Czarnogóra jadąc do Kazachstanu rozgrywała może nie mecz o wszystko, lecz wygrać zwyczajnie musiała, jeśli myślała jeszcze o happy endzie w grupie eliminacji. Wydawało się nam, że nie trafili na teren sprzyjający rozgrywaniu trudnych meczów, bo Astana lubi zaskoczyć przyjeżdżające ekipy, ale… no właśnie – wydawało się. Czarnogórcy przyjechali do Astany jak po swoje, pewnie wygrali, nie dali Kazachom zbyt dużego prawa głosu.
Oglądanie tego meczu było bardzo dziwnym uczuciem. Nagle okazało się, że sztuczna trawa wcale nie musi być problemem, że długa podróż wcale nie musi paraliżować nóg. Z drugiej strony Czarnogóra – wbrew temu na co wskazuje wynik 3:0 – nie wyczyniała jakichś specjalnych wygibasów, to nie było przekładanie lewej nogi za prawe ucho. Była po prostu do bólu skuteczna i wykorzystała niemalże wszystko, co sobie stworzyła.
Bramka numer jeden? Efekt tego, w co Czarnogóra grała od początku – cierpliwe, spokojne wyprowadzanie akcji i próbowanie raczej środkiem niż skrzydłami. Vesović zwietrzył swoją okazję i wszedł między kilku zdezodientowanych Kazachów, a później podciął piłkę na totalnym luzie nad bramkarzem. Powodzenia tej akcji nie zburzył nawet fakt, że piłka turlała się do siatki jakieś pół godziny. Trafiony Kazachstan miał w pewnym momencie swoje pięć minut, ale był potwornie nieskuteczny – szczególnie Kuat, który powinien trzymany być jak najdalej od bramki przeciwnika. Raz głową uderzył w poprzeczkę, raz sprzed pola karnego prawie wybił piłkę ze stadionu, a w samej końcówce nie potrafił zdobyć gola pocieszenia z kilku metrów i… znów prawie wybił piłkę ze stadionu. Znacznie skuteczniejsza była Czarnogóra – dwa kolejne gole padły po świetnie rozegranych rzutach wolnych. Zarówno Beciraj jak i Simić czuli się w polu karnym mniej więcej tak, jak Raymond Domenech opisujący swoje przeżycia w biografii (przypomnijmy tytuł – „Straszliwie sam”). Ogólnie jednak – biorąc pod uwagę obraz gry – był to całkiem wyrównany mecz. Dla Kazachów to jednak żadne pocieszenie.
A dla nas? Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że to najgorszy z możliwych układów. Czarnogórcy dojeżdżają do nas na trzy punkty, a to oznacza, że ciągle jesteśmy pod prądem. Niewykluczone, że to właśnie z Czarnogórą – o ile ta nie potraci punktów po drodze – zagramy w ostatnim meczu o pierwsze miejsce w grupie. Ale to raczej wciąż czarny scenariusz.
***
Sytuacja w grupie po meczu Czarnogóry i przed meczem Polski:
Fot. FotoPyK