Górnik Zabrze spisuje się w tym sezonie rewelacyjnie i jeśli połączymy to z faktem, że Adam Nawałka lubi wyciągać z niego za uszy piłkarzy (Mączyński, wcześniej Zachara czy Kosznik), można było się spodziewać, że do Zabrza jakieś powołanie przyjdzie raczej prędzej niż później. W ciemno można było stawiać na Rafała Kurzawę: lewa noga z gatunku „krawaty wiąże, usuwa ciąże”, dziesięć asyst w dziesięciu ligowych kolejkach i obecność top 3 ligowców. Adam Nawałka postanowił jednak… zaskoczyć.
Bo mimo wszystko tak trzeba nazywać powołanie dla Damiana Kądziora, który ledwo zdążył wypakować swoje walizki w Zabrzu i przywitać się z ligą, a już został zaproszony na zgrupowanie reprezentacji. Oswojenie się z Ekstraklasą w przypadku Kądziora trwało w zasadzie może ze trzy sekundy. Z miejsca stał się podstawowym zawodnikiem, w lidze i pucharze zdążył wpakować już trzy bramki i zaliczyć cztery asysty. W tym dorobku nie ma ani grama przypadku – Kądzior przybył przecież do Zabrza z bagażem 16 goli i 17 asyst w Wigrach Suwałki i mianem najlepszego pierwszoligowca minionego sezonu. Na rynku transferowym był jednym z najsmakowitszych kąsków a łączono go z aż… jedenastoma klubami. Nikt z topu się jednak po niego nie zgłosił, ale sam piłkarz raczej nie narzeka: z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że Zabrze było wyborem perfekcyjnym.
Fajnie się złożyło, bo nie dalej jak wczoraj Mateusz Rokuszewski opublikował dużą rozmowę z Kądziorem, w której piłkarz wypadł na bardzo ułożonego chłopaka (KLIK).
Chciałbym kiedyś dla swojego dziecka być takim ojcem, jakim on jest dla mnie.
A jakim jest?
Bardzo rzadko mnie chwali. Jak dzwoni po meczu, to powie:
– Okej, fajna bramka, ale dlaczego w tej sytuacji tak się pochyliłeś, przecież na treningach robimy inaczej!
To jest bardzo dobre, bo piłkarza łatwo zagłaskać po trzech dobrych meczach w lidze. Jeśli chodzi o moją przygodę z piłką, tata jest number one. To wiele godzin ciężkich wspólnych treningów. Pozostaje mi tylko podziękować. Miałem wielu trenerów, ale do tej pory gdy wracam do Białegostoku, zawsze razem pracujemy. To nawet nie wychodzi od niego, ja sam chcę z nim trenować, bo widzę, że ciągle mogę się dużo nauczyć.
Jak wyglądają te wasze zajęcia?
Kocham te treningi, trochę mi ich brakuje, więc zaczynam na miejscu szukać ludzi, którzy mogliby mi pomoc. Bo gdy grałem w Dolcanie, do domu miałem 180 kilometrów. Z Suwałk – 100 kilometrów. Co drugi weekend byłem w domu, teraz nie ma takiej możliwości. Pracujemy nad strzałami, nad doskonaleniem rzutów wolnych czy nad dynamiką. Teraz gdy czekałem na klub, również trenowałem z nim, dzięki czemu mogłem od razu wskoczyć do składu i zagrać z Legią. Mój tata prowadzi też akademię i robi chłopakom takie treningi. Ja mogę być dla nich przykładem, że taką ciężką pracą można polepszać swoje umiejętności. Jak byłem mały i tata zabierał mnie na treningi na drabinkach czy zajęcia koordynacyjne, to często się na niego obrażałem i płakałem, gdy mi nie wychodziło, a on i tak kazał mi to robić. Po latach wychodzi, że to było potrzebne.
W piłkę grał również twój dziadek.
Dziadek grał trochę z doskoku, chyba w drugiej lidze. Tata mówi, że wybitnym zawodnikiem nie był. Ale kopał, a dziś ogląda moje mecze. Nie podpowiada tak jak tata, ale kolegom na osiedlu może się pochwalić wnukiem. Ostatnio razem oglądaliśmy mecz reprezentacji – bardzo fajne chwile, gdy każdy z nas ma za sobą jakąś przeszłość.
Powoli zaczyna się to zatem robić tradycją, że przy ligowych powołaniach Adam Nawałka decyduje się na niestandardowy ruch – przy poprzedniej okazji wyciągnął przecież z kapelusza Macieja Makuszewskiego. Jeśli chodzi o pozostałe nazwiska, warto odnotować dwa małe powroty do reprezentacji. Pierwszy – Rafał Wolski, który znów w Lechii Gdańsk zaczyna wyglądać co najmniej nieźle. Drugi – Mariusz Stępiński, który po szczęśliwym debiucie w Chievo (od razu bramka) załapał się na miejsce Arka Milika. Dwa całkiem logiczne ruchy.
Ciekawi (i nieco frapuje) nas fakt, że Nawałka nie sięgnął po żadnego lewego obrońcę, a wydawało się, że wskutek operacji Jędrzejczyka i znaku zapytania nad leczącym się Rybusem taka jest potrzeba chwili. No ale ani Sadlok, ani Wawrzyniak telefonu od selekcjonera nie otrzymali.
Fot. FotoPyK