Grudzień 2007. Leo Beenhakker zabiera go, trzeciego bramkarza Legii, na zgrupowanie kadry w Turcji.
Wiosna 2011. Rzadko gra w II-ligowym Bałtyku Gdynia. Jednocześnie pracuje w firmie ojca, zajmuje się budowlanką, łowi ryby i myśli o rzuceniu piłki.
Czerwiec 2015. Zostaje mistrzem Polski z Lechem Poznań, w Gdańsku zalicza paradę sezonu i jest bohaterem, choć miesiąc wcześniej zawala w finale Pucharu Polski.
Wrzesień 2017. Ponownie wskakuje do bramki po ponad dwóch latach różnych perypetii – nieudanej końcówce przygody w Lechu, pobycie w Rangersach, słabym początku w Koronie, w której wylądował nawet w rezerwach i wypożyczeniu do Chojniczanki.
Tak w dużym w skrócie wygląda kariera Macieja Gostomskiego, bramkarza Korony Kielce, którego odwiedziłem w tym tygodniu. A gdy droga piłkarza jest tak kręta, zawsze jest o czym gadać. Zapraszam.
Mówi się, że jesteś człowiekiem-anegdotą.
O proszę. Ale dlatego, że opowiadam czy dlatego, że jestem ich bohaterem?
Ty mi powiedz.
Oczywiście znam kilka historii, bo trochę się pograło, parę klubów zwiedziłem, ale generalnie daleko mi na przykład do Tomasza Hajty. Raczej to drugie, wolę brać udział w czymś, co po latach jest wspominane, najlepiej pozytywnie. Przy czym to wychodzi całkowicie naturalnie, nie jestem pozerem.
Powoli wracasz do świata żywych?
Taka jest piłka. Pół roku temu byłem w Kielcach niechciany – nie widzieli mnie ani trenerzy, ani prezes. Grałem ponad miesiąc w rezerwach, później poszedłem na wypożyczenie do Chojnic, gdzie też zaliczyłem mało występów, ale przynajmniej mieszkałem w domu rodzinnym. Te miesiące dały mi do myślenia. Mogłem się zastanowić nad tym, co robiłem dobrze, a co źle… Gdy w maju dostałem telefon od nowego prezesa, że mam wrócić i powalczyć, od razu wiedziałem, że chcę wykorzystać drugą szansę w Kielcach.
To co robiłeś źle?
Na pewno zbyt wiele słów zostało przeze mnie wypowiedzianych, co było kompletnie niepotrzebne. Może było też za dużo uśmiechu i żartów z mojej strony? Jestem bardzo wesołą osobą, mam do siebie ogromny dystans, ale to czasami jest źle postrzegane u piłkarza – niektórzy mogą to opacznie rozumieć. To nie były jakieś „wielbłądy” z mojej strony, tylko detale, które złożyły się na to, że nie byłem tu dobrze odbierany.
A jaka była bezpośrednia przyczyna zesłania do rezerw?
Dostałem informację od prezesa, że przyszedł trener Bartoszek i wraz ze swoim sztabem nie czują mnie w składzie. Był Zbyszek Małkowski, który zaczął dobrze bronić, był Pesković i taką podjęli decyzję. No i powiedziano, że najlepiej by było, jakbym zmienił klub albo poszedł na wypożyczenie. Ja na to, że nigdzie nie idę, bo czuję się do gry. Do końca mi tego nie wytłumaczono, ale nie ma już co wracać. Pojechałem na zgrupowanie z rezerwami i profesjonalnie wypełniałem swój kontrakt. Później dostałem telefon z Chojniczanki, żebym przyszedł i pomógł powalczyć o awans. A chodziły słuchy, że wiosną mogę nie grać nawet w czwartej lidze, to chętnie wróciłem na Kaszuby.
Nie obraziłeś się za te rezerwy?
To najgorsza rzecz, jaką mógłbym w takiej sytuacji zrobić. To nie był żaden Klub Kokosa, tylko normalne treningi w drugiej drużynie, więc trzeba było podchodzić do nich jak zawsze. Gdybym zaczął fikać, konsekwencje mogłyby być jeszcze gorsze. Nietrudno o karę, gdy jesteś na cenzurowanym. Trzeba było uważać, więc podchodziłem do tego z uśmiechem na twarzy. Zawsze to jakaś lekcja, nie można tracić głowy. Kilka lat temu pewnie bym się wkurzył i coś odwalił. Teraz był całkowity spokój i świadomość, że za pół roku karta może się odwrócić. I tak się stało. Wróciłem i pracuję w nowej Koronie, z zupełnie innymi ludźmi. Do trenera Bartoszka nic nie mam. Znamy się i myślę, że szanujemy.
Ale pewnie wiesz, że różne plotki o tobie chodzą.
Jakie na przykład?
Że się nie przykładasz. Że pyskujesz.
Może za dużo dyskutuję, ale co z tego? Taki jestem. Nie robię tego, by komuś coś udowodnić. Jestem na takim etapie, że na przykład wiem, ile potrzeba mi treningu. Jeśli coś mi się nie podoba, to mówię to w rozmowie z trenerem i jest dyskusja. Poza tym, trzeba brać poprawkę na to, że wiele z tych rzeczy pada w formie żartu. Szanuję każdego trenera i nigdy nie będę ich otwarcie krytykował. Czasami ktoś coś wyrwie z kontekstu i wtedy idzie taka fama. Jeśli ktoś mnie tak ocenia, to zapewniam, że po pół roku wspólnych treningów zmieniłby opinię.
A plotki o tym, że mocno imprezujesz?
Możesz tutaj popytać, na przykład naszych kibiców, czy spotykają mnie na mieście. Mam taką łatkę, którą przypięto mi jeszcze w Legii. Ciągnie się za mną do dzisiaj i pewnie do końca kariery się jej nie pozbędę. A ja wiem, że jest czas zarówno na pracę, jak i na zabawę – nie mam żadnego problemu, żeby to rozróżnić. Po powrocie do Korony jeszcze mocniej pilnuję, by nie było żadnych krzywych akcji. Tym bardziej, że znów zacząłem bronić i mam świadomość, że każdy detal ma znaczenie. Jeden wybryk i mogę stracić miejsce, klub czy dostać karę. Przeżywałem to w przeszłości. Gdybym powielał ciągle te same błędy, byłbym głupkiem. A ja chcę pokazać opinii publicznej, że zmądrzałem. Daję sobie teraz trochę czasu i mam nadzieję, że za chwilę ludzie powiedzą: „coś dobrego dzieje się z tym Gostomskim, chyba mniej imprezuje!” (śmiech).
Ostatniego dużego wywiadu udzieliłeś Weszło, gdy grałeś jeszcze w II-ligowej Bytovii i nie było do końca wiadomo, czy w ogóle wrócisz do ekstraklasy. Trochę pogmatwane te twoje losy, nie?
Generalnie nie zmieniałem wtedy swojego podejścia. Grałem w Bytovii, która jest mniejszym klubem, miałem tam dwa bardzo dobre sezony. I gdy poszedłem do Lecha, ciągle robiłem to samo. To nie tak, że nagle coś zmieniłem, zacząłem inaczej pracować, bo trafiłem do wielkiego klubu. To przynosiło mi korzyści. Zacząłem bronić, przyszły sukcesy.
A do Lecha przychodziłeś jako numer trzy, za Buriciem i Kotorowskim.
Teoretycznie. Może nawet nie spodziewałem się, że tak szybko wskoczę do bramki. Miałem troszkę szczęścia, ale też na to pracowałem. W Poznaniu zainteresowanie jest dużo większe, więc zostało to zauważone. Przy czym to też nie tak, że ja tam przychodziłem z jakimiś kompleksami. Możecie sobie zobaczyć mój pierwszy wywiad po transferze, jest gdzieś w internecie. Byłem tam bardzo pewny siebie. Znałem ekstraklasę i wiedziałem, jak to wygląda. Od nikogo ze sztabu nie usłyszałem, że jestem numerem trzy. Taką hierarchię ustaliły media i kibice. No bo jak to gość z drugiej ligi może być przed Kotorowskim i Buriciem? Na pierwszy mecz pojechałem na ławkę, bronił „Kotor”, Burić doznał kontuzji. Nie szło nam, zacząłem grać i złapałem formę. To mi pokazało, że wszystko szybko się zmienia.
Z drugiej strony, twój pobyt w Legii może świadczyć o czymś zupełnie przeciwnym.
No tam tego szczęścia mi trochę zabrakło. Był Fabiański, który fenomenalnie bronił przez dwa sezony. Zero kontuzji, zero kartek, a do tego to poukładany chłopak, który w ogóle nie balował, więc nie było się do czego przyczepić. On był szykowany do transferu do Anglii, a za niego wskoczył Janek Mucha i ta sama historia. A ja czekałem. Minęły cztery lata z przerwą na wypożyczenie do Sosnowca i trzeba było coś zmienić. Tym bardziej, że przychodzili już nowi z akademii jak Szumski czy Jałocha, dodatkowo pojawił się Wojtek Skaba. No i trzeba było zejść niżej. Odra Wodzisław, Bałtyk Gdynia…
Straciłeś dużo czasu.
Dużo. Poznałem po drodze kilka złych osób, sam też popełniałem błędy. Dziś inaczej poprowadziłbym swoją karierę, ale nie rozpamiętuję tego, że nie szło tak pięknie jak u wielu innym. Miałem nawet moment, w którym chciałem rzucić piłkę, ale udało się wszystko wyprostować.
Kiedy dokładnie?
Najpierw w Odrze Wodzisław nie zobaczyłem nawet złotówki, pożyczałem pieniądze od rodziców. Musiałem wrócić do domu. W Bałtyku tych pieniędzy nie wychodziło za dużo i trzeba było coś robić w życiu. Do tego jeździłem na B-klasę, bo w pierwszej drużynie musiał bronić młodzieżowiec – nie było innej opcji, w całym klubie było dwóch. Nie mówię, że to jakiś wstyd, mam nawet stamtąd jedno miłe wspomnienie. Na mecz przyjechało chyba tylko dziesięciu przeciwników, w dodatku jakiś kwadrans przed gwizdkiem. Takie grubaski, hobbyści. Przebrali się, jeden się porozciągał i gramy. W takich chwilach myślisz sobie: „gdzie ja, kurwa, jestem?”. Ale jest bodaj 11. minuta, faul, gość, któremu brzuch wychodzi spod koszulki, stawia piłkę na 18. metrze. Ja ustawiłem mur, przygotowałem się, ale jak mi zapakował w okno, to nie mogłem nic zrobić. Nawet nie wiedziałem, kiedy to wpadło! Powiem szczerze – takiego strzału dawno nie widziałem nawet w ekstraklasie. Wygraliśmy 11-1, ale byłem w ciężkim szoku. Niby B-klasa, ale można coś zapamiętać. Jednak tak jak mówiłem – wtedy rozważałem już rzucenie piłki. Pomagałem ojcu, jeździłem na ryby, robiłem w budowlance.
Zauważyłem, że bez większych emocji podchodziłeś do tego, że możesz tak szybko skończyć karierę.
Ale dlaczego miałbym to przeżywać?
No jak to dlaczego? Rozmawiam czasem z ludźmi, którym z różnych względów nie wyszło i zazwyczaj to życiowe dramaty. No a musimy jeszcze przypomnieć, bo pewnie nie wszyscy pamiętają, że ciebie kilka lat wcześniej Beenhakker zabierał na kadrę i wróżono ci wielką karierę.
Byłem na kadrze, ale co z tego? Powiem ci jedną rzecz – gdy byłem w Legii, Zagłębiu Sosnowiec, Odrze czy nawet w Bałtyku, strasznie mi zależało. Tak na maksa chciałem wskoczyć do tej ekstraklasy i wszystkim udowodnić, że potrafię bronić. Nie działało. Skutek był w zasadzie odwrotny. W końcu przyszedł taki moment, w którym pomyślałem sobie, że to nie ma sensu. Zacząłem pomagać tacie w gospodarstwie, dogadałem się w Bytowie, czyli 20 kilometrów od chaty. I gdy odpuściłem i zacząłem podchodzić do piłki pół-profesjonalnie, poczułem spokój. Nic nie olewałem, bo mieliśmy treningi o 18 i byłem na każdym, ale uznałem, że będzie, co ma być.
Miej wyjebane, a będzie ci dane.
Dokładnie na takiej zasadzie. Wstawałem o piątej i jechałem do roboty. Wracałem do domu, jadłem obiad u mamy i jechałem na trening. Cały dzień miałem zajęty, ale – choć nie było dużych pieniędzy i wszyscy postawili na mnie krzyżyk – byłem naprawdę szczęśliwy. I ten luz przełożył się na to, że cieszyła mnie każda interwencja, robiłem swoje i w końcu zaczęło to iść. Prawie zrobiliśmy awans, a ja miałem dwa zarąbiste sezony i pojawiło się zainteresowanie Lechii oraz Lecha. Przy czym ja… nie musiałem tam iść! Serio, dalej się nie napalałem. Tym bardziej, że w Bytovii przygotowano dla mnie nowy kontrakt, najlepszy w drużynie.
Nie wierzę, to jednak tylko II liga.
Ale zobacz – pewne, fajne pieniądze, bo Drutex to stabilny sponsor, pewny plac, rzut beretem do domu. Mieli akurat pościągać ludzi i robić awans do I ligi, tam generalnie jest fajny klimat dla piłki. Po co się ruszać? Pojechałem na testy do Lechii za Probierza. Byłem na dwóch treningach, a chcieli, żebym został tydzień. Powiedziałem, że to bez sensu, nie chciało mi się w to bawić. Mogli przecież później powiedzieć, że nie mnie chcą i tylko straciłbym czas. Następnego dnia zadzwonił trener Dawidziuk z Lecha. Pogadałem z prezesem Bytovii i powiedział: „idź, jak ci nie pójdzie, to zawsze możesz do nas wrócić”. I to też dało mi taki luz, że do Lecha wszedłem bez żadnej spiny.
Ale miałeś w Poznaniu też ciężkie momenty.
Wiadomo. Czasami trzeba było oddać miejsce w bramce. Nie dogadywałem się też z trenerem Krzyształowiczem, czego nigdy nie ukrywałem. Dużo rozmawialiśmy, ale jakoś nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka.
Pewnie znów powiedziałeś za dużo.
Może tak. To chyba był moment, w którym powinienem ugryźć się w język. Teraz pewnie bym tak postąpił, ale czasu nie cofnę. Mimo to, w końcu zrobiliśmy mistrzostwo.
To był dla ciebie szalony sezon. 2 maja na Stadionie Narodowym zagrałeś najgorszy mecz w życiu?
Najgorszy?
Może twoje błędy nie były spektakularne, ale jednak się pojawiły i nici z Pucharu Polski.
Nie wyszedł mi ten mecz, choć ciągle będę się upierał, że przy pierwszej bramce byłem faulowany! Chciałem jak najlepiej, ale nie poszło i nie ma co do tego wracać. Ostatnio miałem wywiad po meczu Pucharu Polski z Wisłą, który wygraliśmy w dziesiątkę i padło pytanie: „czy chciałbym wrócić na Narodowy, żeby naprawić swoje błędy?”. Myślę sobie: „kurwa, o czym my gadamy!”. Wy może ciągle pamiętacie, ale ja już dawno zapomniałem. Chcę wrócić na Narodowy, ale nie po to, by komuś udowodnić, że umiem tam bronić. Mam to w dupie. Chcę wrócić po to, by wygrać trofeum.
Chyba miałeś wtedy szczęście, że nie zostałeś schowany głęboko do szafy. Wszedłeś na 10 minut z Lechią cztery kolejki przed końcem i zostałeś cichym bohaterem w walce o mistrzostwo.
To przypadek, bo Burić doznał kontuzji, ale widzisz – zawsze trzeba być przygotowanym. Jasiu fajnie bronił, szczególnie na Legii, zostaliśmy liderem i wydawało się, że dla mnie sezon już się skończył. Siedziałem sobie na tej Lechii w klapkach, a tu nagle trzeba było wskoczyć do bramki. Byłem kompletnie nierozgrzany, nie wiedziałem, co się dzieje – chyba pierwszy raz w życiu wszedłem z ławki. Najpierw zaliczyłem pusty przelot, Formella dostał czerwoną, a my straciliśmy bramkę z karnego, a później zdarzyła mi się interwencja sezonu.
Zaliczyłeś kiedyś lepszą?
Nie da się tego do niczego porównać, bo cała otoczka, ten kocioł na Lechii, spowodowała, że wyszła petarda. Niedawno w Pucharze Polski z Wisłą też miałem bardzo fajną interwencję w dogrywce – poszedłem przy rzucie wolnym na kolana, był rykoszet, ale zdążyłem się jeszcze zebrać i odbić piłkę. To są takie smaczki i fajnie, że ktoś o tym pamięta, bo przeważnie bramkarzom pamięta się babole.
Tobie kibice Lecha pamiętają mecz z Cracovią, zresztą twój ostatni w tym klubie.
Kompletnie mi nie wyszedł! Zawaliłem to, tamto, sramto i trafiłem na tydzień do rezerw.
Czytałem, że puściłeś ten mecz.
No oczywiście, że sprzedałem!
Ale przyznaj, że ten karny był absurdalny.
Był absurdalny, ale takie sytuacje się zdarzają. Dostaliśmy pierwszą bramkę, drugą, po trzech minutach przegrywaliśmy 0-2 i zaczęły się nerwy. A to był mój drugi mecz w sezonie, więc nie czułem się pewnie. Podjąłem katastrofalną decyzję i stało się. Dopiero później pomyślałem sobie: „kurwa, to co robiłem w tym meczu, to hit”. Karę finansową powinienem za to dostać. Zresztą chyba jakąś dostałem. Ale czasami takie mecze się zdarzają i nawet są potrzebne, żeby zejść na ziemię i nabrać pokory. Oczywiście jak najrzadziej powinny się przytrafiać. I to jest mój cel, żeby nie tracić głowy.
Wracając jeszcze do mistrzowskiego sezonu – czułeś się po nim niedoceniony? Zagrałeś najwięcej meczów spośród bramkarzy w drużynie, która zdobyła tytuł, Lech stracił najmniej goli w całej lidze, a ciebie zabrakło wśród najlepszych golkiperów na gali. Sprawdziłem też, że u nas na przykład zająłeś wtedy drugie miejsce.
Po pierwsze, ten finał Pucharu Polski pewnie był mi pamiętany. Po drugie, ponosiło mnie trochę w wywiadach i choć pewnie w wielu sprawach miałem rację, to było to negatywnie odbierane. Naprawdę w naszej piłce trzeba być dyplomatą, lepiej się nie wychylać. Ale nie miałem o to żalu. Bardziej byłem zawiedzony tym, że w kolejnym sezonie nie byłem pierwszym wyborem.
Tak szczerze – żałujesz, że nie przedłużyłeś kontraktu w Lechu?
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że żałuję, ale co z tego? Masz wehikuł czasu? Ja nie mam. Dżem ma, ale tylko w piosence.
Po co pojechałeś do tej Szkocji?
Chciałem coś zmienić. Miałem ciężki okres w życiu prywatnym i musiałem poszukać czegoś innego niż ten poznański klimat.
Ucieczka?
Trochę tak. Chciałem się odciąć od pewnych rzeczy, opcja ze Szkocją wydawała się bardzo dobra. Zawsze podobał mi się klimat Wysp. No ale nie do końca trafiłem. Kontrakt podpisałem tylko na pół roku, wszystko było robione trochę na wariackich papierach. Oni nie mają przerwy zimowej, musiałem najpierw nadrobić zaległości, a później okazało się, że nie było szans wygryźć pierwszego bramkarza. Zacząłem jeździć na trybuny, bo mój konkurent do siedzenia na ławce był tamtejszy i miał dobry kontakt z trenerem. Do tego mieszkałem sam, z angielskim nie mam problemów, ale ten Szkotów to trochę inna bajka, czasami ciężko było się porozumieć. Nie czułem tego wszystkiego. Zawsze byłem duszą towarzystwa, a tam zachowywałem się jak kompletnie inna osoba. Pracowałem, trenowałem, nawet po zajęciach zostawałem, żeby zrobić coś więcej, ale nie było perspektyw. Choć Rangersi jako sam klub – otoczka, kibice, baza i tak dalej – naprawdę petarda, polecam każdemu.
Szkocka szatnia mocno różni się od polskiej?
Oni trochę bardziej na serio podchodzą do wszystkiego, są poważniejsi.
Nie ma smarowania gaci Bengay’em i przybijania butów do podłogi?
Jaj jest mniej, u nas jest luźniej. Oczywiście w Polsce jak jest mecz, to już pełna powaga, a tam to na co dzień tak wygląda. Ale krótko byłem, więc to taka luźna obserwacja. Potrzebowałbym trochę czasu, żeby się tam odnaleźć. No i szansy takiej jak w Lechu, której jednak nie dostałem. Najlepszy tydzień w Glasgow miałem wtedy, gdy już wiedziałem, że odchodzę. Powoli się pakowałem, dogrywałem sprawy w Polsce, a w międzyczasie na treningach robiłem cuda. Widzisz, znowu głowa. Kompletny luz, bania czysta i błyszczałem na gierkach. Odbijałem dosłownie wszystko.
Ale nie powiedzieli: „Maciek, może jednak zostań”?
Podchodzili niektórzy piłkarze i mówili: „no jak, gdzie ty tam idziesz”, ale to bardziej w żartach. Nie było szans, żeby się tam przebić. Ale i tak wspominam dobrze ten wyjazd. Pewnie lepsze dla mojej kariery byłoby powalczenie w Lechu, ale cieszę się, że coś zobaczyłem, bo trochę rozwinęło mnie to poza boiskiem.
Jedna rzecz, w którą ciężko mi uwierzyć – kibice rozpoznawali cię na ulicy.
Tak, to hit. Na każdym meczu – zarówno wyjazdowym, jak i u siebie – musiałem być. Idę na Ibrox w niebieskiej kurtce jak każdy kibic. Pada, więc kaptur na głowie, do tego okulary. Wtopiłem się w tłum i wyglądałem jak zwykły fan. Ale nagle zaczęli mnie zaczepiać, brać autografy i tak dalej. Bramkarza, który był tam kilka tygodni i raz siedział na ławce! Zawsze byłem tam bardzo miło przyjmowany i szanowany. U nas nawet ciężko to sobie wyobrazić na taką skalę, to jest kompletnie inny poziom. Tam naprawdę czułem się piłkarzem, nawet pomimo tego, że nie zagrałem w żadnym meczu. W Polsce jest tak, że jak występujesz regularnie, to w jakimś stopniu też możesz się tak poczuć. A jak nie grasz, to bywa różnie. Inna kultura.
A nie było czuć, że to tylko druga liga?
Nie, Rangersi mieli swoje problemy, ale to wielki klub, który wracał do elity. Zrobili awans w tym sezonie. Wiadomo – pomogłem!
No właśnie, gdybyś został, to może wpadłaby jakaś premia.
Nie, daj spokój. Wypłacili mi cały kontrakt do końca, nawet z nawiązką, bo opłacili mi jeszcze kilka rzeczy. Bardzo profesjonalnie się zachowali.
Twój trener, Mark Warburton, to też ciekawa postać. Do 40-stki pracował w korporacji, po czym rzucił wszystko, by zostać szkoleniowcem.
Tak, to biznesmen, gra na giełdzie. Bardzo równy gość – konkretny, wie czego chce, ale przy tym sympatyczny. Zbyt wiele nie rozmawialiśmy, bo nie było nawet za bardzo o czym, ale wszystko między nami było wyjaśnione, obyło się bez żadnych zgrzytów. Generalnie wydaje mi się, że trener bramkarzy był za mną – to on chciał, żebym przyszedł, widział we mnie potencjał, nawet zostawał ze mną i robiliśmy treningi indywidualne. Było mu szkoda, że tak to się potoczyło. No a wiadomo, że pierwszy trener miał większe zmartwienia – robili awans i przygotowywał już kadrę na Premier League, więc nie będzie się przejmował Gostomskim, trzecim bramkarzem z Polski, któremu kończy się kontrakt. Normalna rzecz.
Na konferencji w Rangersach powiedziano, że wracasz szybciej, bo masz problemy rodzinne.
Bardziej prywatne niż rodzinne, ale w klubie tak powiedzieli, by nie robić z mojego odejścia jakiejś sensacji. Po prostu wszystko złożyło się na to, że lepiej było wrócić.
Rozumiem, że o tych problemach nie chcesz mówić.
Nie ma o czym, bo dawno rozwiązane. Poza tym, to też nie były sprawy nie wiadomo jakiej rangi. Ale gdy już było wiadomo, że nie zostanę w Glasgow, chciałem jak najszybciej wrócić, żeby to wyczyścić i od czerwca móc się już skupić na robocie. Tak, żeby piłka mogła być najważniejsza. A to bardzo ważna rzecz, żeby poza boiskiem wszystko było poukładane. Nawet nie wiecie, jak to niektórym przeszkadza w osiągnięciu wyniku. Ja też jak byłem młodszy i głupi, to miałem to gdzieś. A teraz widzę, że to ma duże znaczenie. Dopiero teraz.
Wróciłeś do Polski i zapukałeś do drzwi w Arce Gdynia.
Znam się z trenerem Krupą i z chłopakami z Arki, miałem stosunkowo niedaleko, więc zapytałem, czy byłaby możliwość, by z nimi potrenować. Mogę tylko podziękować, że się zgodzili. Później się nie dogadaliśmy, trener Niciński miał inny pomysł na drużynę, ale to się zdarza. Następnego dnia pojawiły się już inne opcje.
Przegląd napisał wtedy, że w zasadzie już jesteś piłkarzem Lechii.
Bo byłem sześć godzin na badaniach w Rehasporcie, kontrakt był dogadany, rozmawiałem nawet z trenerem. Następnego dnia zadzwonił prezes i powiedział, że jest problem. Chyba kibice się zbuntowali i nie chcieli mnie w Lechii, bo byłem w Lechu, do tego dochodziła Arka i powiedzieli, że ktoś taki nie będzie u nich grał.
Ale ty z Arką się mocno utożsamiasz czy trochę to zostało rozdmuchane?
Kiedyś powiedziałem, że jestem Arkowcem. Całe życie mieszkałem na Pomorzu, moja rodzina – mama i wujek – jest związana z tym klubem i zawsze się nim interesowałem. Nigdy tego nie ukrywałem. Z perspektywy czasu wydaje się, że mogłem tego nie mówić, ale poszło w świat i tyle. Widzisz jaką siłę mają kibice. Później jak byłem tam z Koroną, to też mnie wyzywali. Nie wiem, co im złego zrobiłem, ale chyba mnie nie lubią. Trudno.
Przechodząc do tego sezonu – na początku wydawało się, że znów czeka cię ławka.
Bronił Zlatan, ale z mojej strony był spokój. Zero agresji, zero wywiadów i gadania pierdół, całkowicie się odciąłem.
Ale czasami korci, żeby coś powiedzieć, prawda?
Teraz wiem, że to nic nie daje. Wiadomo, że jestem wkurwiony, jak nie gram. Zaliczyłem niezły występ w Pucharze Polski z Sosnowcem, ale chciałem więcej, tym bardziej, że były jakieś zapewniania. Ale zachowałem spokój i jak przyszedł moment na zmianę, to trener nie miał wątpliwości. Widział, że nie chodziłem obrażony, tylko byłem z drużyną nawet jak wylądowałem na trybunach.
Przyznaj jednak, że łatwo było w twojej sytuacji pomyśleć, że trener ściąga swoich i to na nich będzie stawiał.
Wszędzie są jacyś „swoi”, ale to piłka, wszystko się zmienia, więc nie ma co się wkurzać. Trochę mi to zajęło, ale nauczyłem się tego.
Ile prawdy było w tym, co pisało się o was przed sezonem? Była ostra spina z trenerem?
Spina może nie, ale kilka zgrzytów było. Problemem był brak komunikacji, bo to nie tak, że ktoś chciał zrobić na złość trenerowi, więc przyszedł w klapkach, wywalił nogi do góry i pokazał bursztyny. Ja nie mam z tym żadnego problemu, ale jeśli trener widzi to inaczej, to musiał to jakoś wyartykułować.
Ale Polaczkami też byliście nazywani?
Nie pamiętam, może coś było. Ja byłem zszokowany, że media tyle wiedziały, bo jednak staraliśmy się to jakoś zachować dla siebie. Kilku rzeczom pewnie dodano kolorytu. Docieraliśmy się, wyjaśnialiśmy sobie pewne sprawy, doszliśmy do kompromisu i wydaje mi się, że dziś to bardzo dobrze funkcjonuje. Gra też, gdybyśmy mieli trochę więcej doświadczenia, tych punktów byłoby tyle, że byliśmy w czołówce. Wszystko w klubie idzie do przodu, rozwija się marketing i tak dalej.
Akurat z marketingiem jest tak, że chłopaki robią świetną robotę, ale potem jedna czy druga wypowiedź, kilka dziwnych decyzji i wizerunek klubu jest słaby.
Ale tego się trzeba ciągle uczyć. Pamiętam, że w Lechu byliśmy mocno uczulani na to co mówić, mieliśmy nawet specjalne lekcje.
Ty chyba wagarowałeś.
Nie, czemu? Nie żałuję, że powiedziałem o niektórych rzeczach. Wiadomo, że w emocjach zdarzało się, że było za mocno, ale nie będę udawał kogoś, kim nie jestem. Teraz bardziej zastanawiam się, co mogę powiedzieć. No bo z reguły było tak, że kilka osób później przyszło, przybiło piątkę i pogratulowało wywiadu, ale w oczach większości wychodziłem na buca. Czasami trzeba powiedzieć prawdę, a ta bywa brutalna, ale często nie tędy droga. Teraz jak mam iść na wywiad, to raczej z konieczności, a kiedyś zawsze byłem chętny. Dziś wolę bardziej pokazywać się na boisku niż w mediach.
Mówisz, że twój cel to 100 występów w lidze. Nie za nisko sobie wieszasz poprzeczkę? Stówkę dziś dość łatwo zanotować.
Nie jest to nie wiadomo co, ale to rzecz, która mnie wzmocni i zmotywuje do dalszej pracy. Na razie mam nieco ponad połowę, trzeba pracować dalej. Chciałbym natrzaskać 300, ale brakowało mi tej stabilizacji, teraz będę się o nią starał. Fajnie będzie dostać pamiątkową koszulkę, będzie co wspominać po latach. Jak byłem małym chłopcem, nigdy nie sądziłem, że będę grał w ekstraklasie.
W tym poprzednim wywiadzie przejechałeś się po obcokrajowcach ściąganych masowo do Polski. Ciekawi mnie, czy z czasem zmieniłeś trochę optykę. Dalej uważasz, że przesadzamy?
Pamiętam. Nie chciałem nikogo krytykować. Bardziej chodziło mi o to, że grając w drugiej czy pierwszej lidze, poznałem mnóstwo chłopaków, dla których ekstraklasa to nie byłyby za wysokie progi. Może komuś się to wydawać śmieszne, ale oni by tu naprawdę gryźli trawę i to za mniejsze pieniądze niż ludzie z innych krajów. Trzeba ich tylko szukać i dawać szanse. Zobacz na Łukasza Kosakiewicza. Różnie mu się wiodło, ale przyszedł do Korony i odwala dobrą robotę. A my z reguły wolimy kogoś z zagranicy, bo jest presja kibiców, miasta czy kogoś tam jeszcze, by transfery były na bogato. Jednak wielu przyjeżdża i to nie działa. Wiem, jakie bywa ich podejście – „ekstraklasa, Poland, słaba liga”, ciągłe narzekanie, a na nich trzeba chuchać i dmuchać. Taka prawda, nie będę ściemniał. Wielu jest mega, ale czasami jest przesyt. Popatrz na Górnik Zabrze. Można!
Dobra, to kogo skaut Maciej Gostomski bierze do ekstraklasy?
Czekaj, muszę podzwonić do kumpli i zobaczę, kto mi najwięcej zaproponuje! Ale tak na serio – warto zwrócić uwagę na chłopaków z niższych lig. Wiadomo, że w klubie musi być jeszcze trener, który da im szanse. Dlatego zawsze mi się podobał Janek Urban. Jak byłem w Legii, to wynalazł i „Rybkę”, i Borysiuka, który miał 16 lat, ale grał w pierwszym składzie. Kto teraz postawi na kogoś takiego? W Lechu młodzi też mieli u niego dobrze. Teraz w Śląsku chyba ma trudniej, ale generalnie zawsze potrafił kogoś znaleźć i wypromować. Nie ma u niego tak, że grają tylko pewniacy i starzy, żeby był wynik, ósemka i można sobie spokojnie dalej pracować. Nie lubię takiego podejścia, choć wiem, że czasami tak musi być. Cóż, wolę jak promuje się chłopaków z Polski. Jestem Polakiem, jestem z tego dumny, chyba to nic dziwnego. Nie mam nic do obcokrajowców, ale oby jak najmniej. Takie jest moje zdanie, można się nie zgadzać.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. FotoPyK
Poprzednie odcinki cyklu znajdziesz TUTAJ.