George Weah jest o włos od zwycięstwa w wyborach prezydenckich w Liberii. 22 lata temu był pierwszym piłkarzem z Afryki, który zgarnął Złotą Piłkę. Jego spodziewany sukces w wyborach jest gigantyczny, ale pamiętajmy, że były napastnik PSG i Milanu nie jest pierwszym byłym sportowcem, który poszedł polityczną drogą. Także na polskim podwórku mamy sporo takich przykładów.
Droga do wielkiej polityki ze świata sportu jest oczywista. Przez lata występów na największych arenach sportowcy zdobywają nie tylko medale, ale także jeszcze ważniejszą w przypadku wyborów – rozpoznawalność. Partie polityczne w czasie kampanii chętnie sięgają po znanych atletów, bo ich obecność na listach gwarantuje sporą liczbę głosów. W polskiej polityce ostatnich lat mamy takich przykładów na pęczki. Ale czego by o polskim Sejmie nie mówić, to przyznać trzeba jedno: z całą pewnością nie jest to nasza specjalność. Mnóstwo bokserów, piłkarzy, koszykarzy czy lekkoatletów na całym świecie zamieniło dresy na garnitury i obiekty treningowe na sale obrad.
Oto nasz subiektywny przegląd największych politycznych karier byłych gwiazd sportu.
Świat
Dave Bing był wybitnym koszykarzem. W 1966 roku został wybrany w drafcie do NBA przez Detroit Pistons. 10 lat później był najbardziej wartościowym graczem sezonu. W najlepszej koszykarskiej lidze świata zapracował na 7 występów w meczu gwiazd i pozycję w Galerii Sław. Do dziś jest umieszczany na listach 50 najlepszych koszykarzy wszech czasów.
To z pewnością mocno ułatwiło mu zadanie, kiedy w 2008 roku postanowił ubiegać się o fotel burmistrza Detroit. Wybory wygrał, ale po pięciu latach ustąpił z urzędu, nie walcząc o reelekcję. Za sterami miasta zdecydowanie nie był tak skuteczny, jak na parkiecie. Pod jego rządami Detroit zostało największym amerykańskim miastem, które ogłosiło bankructwo…
Bill Bradley do wielkiej polityki także trafił z NBA. Dwukrotny mistrz ligi oraz zdobywca złotego medalu olimpijskiego po udanej karierze postanowił zostać senatorem. Trzeba przyznać, że znakomicie się odnalazł w wyższej izbie amerykańskiego parlamentu. Do tego stopnia, że zasiadał w jej ławach przez prawie 20 lat! W 2000 roku starał się o nominację Partii Demokratycznej w walce o fotel prezydenta. Przegrał jednak prawybory z Alem Gorem, który później w kuriozalnych okolicznościach musiał uznać wyższość George’a Busha Jr (zdobył pół miliona więcej głosów, ale minimalnie przegrał głosowanie elektorów). Bradley po porażce usunął się w cień. Dostał wprawdzie propozycję stanięcia na czele Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego, ale z niej nie skorzystał.
Arnold Schwarzenegger to gość, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Czemu znajduje się w tym zestawieniu? Bo w 1970 roku chłopak z Austrii został najmłodszym w historii zwycięzcą zawodów dla kulturystów Mr. Olympia. Wygrywał je zresztą sześciokrotnie, co dało mu przepustkę do Hollywood. Stamtąd z kolei, po latach wymarzonej kariery filmowej, trafił do wielkiej polityki. W 2003 roku wygrał wybory na gubernatora Kalifornii. Przypadkowy człowiek na takim stanowisku? Nic z tych rzeczy. Kiedy walczył o drugą kadencję, dostał jeszcze więcej głosów niż za pierwszym razem.
Życie Jesse Ventury to gotowy scenariusz na film. Dodajmy, nieźle pokręcony. Urodził się w Minneapolis, sześć lat po zakończeniu II wojny światowej. Jego rodzice uciekli z Europy, z terenów dzisiejszej Słowacji. Jesse jako 18-latek wstąpił do armii i służył w Wietnamie, dorobił się nawet dwóch medali. W wojsku jednak nie został, choć pozostał w świecie, w którym trzeba walczyć. Został zawodowym wrestlerem, z bardzo udaną karierą w American Wrestling Association oraz World Wrestling Federation. Jego motto brzmiało: „jeśli możesz – wygraj, jeśli musisz – przegraj, ale zawsze oszukuj”. Cóż, nic dziwnego, że odnalazł się w polityce…
W latach 1991-95 był burmistrzem miasta Brooklyn Park, a w 1998 wystartował w wyborach na gubernatora Minnesoty. W czasie kampanii zastosował dwa kluczowe chwyty: po pierwsze, zachowywał się mniej więcej tak samo agresywnie, jak w czasie kariery we wrestlingu. Po drugie: był jednym z pierwszych kandydatów, którzy zastosowali internet jako narzędzie w walce o głosy. Niespodziewanie wygrał i przez pięć lat rządził rodzinnym stanem. W międzyczasie zagrał jeszcze w kilku filmach na planie „Predatora” spotkał się na przykład z przyszłym gubernatorem Kalifornii, Arnoldem Schwarzeneggerem. Zagrał też w „Batman & Robin” oraz napisał parę książek, głównie zawierających różne teorie spiskowe.
Kevin Johnson był mistrzem świata oraz trzykrotnym uczestnikiem meczu gwiazd NBA. Przez większość kariery grał w Phoenix Suns i został zapamiętany jako jeden z najlepszych rozgrywających w historii klubu. Jako jeden z trzech graczy w dziejach NBA może się pochwalić średnią 20 punktów i 12 asyst w sezonie, i poprzestańmy na tym, bo wymienianie wszystkich jego sukcesów zajęłoby strasznie dużo miejsca.
Ale prawdę mówiąc, większe wrażenie od jego wyników w NBA budzi to, czego dokonał później. Jeszcze jako zawodowy koszykarz założył fundację St. HOPE, która organizowała zajęcia dla dzieciaków w jego Oak Park, jego rodzinnej dzielnicy Sacramento.
Przez lata Johnson angażował się w działalność społeczną i charytatywną. W 2008 roku, osiem lat po zakończeniu kariery sportowej, ogłosił, że zamierza wystartować w wyborach na burmistrza Sacramento. Jego główną rywalką była rządząca miastem od dwóch kadencji Heather Fargo. Johnson wygrał, zdobywając w decydującym głosowaniu ponad 57 procent głosów. W 2012 roku, w walce o kolejną kadencję, otrzymał jeszcze większe poparcie – na poziomie 59 procent. Wynik tym bardziej imponujący, że były gwiazdor NBA jest pierwszym czarnoskórym burmistrzem tego miasta.
Manny Pacquiao to jeden z najlepszych i najlepiej zarabiających bokserów świata. Na jego starcie z Floydem Mayweatherem Juniorem czekał cały bokserski świata. „Pac Man” przegrał, ale nie zmieniło to ani odrobinę tego, jak jest odbierany w ojczyźnie. Prawda jest taka, że na Filipinach Pacquiao ma status półboga. Dla rodaków jest przykładem, że dzięki ciężkiej pracy można osiągnąć sukces o niewyobrażalnej skali.
Mniej więcej to mówi im w wywiadach, już jako polityk. Co ciekawe, karierę polityczną rozpoczął jako czynny bokser (zresztą wciąż nie zawiesił rękawic na kołku). Już w 2007 roku startował do Izby Reprezentantów. Zdobył wprawdzie aż 75 tysięcy głosów, ale mandatu mu to nie dało. W kolejnych wyborach wątpliwości już nie było. 120 tysięcy głosów zapewniło „Pac Manowi” miejsce w parlamencie. W walce o reelekcję w 2013 roku poparło go aż 144 tysiące rodaków, a kiedy rok temu walczył o miejsce w senacie, otrzymał ponad… 16 milionów głosów. Obecny prezydent kraju, Rodrigo Duterte nie ma żadnych wątpliwości i raz po raz powtarza, że jego następcą będzie właśnie legendarny bokser.
O podobnej funkcji, nie bez powodu, myśli inny były mistrz świata w boksie. Witalij Kliczko, który przez lata dominował w wadze ciężkiej, teraz nokautuje kolejnych rywali w polityce. Witalij, podobnie jak Pacquiao, to zresztą zaprzeczenie stereotypu boksera. Jest inteligentny, mówi w kilku językach (w tym po polsku), ma tytuł doktora Uniwersytetu Kijowskiego. W 2010 roku założył partię polityczną Ukraiński Demokratyczny Alians na rzecz Reform, w skrócie UDAR, czyli po ukraińsku „cios”. Taki polityczny żarcik…
Kliczko aktywnie brał udział w Euromajdanie, który cztery lata temu doprowadził do obalenia prezydenta Wiktora Janukowycza. Początkowo zapowiadał, że sam weźmie udział w przyspieszonych wyborach prezydenckich. Ostatecznie przekazał swoje poparcie Petro Poroszence, a sam skutecznie powalczył o fotel mera Kijowa. Nie ukrywa, że to tylko przystanek w jego karierze, a celem jest najwyższe stanowisko w kraju.
Polska
W naszej polityce tak spektakularnych przykładów nie ma, choć na przykład były minister sportu Aleksander Kwaśniewski przez dwie kadencje był prezydentem. Zastąpił na tym stanowisku Lecha Wałęsę, który przed laty wsławił się skokiem wzwyż (przez bramę Stoczni Gdańskiej).
Obecnie resortem sportu i turystyki kieruje z kolei były olimpijczyk, Witold Bańka i trzeba przyznać, że bez względu na sympatie polityczne, zbiera bardzo dobre recenzje. Pozytywnie oceniany był także jego poprzednim na tym stanowisku, Adam Korol, czterokrotny mistrz świata i złoty medalista olimpijski w wioślarstwie.
Polski parlament także regularnie gości utytułowanych sportowców. Obecnie w ławach poselskich zasiada na przykład Szymon Ziółkowski, mistrz olimpijski i trzykrotny medalista mistrzostw świata w rzucie młotem. Na sejmowych korytarzach mógł spotkać wspomnianego wcześniej Korola oraz innego wioślarskiego mistrza olimpijskiego (dwukrotnego), Tomasza Kucharskiego, a także byłych siatkarzy Małgorzatę Niemczyk i Pawła Papkego. Gdyby szukał rady doświadczonego kolegi, zawsze może zagadnąć Romana Koseckiego, byłego wiceprezesa PZNP i wybitnego reprezentanta Polski, który przy Wiejskiej pracuje nieprzerwanie od 2005 roku.
Kosecki zresztą to dość rzadki przykład byłego zawodnika, który na dobre zadomowił się w polityce. Znacznie częściej zdarza się, że po karierze sportowej ktoś raz dostaje się do Sejmu, ale na drugą kadencję nie decyduje się albo on, albo… jego wyborcy. W 2011 roku aż 11 byłych sportowców uzyskało mandat posła. Dla Leszka Blanika, Jana Tomaszewskiego, Cezarego Kucharskiego, Jagny Marczułajtis, Macieja Zielińskiego, czy Roberta Wardzały była to jednorazowa przygoda. Z kolei była bokserska mistrzyni świata Iwona Guzowska spędziła w Sejmie dwie kadencje, a na trzecią już nie miała ochoty.
Kilka bolesnych porażek w polityce zaliczył także Jerzy Kulej, na którego w bokserskim ringu nie było mocnych. Dwukrotny mistrz olimpijski po raz pierwszy o mandat posła ubiegał się w 1993 roku. Choć startował w rodzinnej Częstochowie, gdzie cieszył się ogromnym szacunkiem, zdobył tylko 2,677 głosów. W 2001 roku drugie podejście było już udane. Startując z list SLD były bokser wywalczył miejsce w parlamencie. Cztery lata później starał się o ponowny wybór, ale już bez powodzenia. Kolejnych prób nie podejmował, aż do śmierci w 2012 roku zajmował się komentowaniem boksu w Polsacie Sport.
Pół biedy, jeśli wyborcza porażka przytrafia się sportowcowi wiele lat po zakończeniu kariery, jak choćby Jerzemu Kulejowi. Można wtedy się tłumaczyć, że kibice już nie pamiętają o wielkich wynikach sprzed, jakby nie było, 50 lat. Gorzej, jeśli wyborcy nie chcą poprzeć zawodnika, którego osiągnięcia pamiętają doskonale. Taką wpadkę zaliczył choćby Tomasz Adamek. Były mistrz świata dwóch kategorii wagowych, powszechnie znany i szanowany, do tego wciąż liczący się w walce o mistrzostwo świata wagi ciężkiej, w 2014 roku miał być lokomotywą wyborczą Solidarnej Polski. Jego start w kampanii do Europarlamentu okazał się jednak spektakularną klapą. Adamek poległ, ale przynajmniej w dobrym towarzystwie. Zaufania wyborców nie zdobyli wtedy także choćby Otylia Jędrzejczak, Paweł Papke, Maciej Żurawski, czy Michał Bąkiewicz, sukces odniósł tylko Bogdan Wenta.
Sportowcy, którzy po zakończeniu kariery szukają szczęścia w polityce, jednego mogą nauczyć swoich nowych kolegów z poselskich ław. Otóż nieważne, jak dużo wygrasz, ile razy zdobędziesz medal, ile ważnych goli wpakujesz i ile rekordów pobijesz. Pamięć kibica jest krótka, dziś jesteś kochany i wynoszony pod niebiosa, ale niedługo mogą na ciebie gwizdać. Przy wyborczej urnie jest dokładnie tak samo…
JAN CIOSEK