnia się w ekstraklasie. W zasadzie dawno nie było w tej smutnej lidze młodego, któremu eksperci wróżyliby tak dużą karierę. Gdy pomocnik Górnika słyszy, że “lepiej mądrze stać, niż głupio biegać”, odpowiada, że najlepiej mądrze biegać, po czym bije rekordy przebytych w trakcie meczu kilometrów. Skąd u niego taka wydolność? Kiedy mu odbije? Jak to się stało, że został najlepszym miotaczem w eliminacjach mistrzostw Europy w baseballu? Poznajcie chłopaka, który uchodzi za jedno z największych odkryć ligi w ostatnich latach.
Co robiłeś 25 marca tego roku?
Możliwe, że grałem w rezerwach Górnika w III lidze.
W jakim meczu?
Już wiem! Graliśmy z Piastem Żmigród i dostaliśmy baty 0-5. Doskonale pamiętam to spotkanie, bo w jego trakcie przeciwnicy bawili się w Neymarów – grali sobie piętkami, przyjmowali piłkę plecami i tak dalej. Co mogę powiedzieć… Nie był to najlepszy mecz w naszym wykonaniu.
No raczej. A w waszym składzie było kilku gości, którzy walczyli o to, by zaistnieć w pierwszej drużynie.
Byłem wtedy ostro wkurzony, bo trochę nas upokorzyli. Najgorsze jest to, że sporo osób pytało, co tam się wydarzyło, a ja naprawdę nie wiedziałem, co mam im powiedzieć. Nie znajdowałem dla nas żadnego usprawiedliwienia. Może poza tym, że u nich była wielka mobilizacja, bo urządzili wtedy festyn, przyszła masa ludzi i chłopacy chcieli się pokazać na ich oczach. No i się pokazali. Może teraz gdy występuję w ekstraklasie dziwnie to zabrzmi, ale oni zagrali w tamtym meczu naprawdę dobrze.
Czy wtedy – choćby w tych najśmielszych wizjach, o których nawet się nikomu nie mówi – zakładałeś, że za chwilę możesz grać w Górniku, awansować do ekstraklasy i w niej występować?
Bezpośrednio po tym meczu na pewno nie, nie ma opcji! Ale zarówno wcześniej, jak i później liczyłem na to. Jesienią zadebiutowałem w I lidze, ale to był taki występ na zasadzie: „niech wejdzie i poczuje”. Później dobrze przepracowałem przerwę zimową i widziałem, że trener patrzył na mnie trochę inaczej. Czułem, że cały czas szykował mnie do gry w pierwszym składzie i wydawało mi się, że prędzej czy później dostanę tę szansę.
Serio? Do składu wskoczyłeś w maju, gdy wasza sytuacja w tabeli była już bardzo zła i wielu twierdziło, że głównie z tego powodu dostałeś szansę.
Jak najbardziej serio. Mam takie przeświadczenie, że trener cały czas przygotowywał mnie do gry. Nigdy nie dał mi odczuć, że mogę sobie darować i nie odstawiał mnie gdzieś na bok. Zawsze mówił, żebym robił swoje, ciężko pracował, a reszta przyjdzie.
A nie masz wrażenia, że wszystko przychodzi ci wręcz zaskakująco łatwo?
Niektórzy powiedzą, że za łatwo, a inni odwrotnie, bo wiedzą, iż jednak ten rok musiałem poczekać na szansę. Trochę się nacierpiałem, bo przeskok nie jest łatwy. W juniorach grałem wszystkie mecze w pierwszym składzie, a tu nagle zderzasz się ze ścianą, bo piłka seniorska wygląda zupełnie inaczej.
Tomek Loska mówił u nas, że najważniejsze jest to, by się na początku nie obsrać.
No i ja – tak jak „Gienek” – się nie obsrałem. W naszym Górniku w ogóle ciężko znaleźć kogoś, kto miałby z tym problem. Chyba procentuje to, jaką mamy atmosferę, bo jest naprawdę kapitalna. Do tego taktyka i na tym jedziemy, bo umiejętności są gdzieś na szarym końcu! Większość z nas jest z regionu, kibicowaliśmy Górnikowi od najmłodszych lat, więc tym bardziej chce się jak najlepiej grać dla tego klubu.
Tak jak Kamil Glik jesteś z Jastrzębia Zdroju. To chyba nie jest miasto, w którym kibicuje się Górnikowi, prawda? Widziałem, że kibice stamtąd trochę jadą po tobie w internecie.
Kibice mają ze sobą na pieńku, bo derby GKS-u z GKS-em Katowice bywały gorące. Ludzie pisali tam na przykład, że chłopak z Jastrzębia nie powinien śpiewać piosenek Górnika. Cóż, nie mam żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu. Gdy byłem młodszy i grałem w Jastrzębiu, chodziłem na mecze GKS-u, choć nie było to takie zawzięte kibicowanie. Po prostu lubiłem piłkę, ekipa na trybunach też była konkretna. Ale z czasem zaczęliśmy jeździć na mecze Górnika, który grał w ekstraklasie i fajnie było popatrzeć na prawdziwą piłkę. Spodobała nam się otoczka – czuć było, że to 14-krotny mistrz Polski. Gdy przeszedłem później do Gwarka, jeszcze mocniej zacząłem kibicować i tak już zostało. Dlatego od wielu lat moim marzeniem było przejść do Górnika.
I chyba strzelać dla niego, bo zaczynałeś jako napastnik. Z reguły z wiekiem piłkarzy przesuwa się do tyłu, ale u ciebie nastąpiło to błyskawicznie.
W Jastrzębiu grałem jako dziewiąteczka i – choć może zdziwią się ci, którzy znają mnie z ekstraklasy – strzelałem dużo bramek. Zawsze miałem na koncie ponad 30 goli w sezonie. Ale z czasem się zaciąłem, a miałem coraz więcej asyst i otwierających podań, więc zostałem cofnięty do środka pomocy. W Gwarku nikt nawet nie pytał, gdzie wcześniej grałem, od razu ustawiono mnie w środku i tak już zostało.
I tu dochodzimy do twojej wydolności. Spóźniłeś się, bo przybiegłeś tu z Zabrza [spotkaliśmy się w Katowicach – MR]?
Po meczu z Sandecją śmiali się ze mnie, że teraz mogę sobie biegać z Zabrza do Silesii. Zrobiłem wtedy 16,5 kilometra, więc akurat by wystarczyło! Ale w trakcie meczu w ogóle nie myślę o tych kilometrach, wszystko wychodzi tak jakoś naturalnie. Lubię być cały czas pod grą. Czasami złapie mnie „pompka” i potrzebuję tlenu, ale po chwili… czuję się jeszcze lepiej.
Z czego to wynika? Zawsze czułeś, że możesz dać z siebie trochę więcej niż inni?
Tak, odkąd pamiętam. Mam do tego predyspozycje genetyczne. Zawsze też więcej trenowałem, bo gdy byłem młodszy, jeździłem na baseball, a brat również grał w piłkę, więc ćwiczyłem razem z nim. Ciągle dużo biegałem, nigdy nie miałem z tym problemu i tak mi już zostało.
Byłbyś w stanie jeszcze wyśrubować ten twój rekord?
Z Sandecją już zrobiłem wślizg, żeby mnie ktoś mógł naciągnąć, bo skurcze łapały, ale myślę, że spokojnie połówkę mógłbym jeszcze zrobić.
Połówkę, czyli 45 minut?
Nie no, bez przesady! Chodzi mi o połówkę dogrywki.
Ale gdy po trzech meczach w tygodniu ruszyłeś z kontrą w ostatniej minucie w Szczecinie, to chyba zabrakło ci już pary, żeby skończyć akcję, prawda?
Pary mi nie zabrakło, bo jak biegam do przodu, to nigdy nie czuję zmęczenia (śmiech). Byłem na siebie zły, że nie włożyłem wtedy nogi przed zawodnika, bo wyszedłbym przed niego lub byłby karny.
Podobno śmieją się też z ciebie, że w trakcie meczu trochę odpuszczasz, żeby błyszczeć w końcówkach.
Tak mówią. Wiadomo, dobry PR jest najważniejszy! A na serio to jest tak, jak już mówiliśmy – często zdarzało się, że innym już brakowało siły, a ja jeszcze miałem i biegałem. Do przodu muszę to robić tym bardziej, że chcę strzelić pierwszą bramkę w lidze.
No właśnie. Wszędzie słyszę, że jesteś „zabrzańskim Koke”, a liczby – w przeciwieństwie do Hiszpana – masz słabiutkie.
No niestety. Na razie jedna asysta w lidze i jedna w młodzieżówce. Koledzy nie strzelają, gdy im podaję, co mogę zrobić? (śmiech)
Nie przypominam sobie!
Dobra, ja też! Czasami śmieję się z „Kurzim”, że coś powinien mi oddać, bo mnie faulują, on wrzuca i sobie nabija asysty, a ja nic z tego nie mam.
A tak poważnie – czujesz, że to jest ten element, w którym masz najwięcej do poprawy?
Trochę tak. Wiem, że z tego też będę rozliczany. Chciałbym przede wszystkim strzelać, ale asysta cieszy mnie tak samo. Muszę częściej szukać podań otwierających i częściej uderzać. Albo po prostu uderzać tam, gdzie nie stoi bramkarz!
Dużo mówi się o tym, że masz kopyto, ale no właśnie – na razie głównie się mówi.
W końcu wpadnie, ale nie napinam się, że muszę, bo inaczej nie wiadomo co. Szczególnie, że drużynie dobrze idzie, więc nieważne, że strzela Igor, „Wolsztyn” czy ktoś inny, bo cieszę się razem z nimi. Jak gramy u siebie przy takiej publiczności, to ciśnienie jest większe. Każdy chce wtedy dostać koguta! Jednak najważniejsze, żeby było to poparte dobrą grą. Z Piastem nie strzeliłem, ale to ja dostałem, za co bardzo Leonowi dziękuję. Postaram się, żeby to nie był ostatni.
Co z nim?
Na razie leży w zamrażarce. Leon go oprawił, ja sam nie miałbym serca. Nie było kiedy zawieźć go do domu, bo następnego dnia po meczu jechaliśmy na zgrupowanie. Po Koronie pojedzie do Jastrzębia. Mama go ugotuje, a ja… będę go zjadł!
Pochodzisz z bardzo sportowej rodziny, prawda?
Tak, wszyscy coś robili, choć tata zawsze bardziej się tylko interesował, oglądał i chodził na piłkę lub siatkówkę. Mama grała w ręczną – może nie zawodowo, ale była kiedyś w zespole. Mam trzech starszych braci. Najmłodszy z nich, Tomek, uprawiał sztuki walki. Był w tym dobry, chciał kontynuować, ale coś nie wyszło. Jednak i tak nie chciałbym mieć z nim na pieńku, bo nie tylko na takiego wygląda, ale też potrafi bić. Arek również grał w piłkę – miał pokrętło, ale z jakichś względów się nie przebił. Wtedy zajął się baseballem. Najpierw grał, później pobierał lekcje od trenera z Japonii, gdzie ta dyscyplina jest na wysokim poziomie. Był selekcjonerem reprezentacji Polski i w mojej ocenie jest dziś najlepszym trenerem w naszym kraju. Największe osiągnięcia miał w Gepardach Żory, w których też kiedyś grałem. Najstarszy brat, Wojtek, grał w siatkówkę. Nawet dość wysoko, ale nigdy nie opowiadał mi o tym, jak dokładnie z tym było.
W domu był przykaz, żeby coś robić?
Nawet nie wyobrażam sobie, że mógłbym nie uprawiać sportu. Jeden szedł na boisko, drugi na halę, nawet w telewizji nie można było obejrzeć nic innego, bo ciągle leciał sport. Mama też siedziała, oglądała i przy okazji rzucała mi piłkę, a ja udawałem bramkarza. Można powiedzieć, że byłem skazany na sport.
To domyślam się, że teraz w domu dominuje temat twojej gry i masz wielu recenzentów.
Tata ogląda wszystkie magazyny ligowe i często wyłapuje coś ciekawego. Czasami się z nim nie zgodzę, ale to przecież norma. Tak samo Arek, który ogląda każdy mecz i analizuje. Nawet wysyła mi przed spotkaniami smsy, żebym uważał na tego, tamten schodzi bardziej do prawej i tak dalej. Tomek też wysyła, ale on bardziej takie motywacyjne. Zostaje Wojtek, z którym mogę pogadać na inne tematy. Ale karnet ma każdy z nich, więc wspierają Górnik. Arek robił to już wcześniej, ale reszta bardziej wtedy, gdy ja zacząłem grać. Tomek był nawet raz na wyjeździe, ale jak to mówią: „nieważne ile masz wyjazdów, ważne ile masz Szczecinów”. Miał kilka śmiesznych sytuacji, nikt go nie znał, więc dziwnie na niego patrzyli, ale jak później dowiedzieli się kim jest, to inaczej na niego spojrzeli.
Jak ty wciągnąłeś się w baseball?
Jeździłem na mecze braci, od najmłodszych lat ta dyscyplina była gdzieś blisko. Mam nawet takie zdjęcia, jak cieszę się z ich powrotu z pucharami – na pewno bym o tym nie pamiętał, gdyby nie one. I tak jakoś się wkręciłem, na początku grałem ze starszymi chłopakami. Na przedpolu, jako miotacz, na łączniku – wszędzie! Poza grą w Gepardach, byłem powoływany do juniorskich reprezentacji. Nie słyszałem, by ktoś u nas w piłce miał tak, że wcześniej był reprezentantem w innej dyscyplinie, ale już na przykład w siatkówce są bracia Szymura. Kiedyś graliśmy razem w reprezentacji baseballowej, a dziś odnoszą sukcesy w siatkówce, grali w kadrach i dobrych klubach, a PlusLiga to przecież bardzo wysoki poziom.
Czyli można powiedzieć, że ten baseball pomaga w rozwoju.
Im na pewno bardziej pomógł, bo to praca rąk, ale ja też nie uważam, bym stracił czas. Po pierwsze – trenowałem dwie dyscypliny równocześnie i nigdy mi to ze sobą nie kolidowało, a po drugie – właśnie pomagało w rozwoju. Arek nie pchał mnie tam na siłę, bo wiedział, że w piłce mogę osiągnąć dużo więcej. Choć w baseballu też udało się coś wygrać – w turnieju eliminacyjnym do mistrzostw Europy zdobyłem tytuł najlepszego miotacza, trzy albo cztery razy byłem mistrzem Polski.
To teraz pytanie od kompletnego laika – co fajnego jest baseballu?
Ciężko o tym opowiedzieć. Musiałbyś wyjść na boisko, zagrać w meczu i sam to poczuć. Na pewno nie jest tak, że po prostu odbijasz piłkę i biegniesz, a tak wielu ludzi to przecież postrzega. To bardzo rozbudowana pod względem taktycznym gra, jest mnóstwo zagrywek. Ogarnięcie wszystkiego jest skomplikowane i przez to ciekawe.
A da się z tego żyć? Jest możliwość zrobienia kariery? Czytałem, że jeden chłopak ze Śląska podpisał kontrakt z New York Yankees.
Artur Strzałka, grałem z nim. Trafił do jednego z najlepszych klubów na świecie, a teraz gra bodaj w Japonii, więc zobaczył trochę świata. I wracając do twojego pytania – możliwe, że to jedyny Polak, który z tego żyje. Reszta łączy tę pasję z normalną pracą.
Czyli ty nigdy na poważnie o tym nie myślałeś?
Był kiedyś pomysł, żebym pojechał na tzw. tryout. W Pradze odbywają się takie testy, na które przyjeżdżają skauci z różnych stron świata i obserwują kandydatów do gry pod różnym kątem. Miałem się sprawdzić, ale odpuściłem i jakoś specjalnie nie żałuję.
Trafiłeś za to do Gwarka Zabrze, czyli klubu, który wychował wielu świetnych piłkarzy.
Gwarek to naprawdę solidna szkółka. Trenerzy są tam na bardzo wysokim poziomie. Zresztą to, ilu piłkarzy wychowywali mówi samo za siebie, bo nie ma w tym żadnego przypadku. Przebiło się już kilkudziesięciu wychowanków, w tym takie gwiazdy jak Piszczek czy Kosowski, a myślę, że kwestią czasu są kolejni.
Od ciebie podobno zawsze zdolniejszy był Marcin Urynowicz. Nawet przez chwilę się mówiło, że może być nowym Milikiem.
Tak, ale nigdy nie miałem z tym problemu, nie byłem o to zazdrosny. Generalnie atmosferę mieliśmy trochę podobną do tej, która teraz już w Górniku. Marcin szybciej przebił się do Górnika, już za trenera Warzychy grał w pierwszym składzie. Ciągle jest młody i moim zdaniem jeszcze może zrobić karierę, jaką mu wtedy wróżono.
Ty długo zastanawiałeś się nad Górnikiem? Łączono cię jeszcze z Piastem i Cracovią.
Te trzy kluby były zainteresowane, a nie miałem menedżera, więc nikt mi drużyny specjalnie nie szukał. Kluczowa była postać trenera Żurka, który często bywał na naszych meczach i jako pierwszy widział mnie w klubie. Od Piasta dostałem zaproszenie na testy jeszcze, gdy grałem w Gwarku, ale zawsze czekałem na Górnik, bo to był mój priorytet. Z Cracovii też nie miałem konkretnej oferty. Na jednym z naszych meczów był przedstawiciel tego klubu. Podszedł do mnie, wymieniliśmy się numerami telefonów i powiedział, że będzie dzwonił. Pojechałem tam, ale widziałem, że byłem bardziej przymierzany pod drugą drużynę, co mnie zniechęciło. Chciałem się rozwijać, a tylko trenując z najlepszymi mogłem to robić. Na szczęście doczekałem się telefonu z Górnika. Sam kontrakt podpisałem późno, już się w pewnym momencie martwiłem, że zostanę z niczym, a okienko się zamknie. Nie miał kto za mnie tego dopilnować, a ja sam bałem się pójść do prezesa, by spytać się, o co chodzi.
Wspominałeś, że wejście do seniorskiej piłki w ogóle miałeś trudne.
Zderzyłem się z nią. Zawsze wolałem wozić piłkę niż szybko grać, ale Adam Danch, Rafał Kosznik i Olek Kwiek szybko postawili mnie do pionu. Były rozmowy wychowawcze, szczególnie „Densiu” czasem krzyknął, a później mi tłumaczył. Często mi się to nie podobało, bo miałem inną wizję, ale wyszło mi to na dobre.
Ekstraklasa czymś cię zaskoczyła?
Gdy patrzy się na to w telewizji, wydaje się, że w naszej lidze gra się wolniej, ale z perspektywy boiska wygląda to inaczej. Większość zawodników jest dobrze wyszkolona. Z kanapy myślisz sobie, że możesz podejść do kogoś szybciej, agresywnej, a na boisku okazuje się, że gość robi „wajchę” i ciebie nie ma. No i przygotowanie taktyczne jest na dużo wyższym poziomie, tu już jest bardzo mało przypadku.
Kto ci najbardziej zaimponował?
Wisła dobrze rozgrywała i na Carlitosa trzeba było uważać, bo ma te szybkie nóżki. Ale tak poza tym, to ja na treningu w Górniku obserwuję czasem takie zagrania, że w lidze nic mnie nie zaskoczy.
A powołania do młodzieżówki byłeś pewien?
Spodziewałem się, bo chodziły takie słuchy, że przyjdzie, ale czekałem do samego końca.
Przeszła ci przez głowę myśl o pierwszej reprezentacji?
Nie, zawsze spokojnie staram się do tego podchodzić. Najpierw wszystko jest w moich nogach i głowie, a później w głowie trenera. Póki co, nie ma co się podpalać.
Ale miałeś jakieś sygnały?
Ktoś coś wspominał, ale nie myślę o tym. Na razie mam kadrę młodzieżową, tam się trzeba pokazywać i na nic nie obrażać. Mamy niezłą paczkę. W pierwszej połowie z Gruzją nie wiedziałem, czego się spodziewać, nie byłem do końca pewny w swoich zagraniach, ale później wszystko wróciło do normy. Mecz z Finlandią powinniśmy zagrać lepiej, ale jeszcze nic straconego, naprawimy te błędy. Z Litwą zagraliśmy już zdecydowanie lepiej pod względem taktycznym.
To kiedy ci odbije?
A dlaczego miałoby mi odbić?
Od czasów Drągowskiego chyba nie było w lidze młodego, który zbierałby tyle pochwał.
Sodówka mi nigdy nie groziła. Zbyt wiele osób tego pilnuje. Trener Brosz czasami pochwali, gdy coś mu się naprawdę spodoba, ale generalnie trzyma nas bardzo krótko. Zawsze nam powtarza, żebyśmy się nie wywyższali. Do tego bracia mają na mnie oko, a tak jak mówiłem – raczej nie chciałbym, żeby Tomek musiał mną potrząsnąć, bo mógłbym się później nie odkręcić! No i jeszcze trenerzy Kowalscy z Gwarka zawsze mi coś doradzą. Mówią, co mam robić, żeby mi nie odwaliło. W Gwarku zawsze mogłem na nich liczyć, bo we mnie wierzyli. Przestrzegają przed tym, że za chwilę pojawiają się wokół mnie ludzie, którzy będą chcieli na mnie zarobić. Mam słuchać tych, którym ufam, a jakby co, to zawsze mogę z nimi pogadać.
Ale studia rzuciłeś.
Można powiedzieć, że one mnie rzuciły.
Dlaczego?
Bo się z nimi nie spotykałem. Na początku byłem wzorowym studentem, ale później zaczęły się kolokwia i tak dalej. Tu można powiedzieć, że się obsrałem! Momentami było ciężko, a chciałem to wszystko jakoś pogodzić. Mieszkałem jeszcze w Jastrzębiu, więc wstawałem o 5, żeby zdążyć na zajęcia, później na trening i tak dalej, więc w domu byłem o 20. Raz prawie usnąłem za kierownicą, na chwilę urwał mi się film. Na szczęście nic się nie stało, ale to była przestroga. Generalnie nigdy nie miałem problemów ze szkołą, ale za dużo się tego zrobiło. Prezes Ryndak w Gwarku trzymał nas w ryzach. Dalej nazywa mnie swoim przygłupem, ale pilnował, żebyśmy niczego nie zaniedbali. Nigdy nie mówił, że wyrosną z nas piłkarze, tylko że nie potrafimy grać. Nawet jak wygrywaliśmy po 7-0, to wszystkim opowiadał, że nam się udało, a graliśmy słabo. To było dobre podejście.
Beemkę już sprzedałeś?
No właśnie nie, ale każdemu polecam! Wszystko jest zrobione. Muszę sprzedać, bo nie podjadę nią pod blok – nie przejadę przez próg, z czym nic nie zrobię.
Przyznaj, że sprzedajesz dlatego, że teraz wszędzie będziesz biegał.
Tak, bo muszę poprawić kondycję!
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. FotoPyK/400mm.pl