Jak to leciało? „Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy”? Ferdinando De Giorgi nadał tym słowom zupełnie nowe znaczenie, działając na opak. On zaczął kapitalnie, od wygranych z Brazylią i Włochami, by później spaść z wysokiego konia na glebę, chociaż w tym przypadku bardziej adekwatnym słowem byłoby „jebnął”. Włoch, tak jak się spodziewano, został dziś oficjalnie wylany ze stanowiska trenera polskich siatkarzy.
Nie wiadomo jak dokładnie przebiegało dzisiejsze spotkanie De Giorgiego z zarządem PZPS-u, ale tak po prawdzie, Włoch mógł rozsiąść się na luziku na krześle ze szlugiem w zębach, niczym Franz Maurer odpowiadający na pytania komisji weryfikacyjnej. Bo na taki werdykt zanosiło się już od kilku tygodni.
Brak awansu do Final Six Ligi Światowej, brak medalu podczas Eurovolley w Polsce, brak pomysłu na drużynę, brak nadziei. Naprawdę trudno wyhaczyć jakiekolwiek plusiki w pracy „Fefe” z reprezentacją Polski. Coś, co można byłoby wyciągnąć i na tej podstawie powiedzieć: „Dobra, chłopie, zostań i posprzątaj”. Wprowadzenie kilku młodych do drużyny (Lemański, Kochanowski) to za mało. Były trener ZAKSY miał podnieść drużynę, która zacięła się w 2015 r. nie potrafiąc od tego czasu zdobyć żadnego medalu, a zamiast tego przechodzi do historii jako najkrócej pracujący z naszą reprezentacją obcokrajowiec. Raptem dziewięć miesięcy, chociaż w praktyce krócej, bo sezon reprezentacyjny ruszył w maju.
Dzisiejsza decyzja to także porażka PZPS-u, bo Włoch sam się do tej roboty nie przyjął. Ktoś postawił akurat na tego konia, nie dostrzegając, że ten może być kulawy. Ktoś uznał, że zerowe doświadczenie w pracy z reprezentacjami to nie problem w zestawieniu z głośnym nazwiskiem i sukcesami w klubie. Dziś te pomyłki kosztują podwójnie, bo oprócz braku wyników, najprawdopodobniej trzeba będzie jeszcze wyłożyć na Włocha sporą sumkę „ojro” za zerwanie kontraktu. Ta współpraca wyszła im bokiem.
Przed władzami związku teraz czas dylematów, które jeszcze kilka miesięcy temu byłyby dla nich jakąś abstrakcją. Kogo wybrać, żeby w przyszłorocznych mistrzostwach świata znów nie było blamażu? Kto będzie w stanie posprzątać ten bajzel i zacząć budować drużynę z myślą o igrzyskach w Tokio w 2020 r.? Czy znowu mamy brnąć w opcję zagraniczną, czy po 12 latach dać jednak wykazać się Polakowi? Mariusz Rumak już zaciera rączki, bo jak powiedział, w końcu i tu i tu piłka jest okrągła. Szerzej o kwestii ewentualnego rodaka pisaliśmy tu, ale wybór kolejnego zagranicznego wcale nie musi być prostszy. Przejęcie naszej kadry nie musi już być takim łakomym kąskiem dla topowych trenerów jak kiedyś, bo z mistrzów świata z 2014 r. został tylko zakurzony szyld, a zamiast tego jest rozbita drużyna pozbawiona siatkarskiego DNA. Nie ma zespołu, jest tylko grupa ludzi. I to ludzi sfrustrowanych.
Nie zazdrościmy związkowi organizacji takiego castingu. Bo według jakiego klucza wybierać teraz następcę, żeby wyleźć z tego marazmu? Nasi siatkarze mieli już odgrywającego rolę kolegi Stephana Antigę, ale on mimo mistrzowskiego początku i tak został powieziony. Teraz mieli z kolei pana trenera, który trzymał żelazną dyscyplinę i serwował długie treningi, a skończyło się z jeszcze większym hukiem. Nie dogodzisz.
Jak będzie teraz? Tego nie wie nawet wróżbita Maciej.
***
PS. A zapowiadało się tak pięknie:
– Nazywam się „Fefe”.
– Lubię siatkówkę.
Fot. 400mm.pl