Azerowie mają swojego przedstawiciela w Lidze Mistrzów. Zagrają w niej Słoweńcy. Kolejny raz na salony przedarli się również Cypryjczycy. My obejrzymy ich potyczki z najlepszymi w telewizji, choć w wielu aspektach nie mamy prawa czuć się gorsi. Wybaczcie, że trochę psujemy atmosferę, ale trzeba przypominać, że walka mistrza Polski o awans do elity to wielkie rozczarowanie, trzeba wyciągać legendarne już wnioski, ale przede wszystkim trzeba awansować do Ligi Europy. Jesień i tak zapowiada się wyjątkowo smutno, ale jest szansa na kilka promyków słońca. Realizacja planu minimum, zgarnięcie nagrody pocieszenia – nazywajcie to, jak chcecie. Obyśmy mieli tylko takie dylematy, gdy sędzia w Tyraspolu gwizdnie dziś po raz ostatni.
Gdybyśmy dostawali dyszkę za każdym razem, gdy w zeszłym roku słyszeliśmy z ust legionistów, że “doświadczenie z Ligi Mistrzów zaprocentuje w przyszłości”, dziś nasze portfele pękałyby w szwach. Pora pokazać, że to nie były tylko puste słowa, które rzuca się dziennikarzom na odczepne. Dziś kibice mają prawo czuć się oszukani, bo właśnie tej mądrości zabrakło zarówno w Astanie, jak i w pierwszym spotkaniu z Sheriffem. Tam gol w końcówce, który skomplikował rewanż do tego stopnia, że Legia się nie podniosła, tu też strata minimalnej zaliczki w momencie, w którym ludzie powoli zaczynali myśleć o powrocie do domu i zakładali, że do pracy wstaną w niezłych humorach. Jeśli istnieje coś takiego jak limit głupich błędów, no to został już wykorzystany. Teraz czas na wyrachowanie a la Legia w meczu ze Sportingiem kończącym fazę grupową LM. Plan w ręku i jego realizacja. Punkt po punkcie.
Właśnie dla takich meczów wymyślono stwierdzenie, że oddzielają mężczyzn od chłopców. Po pierwszym spotkaniu legioniści byli w drugiej grupie, nie ma co się obrażać. Pewności nie zabrakło tylko przed dyktafonami, gdy można było ponarzekać na pracę w weekendy i mało wolnego czasu albo pocwaniakować, gdy dziennikarz ośmielił się zadać niewygodne pytanie. To też trochę mówi – gdy głowy są gdzieś wysoko w chmurach, dyspozycje do innych części ciała docierają z lekkim opóźnieniem. Gdy skupiasz się tylko na celu, nie masz czasu na głupoty.
To zadanie dla Jacka Magiery – zrobić tak, by podejście do tego meczu było właściwe. Może nawet ważniejsze niż wybranie 11 piłkarzy, którzy wybiegną na boisko, by powalczyć o awans. Jeśli chodzi o personalia, to nie wyciągnie nagle trzech królików z kapelusza, bo takich ludzi zwyczajnie nie widać na horyzoncie. Są Tomasz Jodłowiec i Jarosław Niezgoda, którzy pokazali się w Płocku. Jest Tomasz Jodłowiec, który pokazał się w Płocku, ale to tyle. Mało. A trzeba jeszcze załatać dziurę po Guilherme, bo doliczając brak Miroslava Radovicia i Vadisa Odjidjy-Ofoe, z którymi trzeba sobie radzić od dawna, każdy błysk kreatywności w przodzie może być na wagę złota.
Legia ciągle jest faworytem do awansu, ale lekceważenie Sheriffa byłoby przejawem głupoty. Gdy w weekend mistrz Polski męczył się w rezerwowym składzie z Wisłą Płock, Mołdawianie – również w przemeblowanym zestawieniu – puknęli ligowego rywala aż 5-0. Trzy bramki strzelił Stefan Mugosa, który mecz w Warszawie przesiedział na ławce, dwie Vitalie Damascan, który przy Łazienkowskiej dostał 6 minut. Zmiennicy pokazali jakość, dodali drużynie wiatru w żagle. Mówcie co chcecie, ale to niepokojące.
Jeśli zastanawiacie się, jak ciężkim terenem jest Tyraspol, to trzeba powiedzieć, że na pewno nie tak ciężkim jak Astana. Z ostatnich 10 pucharowych spotkań na własnym boisku Sheriff wygrał trzy, trzy zremisował, cztery przegrał. Ostatnio poradził tam sobie Karabach, rozstrzygając sprawę awansu do kolejnej rundy kwalifikacji LM, norweskie Odds BK strzeliło tam trzy gole, nie tracąc żadnego, podobnie jak Rijeka. Ale już Slovan Bratysława czy Hapoel Beer Szewa to ekipy, które wywiozły z Mołdawii tylko bezbramkowy remis. Czyli taki, który będzie dla Legii oznaczał możliwość skupienia się na lidze.
Ale nie ma co przesadnie tym żyć. Jeśli mistrz Polski ma drżeć przed wyprawą do Tyraspolu, to nie ma sensu pchać się do Europy. – To będzie trudne zadanie, ale normalne i wykonalne – mówi przed meczem Jacek Magiera. Podpisujemy się i apelujemy: wolne czwartkowe wieczory to całkiem kusząca perspektywa, ale po głębszym namyśle wolimy zarezerwować je dla Legii.
Fot. FotoPyK