Futbol jest pełen tajemnic. Jakie haki na Franciszka Smudę miał Sebastian Boenisch? Kiedy Tomasz Łapiński wróci z Radomia? Jakie zmiany zachodzą w mózgu Abdul Aziza Tetteha, który potrafi w elegancki i zdecydowany sposób przerwać sto ataków drużyny przeciwnej, a przy sto pierwszym kompletnie odcina mu prąd? Ostatnio do tych wszystkich niewyjaśnionych zagadek dołączyła kolejna. Gdzie podziała się forma zaginionego bez wieści Denissa Rakelsa?
Nie ulega wątpliwości, że Łotysz w formie z czasów Cracovii byłby wzmocnieniem każdego klubu w Ekstraklasie. Postawa jesienią 2015 roku zdefiniowała go jako bardzo skutecznego zawodnika. Na przestrzeni dwudziestu meczów trafił do siatki aż piętnastokrotnie. Niech o skali tego wyczynu świadczy fakt, że po zakończeniu sezonu 2015/16 byłby w trójce najlepszych strzelców, mimo że na polskich boiskach występował wtedy tylko przez jedną rundę. Ponadto, gdy Rakels opuścił Cracovię, ta zaczęła prezentować się słabiej. Z Łotyszem w składzie kończyła rundę na trzeciej pozycji, wiosną, tylko dzięki dobrej postawie w samej końcówce, udało się jej utrzymać w Krakowie europejskie puchary.
Dziś Rakels wspomina tamten czas z nostalgią. Grą w Cracovii zapracował sobie na transfer na wyspy – przejście do Reading okazało się jednak niewypałem. O ile jeszcze wiosną 2016 roku można było mieć wrażenie, że Łotysz krok po kroku wpasowuje się w nowe otoczenie (14 meczów, 3 gole, 4 ostatnie mecze ligowe rozegrane od pierwszej do ostatniej minuty), o tyle kolejny sezon rozwiał jakiekolwiek wątpliwości. Mógł tylko podziwiać z perspektywy gabinetów lekarskich, jak jego drużyna otarła się o awans do Premier League – w finale play-offów musiała uznać wyższość Huddersfield. Były zawodnik m.in. Zagłębie Lubin miał też sporego pecha. W spotkaniu Pucharu Anglii z MK Dons został brutalnie zaatakowany przez jednego z rywali. Diagnoza: złamanie kości lewej nogi, kilka miesięcy przerwy. Sytuacja miała miejsce 23 sierpnia 2016. Był to ostatni mecz Łotysza w pierwszej drużynie Reading. Po kontuzji starał się odbudowywać w ekipie U-23, ale tam w ciągu pięciu miesięcy rozegrał tylko pięć spotkań, ani razu w pełnym wymiarze czasowym. Dlaczego nie otrzymywał szans w pierwszej drużynie? Słaba forma to jedno. Kto wie, czy duży wpływ na decyzję szkoleniowca nie miało asekuranckie podejście samego zainteresowanego. Trener Reading Jaap Stam wspominał, że widzi u niego obawę przed ostrzejszymi pojedynkami po kontuzji. To samo zauważył selekcjoner reprezentacji Łotwy.
Generalnie Rakels stracił półtora roku, jego kariera od momentu transferu do Anglii wyhamowała. Nadzieją na lepsze jutro miał okazać się powrót do Ekstraklasy. Do Poznania trafił jednak kompletnie nieprzygotowany. W jakim miejscu znajduje się dziś? Jeżeli mielibyśmy być konkretni, wskazalibyśmy na poznańskie trybuny.
Lech sprowadzając do siebie Łotysza, niewiele ryzykował. Nie pakował się w długoletni kontrakt – zaoferował roczną umowę – ale też pewnie nie zdawał sobie sprawy, że będzie z nim aż tak źle. 169 minut od początku sezonu sprawia, że – delikatnie mówiąc – nie przeżywa obecnie najlepszego okresu w swojej karierze. Najgorsze, że w żadnym z rozegranych spotkań nie dał podstaw, by sądzić, że coś w jego grze ulegnie zmianie. W eliminacjach Ligi Europy uciułał ledwie 24 minuty, za to w Ekstraklasie… W Ekstraklasie całe 145. Nawet dwa razy udało mu się wystąpić od początku (z Wisłą Płock i Cracovią), ale w obu tych spotkaniach był jednym z najsłabszych zawodników na boisku. Za każdy z tych występów otrzymał notę 2.
Głośno o nim zrobiło się tak naprawdę raz – i to nie za sprawą postawy na boisku. Po konferencji Michała Probierza, w której szkoleniowiec Cracovii przyznał, że gdyby był na miejscu Bjelicy, kibice „powiesiliby go za jaja”. Rakels polubił ten cytat na Instagramie, a niedługo później zaczął otrzymywać wiadomości od oburzonych fanów. Na szczęście samemu Bjelicy daleko było wtedy do życia internetowymi burzami – chwilę po tym zamieszaniu wystawił go w pierwszym składzie przeciwko Cracovii, ale – jak już wspominaliśmy – zagrał tak olśniewająco, że był to jak do tej pory jego ostatni mecz.
A to ciekawe… pic.twitter.com/dZgksumOy0
— Mateusz Szczepaniak (@MatSzczepaniak) August 5, 2017
Fakty są takie, że ostatni raz wystąpił 6 sierpnia. Od tego momentu Lech rozegrał już siedem meczów ligowych, a Łotysz ani razu nie powąchał murawy. Na jego niekorzyść działa też fakt, że Lechowi pozostała już tylko liga. Ale nawet w takiej sytuacji trzeba być w niewyobrażalnie słabej formie, żeby nie dostać choć jednej szansy.
Na ostatniej konferencji prasowej Nenad Bjelica wypowiedział się zresztą tak, jakby prędzej miał się zmienić ustrój polityczny w Korei Północnej, aniżeli sytuacja jego zawodnika.
– Musi czekać. To jest normalne, kiedy ma się do dyspozycji dobrych piłkarzy. Może być tak, że to nie jest typowy napastnik jak Gytkjær i Nielsen. To też nie jest taki skrzydłowy, jakiego szukamy – szybki jak Situm, Jóźwiak, Makuszewski czy Barkroth. Być może dlatego nie otrzymywał szans, ale z każdym dniem wygląda lepiej.
Łotysz wypadł więc na boczny tor nie tylko ze względu na mniejszą liczbę spotkań w terminarzu. Zarzuty, że nie jest takim napastnikiem i skrzydłowym, jakiego szuka Lech, są dość poważne. Sam Rakels często przyznaje, że zdecydowanie lepiej czuje się na skrzydle i z myślą, by grać na tej pozycji, przybył do Poznania. Bjelica preferuje jednak inny typ zawodnika. W połączeniu ze słabą formą i wcześniejszą kontuzją nie wygląda to najlepiej. Szansę na regularną grę wydają się maleć. Jak pod koniec sierpnia podawał dobrze poinformowany w sprawach Kolejorza portal kkslech.com – z racji sporej konkurencji na skrzydłach oraz gry tylko na jednym froncie, klub myślał już nawet o skróceniu wypożyczenia Rakelsa, które obowiązuje do końca czerwca 2018 roku. Ten pomysł na razie nie został zrealizowany, lecz niewykluczone, że jeśli do grudnia sytuacja Łotysza nie zmieni się, to Lech wcześniej zrezygnuje z jego usług.
Norbert Skórzewski
fot. 400mm.pl