Reklama

Wielkie Małe Derby Śląska złapane na spalonym

redakcja

Autor:redakcja

01 października 2017, 22:56 • 6 min czytania 15 komentarzy

Powrót Górnika do ekstraklasy oczywiście był celem samym w sobie. Ale gdybyście spytali kibiców jeszcze w trakcie zeszłosezonowej walki, ci pewnie nie omieszkaliby wspomnieć, że poza graniem znów w najwyższej klasie rozgrywkowej, równie mocno cieszy ich powrót Wielkich Derbów Śląska z Ruchem. I choć spadek „Niebieskich” przy równoczesnym awansie zabrzan do ekstraklasy wywoływał uśmiech na ustach fanów ekipy Marcina Brosza, to nie mogła nie towarzyszyć mu refleksja, że oto na najważniejsze kibicowsko mecze sezonu trzeba będzie jeszcze przynajmniej rok (a wszystko wskazuje na to, że dłużej) poczekać. Dlatego też do rangi najbardziej prestiżowych pojedynków na Śląsku urosły – bo urosnąć, wobec braku większej liczby ekip z rejonu, musiały – mecze Górnika z Piastem.

Wielkie Małe Derby Śląska złapane na spalonym

Powiedzieć jednak, że na boisku do zdobytej w tym sezonie rangi nie dorosły, to jak nic nie powiedzieć. Gdyby nie ogromna stawka meczu, która sprawiała, że nawet w sytuacjach pięcioprocentowych, ba – jednoprocentowych, dało się dostrzec obgryzających nerwowo paznokcie lub sięgających po kolejną garść słonecznika kibiców, tu i ówdzie miałyby pełne prawo pojawić się ziewy. Po prawdzie – gdyby nie skandaliczna decyzja Piotra Lasyka o rzucie karnym i późniejszy atak Szmatuły na sędziego, trzeba by było pisać o spotkaniu bez historii. O starciu, którego temperatura znacznie podniesiona była wyłącznie na trybunach.

Nic dziwnego, skoro podgrzewanie odbywało się już na długo przed spotkaniem. Kibice Piasta wieszali na jednym z gliwickich osiedli kukłę w koszulce Górnika…

…kibice Górnika zaś spalili pod stadionem Piasta zgodową flagę Piasta i BATE Borysów.

Reklama

***

Na początek napiszmy jednak słowo o kibicowskich pozytywach, bo do negatywów trzeba będzie – chcąc nie chcąc – wrócić. Szczerze? Nie zdziwilibyśmy się szczególnie, gdyby festiwal wzajemnych uprzejmości, który zaczął się jeszcze na długo przed pierwszym gwizdkiem, ze strony kibiców Piasta trwał także podczas minuty ciszy, podczas której uczczono Michała Madeję, zmarłego pracownika klubowego sklepu Górnika. Nie raz i nie dwa zdarzało się to na innych stadionach, jednak gdy część fanów z Gliwic zaczęła intonować przyśpiewkę, została szybko przez pozostałych uciszona.

IMG_2291

I za to należy się szacunek. Tak jak za doping z obu stron, który musiało być słychać w bliższej, ale i tej nieco dalszej okolicy stadionu. Było głośno, a około dwa tysiące kibiców, którzy po raz pierwszy pojawili się na Arenie Zabrze, mogło wychodzić ze stadionu z poczuciem, że choć na boisku widowiska nie było, to śpiewy na trybunach “dojechały”. Udzieliły się też piłkarzom, szczególnie tym z Górnika, w większości związanym przecież z klubem nie tylko kontraktami, ale i zakorzenionymi głęboko emocjami. Jak na dłoni było to widać, gdy pierwszy wrzut z autu miał wykonać bodaj Adam Wolniewicz. Tak przejęty rangą spotkania, że aż miał problem z pewnym złapaniem piłki rzuconej mu przez chłopca z boku boiska.

Swoją drogą – fajnie, że spiker poza klasyczną informacją o frekwencji, podaje też takie statystyki, jak to, ilu nowych fanów pojawiło się na stadionie, a także – ku rozbawieniu fanów zabrzan – ilu na mecz zjechało kibiców gości. Rozbawieniu, bo okazało się, że Piast nie wykorzystał całej puli przydzielonych kibicom z Gliwic biletów.

Reklama

22163882_1435061633268020_2132469816_o

Bardzo długo wydawało się, że nawet mimo lecących naprawdę gęsto wyzwisk, wszyscy, którzy czytali wywiady, w których piłkarze Górnika opowiadają o tym, jak świetna to sprawa grać przed tak ogromną publicznością i jak napędza to do jeszcze lepszej gry, zrozumieją o co tak naprawdę chodzi. Ci, którzy z okazji derbów wrócili na stadion po dłuższej przerwie – że będą chcieli wracać raz jeszcze. I jeszcze raz.

Niestety, w drugiej połowie jakiś kompletny półgłówek w sektorze gości wpadł na rewolucyjny wręcz pomysł, by wrzucić racę do sektora obok. Bynajmniej nienależącego do najbardziej zagorzałych kibiców Górnika, a zajmowanego raczej przez “pikniki”. Osoby chcące pooglądać mecz, chłonąć atmosferę, niekoniecznie jako najbardziej hardkorowi uczestnicy imprezy, wielu z nich – z dziećmi. Czar prysł. Wątpliwe, by kobieta, na której krzesełko spadła raca, miała ochotę raz jeszcze usiąść w tym miejscu na stadionie, ba – w ogóle na jakimkolwiek stadionie. By szybko zgodziła się na udział w meczu syna. No bo generalnie od kiedy pamiętamy, fajne spędzanie czasu nie wiąże się z unikaniem obrywania racą po głowie.

IMG_2293

Na jednej się zresztą nie skończyło. Kilka kolejnych poleciało w sektor, parę następnych – na boisko. Gdy już skończyły się race, przyszedł czas na rzut krzesełkiem do celu. Czyli – w policjantów w białych kaskach zajmujących sektor buforowy. Atmosfera piłkarskiego święta, którą udało się utrzymywać naprawdę długo, prysła jak bańka mydlana w którą ktoś rzucił racą.

Kibice Górnika na ogień odpowiedzieli również ogniem. Wywiesili do góry nogami “skrojone” flagi Piasta i próbowali je spalić. Z jedną się udało, do puszczenia z dymem drugiej nie dopuścili już strażacy, którzy mieli na tym meczu – po obu stronach – pełne ręce roboty.

IMG_2294

Grą odwrócić uwagi od tego, co działo się na trybunach, a czego zdecydowanie nie chcielibyśmy oglądać na pierwszym planie, nie potrafili też niestety piłkarze. A gdy już udało im się tego dokonać, to Igor Angulo zrobił to w sposób haniebny. Nie tak, jak kretyńskie rzucanie w Bogu ducha winnych ludzi płonącymi racami, ale nadal niegodny pochwały. Symulką, która pociągnęła za sobą ciąg zdarzeń niezwykle dla Piasta niefortunnych. Bo zagotował się Szmatuła (choć Waldemar Fornalik przekonywał na konferencji pomeczowej, że… próbował bronić sędziego przed atakiem innych piłkarzy), w efekcie czego wyleciał z boiska. Bo Górnik potrafił bezlitośnie wykorzystać to, że sędzia pomylił się tym razem na jego korzyść i do końca meczu nie utracił już nad nim kontroli. Co przecież wcześniej nie raz, nie dwa i nie trzy widzieliśmy w jego spotkaniach.

Tak jak jednak nie sposób chwalić symulanta Angulo, jak trudno dziś pisać pozytywnie o nowym reprezentancie Polski Kądziorze, o zwykle świetnym, a dziś po prostu przeciętnym Kurzawie, tak akapit zdecydowanie należy się Szymonowi Żurkowskiemu. Pierwszorzędnemu bohaterowi spotkania, którego występ najlepiej podsumowała akcja, która dała drugiego, tym razem już w stu procentach słusznego, karnego. Był tam, gdzie akurat należało wyłuskać piłkę, podostrzyć, powalczyć, by chwilę później już pokazywać się do zagrania. Dojrzałość 20-latka w tak ważnym z kibicowskiego punktu widzenia meczu, w którym niejeden bardziej doświadczony gracz spaliłby się na dzień dobry, na bardzo wysokim poziomie. Na żywo – jeszcze lepiej widoczna niż w telewizji.

Niestety, obok koncertu Żurkowskiego, większość piłkarzy jednych i drugich nie trafiała dziś we właściwe nuty. Sędzia Lasyk zafałszował raz a porządnie, przyznając karnego numer jeden. A bardzo dobre (nienaganne?) wrażenie, jakie mieliśmy szansę wynieść z jedynych jesienią derbów Śląska pod względem czysto kibicowskim, jakiś kumaty “racomiot” postanowił w drugiej części meczu puścić z dymem…

SZYMON PODSTUFKA

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...