Jeśli ktoś trzy lata z rzędu zgarnia nagrodę dla najlepszego piłkarza w danym kraju, siłą rzeczy przechodzi do historii. Gdy dodatkowo mówimy o kraju, w którym urodziło się kilku gości, którzy potrafili kopać futbolówkę na całkiem wysokim poziomie, to najpewniej mamy do czynienia z kozakiem. A już na pewno z kimś takim, kto nagle nie zapomina, jak zachowywać się na boisku. Przykład Euzebiusza Smolarka trochę tej teorii przeczy. Miał 28 lat, był w najlepszym wieku dla piłkarza, a właśnie zaczynał tułaczkę po coraz słabszych klubach i kopanie za coraz gorsze pieniądze. Osiem lat temu oblał testy w HSV.
Czy wtedy rozpoczął się jego zjazd? Zdania pewnie będą podzielone. Wcześniej syn Włodzimierza nie miał jakichś nadzwyczajnych liczb w Racingu Santander, a tym bardziej w Boltonie, w którym nawet nie udało mu się zdobyć debiutanckiej bramki w Premier League (12 występów), ale to przynajmniej były solidne kluby. Wydawało się, że Niemcy ciągle doceniają wielokrotnego reprezentanta Polski po dobrym okresie w Borussii Dortmund. Jednak Bruno Labbadia tylko pokręcił nosem na możliwość współpracy z autorem 25 bramek w lidze niemieckiej.
HSV wówczas liderowało w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech, ale ekipa z Hamburga po kontuzji Paolo Guerrero borykała się z problemami w ataku. Stało się jasne, że trzeba będzie kogoś zakontraktować, bo Labbadia nie miał ochoty zostać wyłącznie z parą Berg-Petrić. Tak się złożyło, że Smolarek, który był wolnym zawodnikiem, załapał się do notatników zarządu HSV i stawił się w Hamburgu na okres próbny. Wszyscy myśleli, że to już koniec całej telenoweli z szukaniem pracy przez Ebiego, ale to było tylko złudzenie.
Już sam fakt, że często bujający w obłokach Smolarek zgodził się na takie testy – bo pewnie kilka lat wcześniej taką propozycję skwitowałby śmiechem i raczej szybko skasowałby z pamięci tę ofertę – mówi sporo. Jednak tym razem wiedział, że to jest dla niego szansa, której wykorzystanie prawdopodobnie zagwarantowałoby mu przyjemną końcówkę kariery. Testy trwały dziesięć dni, a na sam koniec usłyszał od szkoleniowca, że sorry, ale tym razem nici z happy-endu.
Zamiast gry dla Hamburga, Smolarek wybrał się do Kavali, w której szło mu bardzo źle i po okresie w Grecji już można było przewidywać, że Ebi w końcu zawita do Polski. Warszawa przyjęła go z otwartymi ramionami, ale pamiętamy, że gwiazdą ligi z reguły był tylko ze względu na nazwisko. Po przygodzie przy Konwiktorskiej przeżył dwa krótkie epizody: najpierw pojechał do Kataru, a następnie wprowadził się do Den Haag. Ostatnim przystankiem w piłkarskim życiu Smolarka okazał się Białystok, w którym również nie zachwycił.