Reklama

Smutny bilans Lechii: szósty mecz bez zwycięstwa. Dziś było do niego bardzo daleko…

redakcja

Autor:redakcja

26 sierpnia 2017, 23:09 • 3 min czytania 42 komentarzy

Była kiedyś taka drużyna jak Lechia Gdańsk. Była to drużyna, na którą patrzyło się z przyjemnością i nawet jeśli wyniki czasami nie szły w parze ze stylem – nie dało się z nią nudzić. Szczególnie z tego względu, jak ta drużyna podchodziła do ofensywnego futbolu, efekciarstwa, robienia show, przesadzania z akcentami w stronę ofensywy, zaniedbując często przy tym obronę. Po siedmiu kolejkach obecnego sezonu te słowa czyta się jak jakieś science-fiction, wydaje się, że znacznie bliżej im barwnym opowieściom Wuja z Trybuny niż rzetelnego przedstawienia faktów. Dziś Lechia Gdańsk wygląda jak drużyna upadła. Kolorowa tak, jak zmywacz do paznokci. Oczywiście bezbarwny.

Smutny bilans Lechii: szósty mecz bez zwycięstwa. Dziś było do niego bardzo daleko…

Dziś Lechia Gdańsk po raz szósty w tym sezonie (na siedem kolejek!) kończy mecz bez zwycięstwa. W zasadzie powinna zakończyć go porażką, bo zrobiła bardzo, bardzo niewiele, by odwrócić losy meczu na swoją korzyść. Bądźmy precyzyjni: przez cały mecz przeprowadziła wyłącznie jedną dobrą akcję. Sama wymiana piłki w powietrzu między Flavio, Marco i Oliveirą może robić wrażenie, ale jeśli popatrzymy na sprawę szerzej – sprawę bardzo ułatwili im swoim idiotycznym zachowaniem Gonzalez i Llonch. Pierwszy zamiast iść za Oliveirą samego do końca (Szwajcar był kompletnie odpuszczony) wybrał zabawę w sędziego i przekonywanie arbitra, że był spalony (oczywiście o żadnym ofsajdzie nie było mowy). Drugi… postąpił dokładnie tak samo, a miał jeszcze realniejszą szansę na skasowanie tej akcji. W efekcie lechiści wjechali w pole karne Wisły jak do siebie, no ale ciężko by do tego nie doszło, skoro został przed nimi rozłożony czerwony dywan.

Poza tą akcją Lechia nie zagroziła W OGÓLE. Z litości nie powinniśmy nawet wspominać strzału Peszki, który nie potrafił wykorzystać gapiostwa Gonzaleza i uderzył prosto w bramkarza. Z podobnych powodów nie warto wspominać o główce Vitorii, która także wylądowała w koszyczku. I to tyle. Tyle wykreowała Lechia Gdańsk. Drużyna, do której ofensywnego zacięcia zdążyliśmy już przywyknąć.

W Wiśle po raz kolejny w tym sezonie imponował Carlitos, który znów momentami wyglądał jak gość z innej planety. Oczywiście to on miał największe zasługi przy bramce Wisły (no, do spółki z Lewandowskim). Najpierw na prawej stronie wzorową klepkę w powietrzu wymienili Małecki z Sadlokiem, ten drugi wstrzelił piłkę w pole karne, gdzie Carlitos obrócił się mając na plecach wywracającego się Lewandowskiego i dopełnił dzieła zniszczenia. Ale nie mamy na myśli wyłącznie gola Hiszpana – facet czuje tu taki luz, że za niedługo Snoop Dogg przyjedzie kręcić z nim teledysk. Gość robił dziś wszystko. Wchodził między dwóch zawodników, pokazywał się do gry, szukał kolegów, dryblował, spróbował nawet strzału z jakichś 35 metrów z woleja stojąc tyłem do bramki (i prawie mu się udało!). Gdy Paweł Brożek wchodził na boisko, musiał wysłuchać instrukcji nowego lidera “Białej Gwiazdy” i chyba nawet bardziej wziąć je sobie do serca niż uwagi Kiko Ramireza. Symptomatyczne.

Swoją drogą, skoro taki facet do spółki z Angulo robi sobie z naszej ligi prywatny folwark, nie chcemy wiedzieć, co myślą o nas w Hiszpanii. Ale pewnie to samo co w Azerbejdżanie, Kazachstanie czy Mołdawii.

Reklama

[event_results 351237]

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Anglia

Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Michał Kołkowski
0
Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United
Ekstraklasa

Szef polskich sędziów: Nie uważam, by błędów było znacząco więcej niż w przeszłości

Paweł Paczul
6
Szef polskich sędziów: Nie uważam, by błędów było znacząco więcej niż w przeszłości

Komentarze

42 komentarzy

Loading...