Jak dobrze wiemy Rio Ferdinand został bokserem głównie przez pryzmat tęsknoty za szeroko pojętym sportem. Nic w tym zaskakującego, że Anglik miał do czynienia z takim zjawiskiem – całe życie na boisku czy siłowni, a tu nagle wszystkie te obowiązki związane z życiem stopera znikają. Jednak są i tacy, którzy pomimo planów rozłąki z futbolem i tak do niego wracają po kilku miesiącach, czy jak w wypadku dzisiejszego bohatera, po kilku latach. To właśnie 25 września 1963 roku wieczna legenda Preston North End, człowiek, który przez całą karierę grał dla tego klubu, wrócił do futbolu po 3 latach przerwy by zagrać w innych barwach. Tom Finney, a w ostatnich latach życia Sir Thomas Finney po 473 meczach na angielskich boiskach, w 474. spotkaniu, w wieku 41 lat, zadebiutował w europejskich pucharach.
Zawodnicy, którzy całe życie spędzają w jednym budynku klubowym, grając co roku w tym samym trykocie, zasługują na wieczny szacunek. Oczywiście, największy podziw wzbudzają współcześni piłkarze jednych barw, którzy mimo tysiąca pokus, mimo wielu okazji na otrzymanie podwyżek czy zrealizowanie sportowych marzeń pozostają w rodzinnym klubie. Ale i w zamierzchłej przeszłości, mimo że zjawisko była zdecydowanie częstsze, doceniano lojalność. Nic dziwnego, że i w latach pięćdziesiątych, i dzisiaj, jedną z największych legend Preston North End pozostaje właśnie Tom Finney. Co ciekawe – piłkarscy puryści nie wymienią go nigdy w gronie zawodników wiernych jednemu klubowi, mimo że przez 14 sezonów, od pierwszych powojennych spotkań aż do zakończenia kariery w 1960 roku, grał wyłącznie w barwach Lilywhites. 473 mecze, wszystko w Anglii, w lidze i w pucharze. Od 1946 roku, gdy 24-letni młodzieniec wraz z innymi odbudowywał brytyjski futbol, aż do 38. urodzin, gdy zawiesił buty na kołku.
W teorii wszystko gra? Owszem, jednak w 1963 roku Finney raz jeszcze przebrał się w piłkarski trykot. To był absolutny debiut, mimo że piłkarz zdmuchnął już czterdzieści jeden świeczek z tortu. Debiut w rozgrywkach poza Anglią. Debiut w nowym klubie. Debiut w europejskich pucharach. Debiut w północnoirlandzkim Distillery, drużynie mistrza Irlandii Północnej w sezonie 1962/63, co zapewniło tym półamatorom możliwość gry w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych.
I to jaki debiut… Ówczesna Liga Mistrzów różniła się od tej obecnej nie tylko nazwą, ale też faktem, że… Cóż, grali w niej mistrzowie. Już w pierwszej rundzie możliwy był taki mezalians jak mecz AC Milan z Unionem Luksemburg, bądź Benfiki Lizbona z mistrzem Irlandii Północnej. To właśnie ten drugi mecz miał miejsce 25 września i to właśnie w tym drugim meczu udział wziął legendarny Tom Finney.
Geneza? Cóż, nie było tutaj wielkiej filozofii. Były reprezentant Anglii był kultową postacią w środowisku, trenerem zespołu z Belfastu był zaś George Eastham, również człowiek z wyrobionym nazwiskiem, głównie poprzez występy w Boltonie jeszcze przed wojną, gdy udało mu się nawet zadebiutować w kadrze Synów Albionu. Ten pierwszy miał jasne argumenty – 30 goli w reprezentacji Anglii, status legendy Preston, wciąż zdrowy organizm (po kontuzji, która wymusiła zakończenie kariery nie było już śladu). Ten drugi – możliwość wzięcia udziału w imprezie z udziałem samego Eusebio. W meczu przeciw drużynie, która ledwie kilka miesięcy wcześniej wybiegła na Wembley w finale najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywek.
Dla 41-letniego emeryta to musiała być atrakcyjna propozycja. Postawił jednak warunek, który nam, z dzisiejszej perspektywy, wydaje się nieco irracjonalny. Zażądał gry tylko w jednym meczu, tym brytyjskim, odpuszczając wyjazd do Lizbony. Inna sprawa, że może Tom miał już dość ładowania bramek w Portugalii – według RSSSF strzelił tam 5 goli, jednego tuż po wojnie, w wygranym 10:0 towarzyskim meczu reprezentacji Anglii, cztery w “one man show”, jakie zafundował w 1950 roku, podczas przygotowań do mundialu. Anglia wygrała wówczas z Portugalią 5:3.
A jak wyglądał sam mecz pucharowy? Benfica przyjechała jak po swoje i… już w pierwszej minucie się bardzo boleśnie nacięła. Gospodarze uskrzydleni obecnością 20 tysięcy widzów i legendy futbolu w składzie strzelili gola na 1:0 już w pierwszej akcji meczu. Co prawda później swoje zrobili Eusebio (1 gol) i Serafim (2 bramki), ale Irlandczykom z Północy i tak udało się wyrównać i zakończyć mecz wynikiem 3:3. Nie była to może wymarzona zaliczka przed rewanżem, ale pamiętajmy, że grali półamatorzy z półamatorskiej ligi z 41-latkiem na szpicy, a po drugiej stronie stała drużyna, która w trzech wcześniejszych sezonach trzy razy grała w finale PEMK, dwukrotnie wznosząc trofeum w górę. Wynik był nie tyle zaskakujący, co zwyczajnie sensacyjny. Poważnie rywali Portugalczycy potraktowali dopiero w rewanżu, spuszczając im łomot 5:0, zresztą zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami – już bez Finneya w składzie Ale ten mecz w Belfaście? Któż nie chciałby kończyć kariery w taki sposób. Zresztą, jeśli wierzyć “Guardianowi”, Bill Shankly jeszcze w latach siedemdziesiątych rozważał odkurzenie legendarnego napastnika. Na pytanie o Tony’ego Curriego miał odpowiedzieć, że faktycznie, “gra na podobnym poziomie, co Finney, ale Finney podjeżdża już pod sześćdziesiątkę”. Shankly dodawał jednak ze swadą, że Finney byłby wzmocnieniem każdej drużyny, w każdym meczu, w każdym wieku, nawet, gdyby grał w płaszczu.
I dzisiaj w sumie można zobaczyć podobne przypadki. Potwierdzeniem tej tezy będzie news, który wypłynął wczoraj. Podobno Pavel Nedved w najbliższym czasie zostanie czynnym uczestnikiem w meczach FK Skalna. Ciekawe, czy zagra w płaszczu.