Nic tutaj na początku nie grało. Jakość transmisji? Co najwyżej średnia. Za mikrofonami Roman Kołtoń i Andrzej Strejlau, czyli duet dość egzotyczny. No i wreszcie murawa, wyglądająca dokładnie tak, jak wyobrażał sobie Sarajewo przeciętny Polak w latach dziewięćdziesiątych. Rozumiemy, że w mieście niektóre leje po pociskach pozostawiono w ramach upamiętnienia ofiar wojny, ale podobnie podziurawione było dzisiejsze boisko.
Na tym jednak wypada zakończyć narzekanie, bo w tych niecodziennych okolicznościach przyrody dostaliśmy prawdziwe show. Było tu wszystko – dość pokraczne z uwagi na stan boiska, ale mimo wszystko udane dryblingi (Carrasco przy golu Batshuayia – bajka!). Składne klepki, czasem nawet w powietrzu – vide beachsoccerowy gol na 3:3, gdzie po rzucie rożnym piłka upadła na ziemię chyba dopiero za linią bramkową. Do tego dramaturgia – najpierw szybki gong w wykonaniu Belgów, potem dwa gole Bośniaków, wynik, który niemalże gwarantował im baraż. Najbardziej zawiedzeni w takim wypadku byli Grecy, którzy z pewnością śledzili mecz tuż przed swoim spotkaniem na Cyprze, które rozpocznie się za parę minut. Potem jednak znów obudziła się Belgia – na dziesięć minut przed końcem hegemon grupy H prowadził 3:2.
Ale nawet w ostatnich minutach żaden z zespołów nie zwolnił. Szczególnie imponują nam tu goście, którzy równie dobrze mogli pojechać do Bośni juniorami, mają tak gigantyczną przewagę w grupie i w rankingach, że mogliby spokojnie dać odpocząć największym gwiazdom. Tymczasem nawet w tym błotnistym grzęzawisku, po 80 minutach twardej walki, gdy Dumić zdobył gola na 3:3 – Belgów było stać na jeszcze jeden zryw do ataku. Tak, bardzo pomocna była dzisiaj defensywa Bośniaków, która regularnie zagrywała do nich doskonałe otwierające podania – Meunierowi przy ostatnim golu piłkę wystawił Kolasinac zaliczając do bólu klasyczną „asystę drugiego stopnia”. Ale i tak jesteśmy w szoku, że niekwestionowanym gwiazdom, de Bruyne, Carrasco, Hazardowi czy Mertensowi chciało się tak zapieprzać na sarajewskim kartoflisku.
Za to z pewnością duży szacunek – wynik 3:4 po świetnym meczu obu linii ofensywnych (i bardzo kiepskim obrońców z obu stron) to ostatnia rzecz, jakiej spodziewalibyśmy się w starciu drużyny z zapewnionym awansem na terenie walczącego o życie zespołu znanego z twardej walki.
Co ten wynik właściwie oznacza? Przede wszystkim – Bośniacy muszą odpalić kalkulatory. By awansować, potrzebują korzystnych wyników na kilku stadionach – po pierwsze, muszą wygrać z Estonią w ostatniej kolejce, to warunek absolutnie konieczny. Do tego pogubić punkty w którymś z dwóch pozostałych meczów muszą Grecy. Ale to nie koniec – aktualnie BiH jest ostatnie w klasyfikacji zespołów z drugich miejsc, więc wypadałoby, żeby przegrały swoje decydujące spotkania też reprezentacje Szkocji i Walii. No a na koniec tylko wygrać baraże i hej przygodo, witaj Rosjo. Brzmi jak spacer, prawda? Taki po linie, nad przepaścią.
***
W pozostałych meczach rozgrywanych o 18.00 – bez żadnych niespodzianek. Szwecja rozjechała Luksemburg 8:0, Estonia wygrała z Gibraltarem 6:0, a Wyspy Owcze z Łotwą interesowały tak mało osób, że chyba piłkarze nawet tego meczu nie rozegrali, w świat poszedł wyjściowy wynik 0:0.
***
Bośnia i Hercegowina – Belgia 3:4 (2:1)
30′ Medunjanin, 39′ Visca, 82′ Dumić – 4′ Meunier, 59′ Batshuayi, 68′ Vertonghen, 84′ Carrasco