Niespodziewanie unoszona podmuchami wiatru stówa wpada ci w ręce. I pięknie, teraz tylko bezpiecznie wrócić z nią do domu i jest twoja. Ale żeby było szybciej, skracasz sobie drogę przechodząc przez ogrodzenie, które wbija się w wystającą z kieszeni stówę i przedziera ją na dwie części. Głupia historia, prawda? A jednak piłkarze GKS-u Katowice dzisiaj ją przeżyli.
Bo GKS potrafi fajnie grać, ale brakuje mu zimnej krwi, przez co może także szybko się spalić. Dzisiejszy mecz idealnie pokazał, ile brakowało w ostatnich latach piłkarzom GKS-u do awansu do ekstraklasy. Bo dobrze wiemy, jak kończyły się dla nich ostatnie sezony i powoli chyba już sami kibice drużyny z Katowic nabierali przekonania, że pierwsza liga jest im przeznaczona. Wszystko odmienić i zaszczepić piłkarzom gen zwycięzcy miał Piotr Mandrysz. Jednak od czasu objęcia przez niego sterów zespół odniósł tylko dwa zwycięstwa w dziesięciu meczach pierwszej ligi, a przecież do tego przegrali z Siarką Tarnobrzeg w pierwszej rundzie Pucharu Polski. Tymczasem ostatni mecz wygrali równo miesiąc temu, z Chojniczanką.
O co chodziło z tą stówą? GKS dał się zepchnąć Chrobremu do obrony i musiał odpierać ataki gości przez dobry kwadrans. Zespołowi Nicińskiemu zależało na szybkim strzeleniu gola, czego najbliżej był chyba Robert Mandrysz, gdy strzał z dystansu odbił się rykoszetem od obrońcy i przeleciał tuż nad poprzeczką. Tego było za wiele, bo jeśli gospodarze pozwoliliby sobie na taką grę, to goście zostawiliby u nich bagaż bramek.
Impuls drużynie Mandrysza seniora dał Adrian Błąd, gdy zabrał się z piłką, ośmieszył zwodem Stolca, po czym wbiegł w pole karne i strzelił wprost w robiącego wślizg Michalca. Zmarnował sytuację, ale nikt nie może mieć do niego pretensji, bo sam stworzył ją z niczego. Jednak chwilę później GKS miał rzut wolny i Zejdler dośrodkował piłkę, ale ta zmierzała do bramki i okazało się, że zagranie przerodziło się w strzał. Być może Janicki by sobie z nim poradził, ale piłkę głową musnął jeszcze Yunis i ta wpadła do bramki obok słupka. W ten sposób gospodarze otworzyli wynik. Zespół z Katowic stale atakował, a efekty tego zobaczyliśmy kilka minut przed gwizdkiem informującym piłkarzy o przerwie. Błąd dośrodkował piłkę z rożnego, Janicki wychodzący z bramki nie sięgnął piłki i na 2:0 strzelił Bartłomiej Kalinkowski. Całą winę na siebie musiał wziąć bramkarz Chrobrego, bo gdyby nie jego nieprzemyślane wyjście, nie byłoby bramki do szatni.
Janicki mógł, a wręcz musiał żałować swojego wyjścia z bramki, ale zawodnicy Chrobrego z pewnością mieli też w głowie nieuznanego gola po tym jak strzał Kaczmarka musnął będący na pozycji spalonej Seweryn Michalski. Do tego z kontuzją boisko opuścił mocny punkt drużyny, czyli Michał Pawlik, więc Chrobremu z pewnością brakowało pozytywów przed drugą połową.
A po przerwie szybko mogło być 3:0, bo Adrian Błąd był bliski podwyższenia prowadzenia po strzale z pola karnego, ale piłkę wślizgiem wybił Danielak. Danielak, który napsuł sporo krwi obrońcom rywali, bo biegał od bramki do bramki, popisując się kilkoma świetnymi rajdami. Piłkarze Chrobrego po przerwie byli naładowani, a GKS stał się nijaki. Szybko nastąpił powrót do obrazu gry, jaki widzieliśmy w pierwszym kwadransie. Efekty? Były. Szczepaniak przerzucił piłkę do Przemysława Stolca, a Pleva nie doszedł do piłki, tylko zachowywał dwa-trzy metry do rywala, a ten uderzył na bramkę i zdobył gola kontaktowego. Niedługo później po dośrodkowaniu Mateusza Machaja z rożnego ręką zagrał Klemenz, po czym sędzia odgwizdał rzut karny i remis dał Chrobremu Machaj.
Chrobry wcześniej wygrywając po 1:0 stał się drużyną, która goni rywali i w której meczach pada dużo goli. Może i lepiej, bo dzięki temu oglądamy atrakcyjny futbol. Za to GKS Katowice nie wygrał piątego meczu z rzędu i jeśli marzy jeszcze o ekstraklasie, to najwyższy czas wziąć się do roboty. A nawet jeśli nie o awansie, to warto byłoby pomyśleć o szybkiej ewakuacji ze strefy spadkowej…
fot. FotoPyK