Reklama

Dostałem w życiu wielką paczkę od Mikołaja, ale jej nie udźwignąłem

redakcja

Autor:redakcja

07 września 2017, 12:04 • 19 min czytania 16 komentarzy

Wojtka Pawłowskiego pewnie nie trzeba wam specjalnie przedstawiać. Kilka lat temu wyskoczył jak diabeł z pudełka, a w środku zostawił pokorę, polityczną poprawność i wszelkie konwenanse. Szalał zarówno między słupkami, jak i poza boiskiem. Telewizji klubowej Udinese udzielił takiego wywiadu, że zapewnił sobie sławę do końca kariery, jednak nie taką, na której powinno zależeć młodemu piłkarzowi. Poprawił odrzuceniem powołania do młodzieżówki i zjechaniem polskiej ligi, do której miał nigdy nie wrócić. Wrócił szybciej, niż przypuszczał, a szybko okazało się, że nawet w tym “syfie” nie było dla niego miejsca. Przez kilka lat jego kariera była na ostrym zakręcie, groziło mu wypadnięcie z trasy. Na pewno miał czas, żeby przemyśleć pewne sprawy. Czy to zrobił? Możecie przekonać się, czytając wywiad z bramkarzem Górnika Zabrze.

Dostałem w życiu wielką paczkę od Mikołaja, ale jej nie udźwignąłem

Buongiorno.  

Buongiorno. Come stai?

Nie rozumiem. Non capisco!

 A widzisz. Jak się masz?

Reklama

Obserwujesz rozwój kariery Kamila Grabary? 

Jasne, wiem co to za chłopak. Z jednej strony go rozumiem, bo sam byłem w takiej sytuacji. W jego wieku – jak wszyscy pewnie wiedzą – miałem różne myśli i zachowania. Młodość ma swoje prawa. Zobaczymy, jakie sytuacje go w życiu spotkają i jak się zachowa. Na pewno szybciej nauczy się czegoś na własnych błędach niż na kogoś.

Często w jego kontekście przywoływane są twoje. 

Ktoś może powiedzieć, że to fajne, bo jest młodym, zwariowanym chłopakiem, a bramkarz przecież musi być trochę szalony. Z drugiej strony są poważniejsi ludzie jak choćby prezes PZPN-u, którzy uważają, że powinien trochę stonować i zejść na ziemię. To, że jest młody i dostał szansę od Boga, nie znaczy, że musi się tak zachowywać. Powinien to szanować.

Na końcu i tak wszystko rozbije się o to, czy będzie grał w Liverpoolu. Jeśli tak, to po prostu będzie kozakiem. 

Dokładnie. Po swoim przykładzie wiem też, że jeśli teraz narobi sobie wrogów, to będą go wytykać palcami, jeśli wróci do Polski. To jest najgorsze. Podjął wielkie ryzyko.

Reklama

Uważasz, że tak by było w twoim przypadku – gdybyś grał w Udinese, wszystko inne poszłoby w niepamięć?

Są dobre i złe strony. Nie wiem, jakim stałbym się człowiekiem, gdybym został pierwszym bramkarzem we Włoszech. Oczywiście szkoda, że tak się nie stało, ale to gdybanie. Jednak skoro nie zostałem, to mogę powiedzieć, co przez ten czas się u mnie zmieniło. Ta lekcja od życia wyszła mi na dobre. Spokorniałem. Nie tyle się zmieniłem, co jestem dziś zupełnie innym człowiekiem. Wiem, że trzeba się cieszyć z tego, co mam, bo zawsze może być gorzej.

Do słynnego wywiadu też zmieniłeś podejście?

Kiedyś strasznie mnie to irytowało, naprawdę się przejmowałem. Dopiero przez te wszystkie lata nauczyłem się z tego śmiać i widzę, że moje żartobliwe podejście zmienia nastawienie innych. Prowadzę fanpejdż na Facebooku, na którym utrzymuję kontakt z wieloma ludźmi. Zwroty z wywiadu ciągle wracają, ale już nie jako złośliwości, tylko dla jaj, bo wszyscy widzą, że potrafię z tego kręcić bekę. Już do końca życia będę solić keeperem, więc nie było innego wyjścia.

W szatni to się pewnie dopiero nasłuchałeś szyderki. 

Może nie szyderki, ale żartujemy sobie z chłopakami, rzucając różnymi tekstami. Zawsze mówiło się do mnie „buona sera, buona sera”. Jest taka włoska piosenka i dziś śpiewamy ją w Górniku po wygranych meczach! Bracia Wolsztyńscy ze wszystkich sobie robią jaja, kiedyś puścili po treningu i się przyjęło. Nawet kibice to podchwycili – ułożyli swoje słowa pod tę melodię i fajnie wyszło. Nie mam z tym problemu – sam jestem wtedy w pierwszym rzędzie i śpiewam.

Poprosiłeś też ludzi o to, by przetłumaczyli ten wywiad. 

Zrobiłem konkurs, w którym mieli wyjaśnić zwrot „esensej they casa”, bo ja sam do tej pory nie wiem, co chciałem powiedzieć! (śmiech) Z resztą zdań jest inaczej, bo po prostu się myliłem, a tutaj jestem blady, gdy się mnie o to pyta. Ciekawiły mnie pomysły ludzi i kilka tekstów było naprawdę mistrzowskich.

Jakie były reakcje we Włoszech po twoim występie?

Tam jest inaczej, bo Włosi generalnie sami nie ogarniają angielskiego. Przyjechał Wojtek, dał wywiad i tyle. Wrzucili to do internetu i nic nie miało znaczenia.

Cały czas zastanawiało mnie, dlaczego po prostu tego nie opublikowali. 

Po wywiadzie pojechałem na trening, później wróciłem do domu, odpaliłem internet i nie wiedziałem, co jest grane. Na początku pomyślałem nawet, że skoro wszyscy piszą, to chyba dobrze! No ale nie szło to w dobrą stronę, więc napisałem do nich, czy mogliby to usunąć. Powiedzieli mi, że nie da rady, bo to oficjalna klubowa telewizja, a w kontrakcie mam, że muszę się w niej udzielać. Zostało, przy czym w klubie to, jak wypadłem, nie miało żadnego znaczenia.

Mówiliśmy, że Grabara będzie kozakiem, jeśli zacznie grać. Ty miałeś taki moment, w którym czułeś, że możesz wskoczyć?

Była taka sytuacja, że Brkić miał kontuzję barku. Zostawałem ja i Padelli. On wskoczył do bramki, ale wypadł słabo, a na treningach wyglądał jeszcze gorzej. Ja akurat czułem się bardzo dobrze i trener Guidolin powiedział, że da mi zagrać w sobotę, bodaj z Chievo, ale to trzeba sprawdzić [sprawdziłem, chodziło o mecz ze Sieną – MR]. W Udinese jest taki zwyczaj, że w środku tygodnia gra się sparing ze słabszą drużyną, żeby głównie ci, co nie grają, złapali trochę pewności siebie. Wystąpiłem w drugiej połowie. Mocno lało, w piątce zrobiło się błoto, poszło dośrodkowanie z rożnego, wyskoczyłem do piłki i skręciłem kostkę.

Pech. 

Myślę, że wtedy się wszystko zaczęło. Miałem w życiu bardzo dużo szczęścia, dostałem wielką paczkę od Mikołaja, a w tym momencie odwróciła się karta i zaczęło się psuć. Byłem jeszcze bardzo pewny siebie, bo w głowie było to, co działo się w Lechii, gdzie miałem tak ważne dla bramkarza szczęście, ale nie wiem, czy wystarczyłoby to na Serie A i zostałbym w bramce.

Wyjechałbyś jeszcze raz? 

Z wielką przyjemnością, ale będąc inaczej przygotowany sportowo i innym człowiekiem. Teraz mam doświadczenie i poukładane w głowie. To jest najważniejsze! Wtedy byłem młody, dostałem wszystko nagle i sobie z tym nie poradziłem. Nie miałem też osoby, która chciałaby pomóc mi, a nie tylko zarobić na mnie pieniądze. Wokół młodych zawsze kręci się pełno takich ludzi.

Ty miałeś agenta ze Szwecji. 

Tak, razem z Piotrkiem Zielińskim, ale mieliśmy problemy z komunikacją. Niby jego żona jest Polką, ale nie do końca wszystko ogarniała, źle tłumaczyła i wychodziły z tego komplikacje. Dlatego uznaliśmy, że lepiej mieć kogoś, kto mówi w twoim języku i może pomóc w pewnych sprawach.

Dziś Udinese trochę siadło, ale wtedy to był klub, który od środka musiał robić wrażenie. 

Siadło, ale w tamtych czasach to było wielkie WOW. Przeżyłem szok, który wiązał się również z tym, że wszystkich traktowali równo, niezależnie od wieku. A to była trzecia drużyna Serie A, która cały czas gościła w czołówce i miała swoją renomę w Europie. Ostatnio środek tabeli czy nawet walka o utrzymanie, ale powiem ci, że to trochę inny klub. Od zawsze mieli świetny skauting, sprowadzali młodych i sprzedawali ich za miliony. W ich koncepcji nie było samego wygrywania ligi włoskiej – choć gdyby się to zdarzyło, to byłoby super – oni cieszyli się bardzo z tego, że zawodnik, którego wychowali, poszedł do wielkiego klubu. Taką mieli tam filozofię.

Włoski ostatecznie ogarnąłeś?

Nie jest trudny, więc po pół roku ich rozumiałem, a po roku potrafiłem się dogadać. Musiałbym pewnie coś sobie odświeżyć, ale coś tego wyjazdu zostało.

I poznałeś Di Natale. 

Wielki piłkarz i taki nasz ojciec w szatni. Wszyscy go kochali. Mieli tam Sancheza, Benatię, Cuadrado czy Muriela, ale do Di Natale nikt nie miał startu. Bardzo dużo wymagał od innych na boisku, niezależnie czy od starych, czy od młodych, ale był też dobrym kumplem. Jeśli czegoś potrzebowałeś, to zawsze się mogłeś zgłosić do niego. Dajmy na to zwykłe buty. Większość piłkarzy ma już jakieś własne kontrakty z producentami, ale jak przychodzili chłopcy z Afryki czy z Ameryki Południowej, to nie mieli tego ogarnięte. Podobnie z mieszkaniami. Byli od tego ludzie w klubie, ale on jeszcze dodatkowo sam dopytywał, czy masz wszystko, czy czegoś ci może potrzeba. Bardzo go lubiłem, na koniec poprosiłem o koszulkę na pamiątkę.

Mówiłeś, że dostałeś za dobre sprawowanie! 

Generalnie on zawsze uważał, że jestem dobrym bramkarzem i będę bronił w silnym klubie. Byłem śmieszkiem w szatni, chodziłem i żartowałem sobie tak, jak kiedyś Drągowski mówił w jakimś wywiadzie – że w kolejce do bronienia jestem za maserami i nigdy nie dostanę szansy. Antonio mi wtedy zawsze mówił, że gdyby on był trenerem, to u niego na pewno bym bronił! A był nawet przez moment taki pomysł w klubie, żeby zwolnić trenera i jego dać na pierwszego szkoleniowca. Ale on powiedział, że jeszcze chce grać i nie przyjął oferty.

Kiedy ty poczułeś, że nic z tego nie będzie?

Tak naprawdę nigdy. Przed każdą kolejną rundą czułem, że się odbuduję i przyjdzie mój czas. We Włoszech jest tak, że ten pierwszy rok jest na poznanie wszystkiego od środka. Ligi, zawodników i stylu życia. Młody jest tym trzecim, tak jak było z Drągowskim. Po roku albo jesteś już drugim, albo myślą o wypożyczeniu. Ja pojechałem do Latiny w ostatnim dniu okienka. Na początku dostałem gonga – wchodzę do szatni, a trener się pyta, kim jestem. Przyjechałem z myślą o graniu, a gość mówi, że mnie nie zna!

 – Dzień dobry, nazywam się Wojtek Pawłowski, przyjechałem z Udinese i jestem bramkarzem.

A on nie wie, o co chodzi. Poszedłem do domu załamany, dzwonię do menedżera, a on, żebym został i walczył, bo na pewno zagram. I tak, kurwa, zagrałem, że znowu pół roku na ławce. Sam naciskałem na to wypożyczenie i to od początku okienka, ale był problem z klubem, więc w ostatnim dniu trafiłem w takie miejsce, byle gdzieś trafić.

Na gorąco mówiłeś, że w Latinie miałeś jakieś masakryczne warunki. 

Inny świat, w porównaniu z Udinese to niebo a ziemia. Trenowaliśmy na jakimś polu, na którym ktoś postawił dwie bramki. Więcej piachu niż trawy, a ta co była, to raczej żółta a nie zielona. W szatni dziury w oknach, tynki odchodziły, zawsze zimna woda. Ale w Serie B w wielu klubach to tak wygląda. Stadion był nawet fajny, zawsze dobrze podcięta trawa i nawodniona, ale poza tym masakra.

W Udinese w ogóle mieli na ciebie jakiś plan?

Plan był taki, że jadę na rok, gram i myślimy, co dalej. Ale skoro nie grałem, to skróciłem wypożyczenie po sześciu miesiącach. A bez gry ciężko było wrócić na to samo miejsce, bo je zajęli kolejni młodzi tacy jak Scuffet, którego z czasem ogłosili nawet „nowym Buffonem”. Trzeba było szukać kolejnych wypożyczeń. Wtedy zgłosił się Paweł Żelem ze Śląska. Uznałem, że powrót nie jest złą opcją, choć trochę się na początku bałem.

Wojtek pawlow

No bo zjechałeś ligę od góry do dołu. 

Powiedziałem kilka głupich słów i szybko poczułem, że nie powinienem tego robić. Bałem się reakcji ludzi i było kilka takich sytuacji przez te kilka miesięcy, że nie czułem się komfortowo. Dokuczano mi, że mówiłem, iż nigdy nie wrócę, a wylądowałem z powrotem już jako 20-latek. Z tym, że nie w szatni, a mówili to ludzie z zewnątrz. Podpisałem umowę na pół roku z obietnicą, że jeśli będzie okej, to zostanę na dłużej. Nie broniłem, ale nie mieliśmy wtedy dobrych wyników i trener powiedział, że daje Kelemenowi jeszcze jedną szansę – jeśli się nie wykaże, to będzie zmiana. I wtedy Marian zaczął się tak wykazywać, że nie straciliśmy bramki przez siedem kolejnych meczów. I następne pół roku minęło, ale dostałem szansę w ostatnim meczu z Koroną i wypadłem dobrze. A Marianowi kończył się kontrakt, więc przedłużyłem wypożyczenie jako pierwszy bramkarz. Super przepracowałem obóz, pierwszy mecz na zero, ale z Pogonią czerwona i znów postawili na mnie krzyżyk. Pawełek do bramki, Wrąbel jako wychowanek na ławkę, a ja musiałem szukać kolejnego klubu. W Bytovii to samo. Zacząłem u Janasa, wyniki były słabe, zwolnili go. Trener Kafarski postawił na tych samych ludzi, ale dostaliśmy 0-3 w pierwszym meczu i też byłem odsunięty.

W Bytovii trafiłeś na Dariusza Gładysia, od którego w Lechii dostałeś po twarzy. 

Mieliśmy kosę przez tę przykrą sytuację w Lechii. Ale w Bytowie wszystko sobie wyjaśniliśmy i podaliśmy sobie ręce. Współpracowaliśmy normalnie – to, co było, nie miało żadnego znaczenia.

Jak rozumiem, do Udine wracałeś już tylko dlatego, że byłeś ich zawodnikiem. 

Ciężko było. Straciłem przez ten czas pewność siebie. Zacząłem do tego pochodzić tak, że płacę za to, że na początku wszystko mi spadało z nieba. Może Bóg chciał, żebym też odpokutował za błędy? Żebym spokorniał, żebym się zastanawiał się nad sobą. Może to było mi pisane. Odbiłem się dopiero w Rozwoju, gdzie grałem na niezłym poziomie. Tak mi się przynajmniej wydawało, ale nie do końca, bo później znów była cisza.

Strasznie dziwny przypadek z ciebie. Znają cię wszyscy, a ty zagrałeś 40 meczów w karierze. 

Nie licząc jakichś rezerw, zgadza się. A minęło sześć lat, więc powinien mieć ze 120. Odbijałem się w różnych miejscach. Pojechałem na testy do Ruchu. Jednego dnia mnie chcieli, dzwonili, że przygotowują kontrakt. Następnego dnia telefon, że jednak nie. Minęła chwila i znów zmiana, a ja w tym czasie pojechałem na testy do Eintrachtu Brunszwik.

To akurat oczywiste – mieli Lecha i Skabę, którzy sobie nie poradzili i szukali strażaka. W końcu wzięli Hrdliczkę. 

A mi mówili, że już wysyłają umowę na maila! Do dzisiaj nie doszła. Ale tak jak mówiłem – może tak musiało być? Byłem wolnym zawodnikiem, a w październiku kontuzji doznał Mateusz Kuchta z Górnika. Potrzebowali bramkarza natychmiast, a ja byłem na Śląsku, bo ciągle ćwiczyłem z Rozwojem. Trenerzy w Górniku byli ze mnie zadowoleni i zostałem. Oczywiście jak przychodzisz w środku rundy, to możesz tylko powalczyć. Jeździłem na ławkę, dostałem szansę w ostatnim meczu ze Stalą Mielec i już po kolejnym okresie przygotowawczym można było odczytywać, że trener Brosz chce na mnie postawić. Ale zaś, kurwa, kontuzja kolana dwa tygodnie przed ligą, gdzie ja nigdy większych problemów ze zdrowiem nie miałem.

Tam kontuzja, tu kontuzja…

Tak bywa. Ale ciągle uważam, że jestem młodym bramkarzem, a wiadomo, że bronić można to czterdziestki. A nawet jeśli już nie młodym, to na pewno nie starym. Dziś powinienem przede wszystkim bronić, bo w tym wieku to podstawa, ale teraz cieszę się z tego, co mam. Z tego, że jestem w Górniku, w ekstraklasie, że codziennie mogę przyjeżdżać do klubu i rzucać się na trawę, bo po prostu kocham to robić. Jest jak jest. Górnik gra bardzo dobrze w lidze, w Pucharze Polski też idzie nam dobrze. Nie mam żalu do trenera, że nie gram. Bardziej szanuję to, że w ogóle dał mi szansę.

Loska wyskoczył jak królik z kapelusza. Trochę jak ty kiedyś. 

Tak, coś mi jego historia przypomina. Jest szał po pierwszych meczach, bo fajnie broni i nie popełnia dużych błędów. Dlatego też ciężko oczekiwać, by przyszedł trener i powiedział: „Wojtek, szykuj się”. Na każdym treningu trzeba dawać z siebie wszystko i czekać na to, że szansa może kiedyś nadejdzie. Nie będę chodził, obrażał się i kopał pod kimś dołków. Tym bardziej, że dobrze czuję się w szatni, trzymamy się jako ekipa.

Chyba trochę stabilizacji ci się przyda po tych wszystkich podróżach. 

Dlatego nie myślę o jakichkolwiek ruchach. Nie licząc przedłużenia wypożyczenia w Śląsku, to dopiero pierwszy klub, który przedłużył ze mną umowę. Potrzebowałem takiej wiary we mnie, bo tu trenerzy wiedzą na co mnie stać. Bo jak pójdziesz gdzieś indziej, to znów wszystko zaczyna się od nowa, musisz zdobywać zaufanie trenerów i kolegów. Górnik jest świetnym miejscem do rozwoju.

A po co w ogóle pojechałeś do Brunszwiku?

Oni nie szukali na siłę bramkarzy, ale sprawdzali różnych. Gdybym się dostał, byłoby super, jeśli nie, to nic nie traciłem. Mają tam sentyment do polskich bramkarzy przez to, jak bronił u nich Rafał Gikiewicz. Pojechałem, ale było w chuj ciężko. Tam były takie treningi, że mało brakło a porzygałbym się za bramką. Ale byłoby mi wstyd, gdybym tego pawia puścił, więc wytrzymałem. Jednak zakwasy były takie, że nie mogłem wejść po schodach. Wychodził trochę brak treningu z drużyną, ale mimo wszystko to fajne doświadczenie, bo zobaczyłem, jak to wygląda. Dla mnie bardzo miłe było to, że w ogóle ktoś mnie na takie testy zaprosił. Niby CV jakieś mam, ale..

No byłeś w Bytovii!

Śmiejemy się z Wolsztynami, że tylko przejazdem!

A z testów na Litwie też się cieszyłeś?

Były tylko w Gniewinie, ale w litewskim klubie. To było śmieszne. Pojechałem na trzy dni. Oni trenowali normalnie w swoim sprzęcie, a mi nic nie dali, więc wychodziłem na treningi w stroju Udinese! Niby nic, ale dało się odczuć, że zostałem tam wepchany na siłę. Chyba tylko po to, żebym zobaczył, że menedżer coś robi w mojej sprawie. Dziwnie się czułem, słabo wypadłem na testach, a tam wystarczy słabszy dzień i już nie ma szans. Ostatecznie do niczego nie doszło.

Jak w Udinese patrzyli na twoją tułaczkę?

Denerwowali się. Cały czas pytali: „dlaczego Wojtek nie gra?”, a ja już nie wiedziałem, co mam im mówić. Myśleli chyba, że mam nie po kolei w głowie, bo pierwszy, drugi, trzeci, czwarty klub, a ciągle różnie było. Wiadomo, że można było z tego wybrnąć, ale źle się z tym czułem. Oni mają ludzi od tego, by monitorować takich piłkarzy, których łącznie jest mnóstwo i pilnują tego, bo przecież płacą pieniądze.

Tobie płacili przez cały czas?

Połowę. Gdziekolwiek byłem, to kluby tak się dzieliły.

Rozwój potrafił zapłacić połowę twojej pensji?!

Nie no, tak kluby się dzieliły, ale nigdy nie było tak, że polski klub tę drugą połowę mi płacił. Zawsze musiałem zrezygnować z dużej części tych pieniędzy, żeby wypożyczenie doszło do skutku. A o Rozwoju muszę powiedzieć, że choć w tym klubie nie ma pieniędzy, to atmosfera jest kapitalna. Dla mnie to był szok, że goście wstawali o piątej, zjeżdżali do kopalni, a później na treningu od nikogo nie odstawali.

Zobaczyłeś, jak wygląda prawdziwe życie. 

Dlatego wielki szacunek dla nich. I szkoda, że się nie utrzymaliśmy, bo dobrze graliśmy na wiosnę. Trochę pechowo spadliśmy. Ja trafiłem świetnie, bo nie dość, że się odbudowałem, to jeszcze zwróciły na mnie uwagę śląskie kluby.

FOT Michal Stawowiak / 400mm.pl 2012-02-18 PILKA NOZNA - EKSTRAKLASA CRACOVIA KRAKOW - LECHIA GDANSK 1 - 1 WOJCIECH PAWLOWSKI

Miałeś momenty zwątpienia, w których myślałeś, że to już się nie ułoży?

Czy wątpiłem w to, że będę grał w piłkę? Nigdy. Miałem jedno załamanie – gryzło mnie to od środka, że nic mi się nie udawało. Że zacząłem świetnie, po ośmiu meczach kontrakt na 5 lat we Włoszech, wielkie wow, a później taka lipa. Ale jeszcze raz powiem, że nauczyłem się szanować to, co mam, bo w piłce nigdy nie wiadomo co będzie za dwa tygodnie. Ja też miałem być pierwszym bramkarzem, a pojawiła się kontuzja. Trzyma mnie to, że mam 24 lata. Gdybym miał 30, to pewnie już bym myślał nad jakąś trenerką czy coś w tym stylu. Nie mówię, że jeszcze zagram w Realu czy w Barcelonie, ale ciągle wierzę, że przyjdzie taki okres, że wyjadę do ciekawego klubu.

Odważnie! 

Ja naprawdę w to wierzę.

Jeszcze nie grasz nawet w ekstraklasie.

Ale dlaczego mam nie stawiać sobie ambitnych celów?

Ogarnąłeś się sam czy korzystałeś z pomocy specjalistów?

Nie chodziłem do psychologów czy trenerów mentalnych. Koledzy, którzy byli, naopowiadali mi o różnych sytuacjach, a na przykład opowiastki o dinozaurach to nie dla mnie. Z Tabalugą mi się to skojarzyło, a nie z pracą nad sobą. Do wszystkich wniosków doszedłem prawie sam. Prawie, bo duży wpływ miała też moja mama i moja dziewczyna. Warto mieć przy sobie takie osoby. Jednak chciałem się zmienić przede wszystkim dla siebie, a nie dla kogoś. Bardzo pomogło mi założenie fanpejdża. Ludzie mnie nie znali, cały czas myśleli, że bujam w obłokach i skaczę po chmurkach, a teraz mogą zobaczyć, że jestem normalnym gościem, z którym można pogadać.

Już nie jesteś Wojtkiem a Wojciechem? 

Nie zmienia się to, że lubię się pośmiać w szatni, ale różnica jest taka, że wiem kiedy trzeba być poważnym, wyciszyć się, skoncentrować. Kiedyś tak nie było, całe życie ciągły śmiech, żarty i zabawa. Dziś są przegrody, a wcześniej wszystko w jednym worze, nie zastanawiałem się nawet na tym, co mówię. Było to podejście typu: „jestem Wojtek i masz mnie szanować, choćby nie wiem co”.

„Masz mnie szanować, choćbym odmówił przyjazdu na kadrę”. 

Największa głupota, jaką zrobiłem! Trzeba szanować, że z dziesiątek zawodników ktoś wybrał właśnie ciebie, żebyś reprezentował kraj. To był czas mojej największej głupawki, a trafiłem na złego doradcę. To był ojciec żony tego mojego szwedzkiego menedżera. Grał kiedyś w piłkę, utrzymywaliśmy kontakt, gdy byłem sam w Udinese. I nakręcał mi makaron na uszy, wmawiał różne rzeczy. Na przykład, żebym nie jeździł na kadrę, bo tam psują zawodników, że polscy trenerzy to dramat, że lepiej, żebym został w klubie, bo inni pojadą na kadry, a to będzie moja szansa, żeby się pokazać. Myślałem, że chce dla mnie dobrze i to, co mówi ma ręce i nogi – może rzeczywiście trenerzy docenią moje zaangażowanie. Uwierzyłem, napisałem maila i głupio zrobiłem. Tak naprawdę w Udinese mieli w dupie to, czy ja gdzieś jadę, czy zostaję. W moje miejsce pojechał Skorupski i choć zawalił bramkę, to pewnie nie narzekał. Refleksja przyszła po kilku dniach, dziś mi po prostu głupio.

Ale udało ci się to odkręcić. 

Wysłałem maila do prezesa Bońka z przeprosinami, który je przyjął, ale powiedział też, że nie ma wpływu na powołania. Bałem się, że będę musiał iść na kolanach do Częstochowy w ramach pokuty! Dostałem jeszcze jedno powołanie. Ta odmowa była gorsza niż zjechanie ligi w wywiadzie, bo można mieć różne zdanie na niektóre tematy, ale reprezentacja to jednak coś najważniejszego. Poza tym, tam były tylko słowa, a ważniejsze są czyny. Z kadrą w ogóle mi się nie ułożyło, a przecież był moment, że byłem blisko pierwszej.

Kiedy?

Przed Euro 2012, mogłem jechać na turniej! Boruc miał kosę ze Smudą, był Szczęsny i Tytoń, a brakowało tego trzeciego. Ja akurat miałem ten świetny czas w Lechii. Widziałem, że trenerzy z kadry mnie obserwowali w meczach, dochodziły do mnie głosy, że to mogę być ja. Nie wiem, czy oglądał mnie wtedy trener Kazimierski czy ktoś inny, ale zadecydował mecz z Podbeskidziem, w którym przegraliśmy 2-3, a ja nie wypadłem zbyt dobrze. Trenerzy uznali, że to jeszcze nie ten moment. Pojechał Grzesiek Sandomierski.

Dopiero by ci odbiło. 

Sam bym się o to bał. Lechia, Udinese, kadra – aż boję się pomyśleć, gdzie bym wylądował. Sodówa byłaby taka, że masakra.

Ciągle dziwię się, że przez te wszystkie lata nie potrafiłeś znaleźć sobie porządnego doradcy. 

Tak, to był błąd. Nie tylko mój. Pamiętam, jak trener Brosz opowiadał nam w szatni historię Bartka Pawłowskiego. Był w Maladze i też nie miał nikogo, kto potrafiłby mu doradzić, żeby został i walczył, bo przecież różnie może być, a już jest w jakiejś elicie. On się słuchał kolegów, którzy mówili mu: „pierdol to, wracaj, w Polsce będziesz grał i zobaczysz, że za chwilę wyjedziesz do jeszcze lepszego klubu”. A sam widzisz, jak to się skończyło. Nie mówię, że to musi być menedżer, ale osoba, która myśli o tobie, a nie o swoich profitach. Najlepiej by był to ktoś, kto przeżył coś podobnego i może coś mądrze doradzić. Bo zwykłych mądrali mamy pod dostatkiem. Kogoś takiego, kto mnie przystopuje, brakowało mi też przez to, że wychowałem się bez ojca. Zabrakło męskiej ręki. Mama mnie przestrzegała przed wieloma błędami – mówiła, że wszystko kiedyś wróci, ale ja byłem młody i głupi. Nie słuchałem się i brnąłem, choć dzisiaj widać, że miała rację.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

ROKI KONIEC

Najnowsze

Weszło

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
28
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
39
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

16 komentarzy

Loading...