Reklama

Co to za sztuka dopingować, kiedy idzie dobrze?

redakcja

Autor:redakcja

21 sierpnia 2017, 14:24 • 7 min czytania 45 komentarzy

Największą gwiazdą Widzewa są jego kibice, którzy zapełniają stadion na każdym trzecioligowym meczu, pobili też rekord sprzedanych karnetów. Arek “Stolar” Stolarek to jeden z nich – wieloletni widzewski gniazdowy.

Co to za sztuka dopingować, kiedy idzie dobrze?

Stolar trafił na czasy, gdy to do kibiców należało bronienie widzewskiego honoru. Idealną ilustracją wyjazd ponad czterech tysięcy widzewiaków na Lecha, gdzie po każdej traconej bramce – było ich sześć – Widzew tylko głośniej dopingował. Po wszystkim Piotr Reiss aż przyniósł na trybunę gości szampana.

Dlaczego na Widzewie atmosferę zrezygnowania i defetyzmu zastąpił tak wielki entuzjazm? Dlaczego środowisko kibiców jest zradykalizowane jak nigdy? Dlaczego sytuacja w polskich miastach derbowych jest gorsza niż w Moskwie czy Belgradzie? Co to jest CSI: Trybuny? Dlaczego Widzewa nie można złamać? Zapraszamy.

***

W Starcie mieszali się łksiacy i widzewiacy, ale mimo to tworzyliśmy drużynę. Teraz, gdy wszystko się zradykalizowało w Łodzi pod kątem rywalizacji kibiców, nie wiem jak by taka szatnia Startu wyglądała. Dawniej rozejm był możliwy: około 2003 roku pojechaliśmy kadrą Łodzi na turniej na Słowację. Wtedy grałem już przy al.Piłsudskiego. Całą drużynę tworzyli tylko zawodnicy z Widzewa i ŁKS-u.

Reklama

Jak zostaje się prowadzącym doping na Widzewie w tak młodym wieku?

W 2003 miałem osiemnaście lat. To był czas pierwszych internetowych ruchów kibiców. Powstał e-Widzew, dzięki któremu łatwiej było nawiązać znajomości. Ja do grupy nie należałem ale przed meczami zacząłem przesiadywać w ich towarzystwie, w pijalce niedaleko stadionu. Normalny klimat, najważniejsze kibicowanie, choć oczywiście były osoby, które jak spotkały kogoś z ŁKS-u, to nie pytały, tylko działały. Tam poznałem jednego z legendarnych kibiców Widzewa, Lewara. Przy stadionie była wtedy jeszcze druga pijalka i w niektóre weekendy tam spędzaliśmy czas. Stadion był otwarty cały dzień, wystarczyło zapukać w okienko i wchodziłeś na obiekt, więc kiedyś, gdy siedzieliśmy do później nocy, weszliśmy pod Zegar. W przypływie odwagi związanej z wypiciem paru piw wszedłem na podest i intonowałem śpiewy przed kilkunastoma osobami. Lewar powiedział: ale jutro na Wiśle nie wejdziesz. Poszedł zakład.

Powiedziałeś, że sytuacja w Łodzi pod względem kibicowskim się radykalizuje.

Staram się unikać pewnych sytuacji, a więc i pewnych miejsc. Żyję normalnie, wychodzę na miasto jak jest z kim i po co. Ale mam swoją rodzinę. Zmieniły się dla mnie priorytety. Kiedyś zwykły człowiek mógł dostać w łeb za barwy. Otrzepałby się i poszedł dalej. Dzisiaj taki człowiek jest cięty ostrym narzędziem. Wszystkie historie związane z uszkodzeniami ciała, maczetami, nożami – przeginka. Poszło to w bardzo złą stronę.

Prowadziłem doping. Wiadomo było jak wyglądam. Liczyłem się z tym, że ktoś z ŁKS-u może mnie rozpoznać, że mogę zostać zaatakowany, bo w mieście derbowym tak to funkcjonuje – strefa wojny, oczy dookoła głowy. To była świadomość, którą miał i ma każdy aktywny kibic po obu stronach. Ale ta świadomość nie ciążyła tak, jak teraz, gdy wiesz, że w razie kłopotów, zamiast walki na pięści, ktoś się zamachnie w ciebie maczetą. Wtedy, jeśli zaatakowały cię trzy osoby, mogłeś podjąć walkę, jak umiałeś się bić. W tej chwili to niemożliwe. Klimat w Łodzi jest tak chory, że naprawdę nie wiem czy jest nadzieja, żeby sytuacja się uspokoiła. Idzie to w coraz gorszym kierunku.

Stałeś kiedyś na rozstaju, i gdybyś poszedł w inną stronę mogło by być z tobą różnie?

Reklama

Tak. Wiele w moim życiu zmieniły narodziny syna ale nie tak szybko jak powinno się to stać. Byłem młody, miałem dwadzieścia lat. Traktuję to dziś jako pierwszy sygnał od Boga: słuchaj, weź się uspokój. Ale jeszcze nie docierało to wtedy do mnie. Tamten czas jest dla mnie z dzisiejszej perspektywy najbardziej stracony, bo miałem syna, a robiłem wszystko dookoła, tylko nie byłem z nim. Najpierw Widzew i koledzy, później reszta. Nie można powiedzieć, że nie traktowałem go jako najważniejszego w swoim życiu, ale myślałem: jeszcze będę miał czas by się nim bawić… Jest wyjazd zagraniczny, to pojadę dla przygody, podpatrzę jak się gdzie indziej dopinguje, a potem to wprowadzę u nas. Jest wyjazd na Widzew – pewnie że jadę. Wszystko odbywało się kosztem rodziny. Realizowałem swoją pasję, ale zaniedbując dom. To zbyt wysoka cena. Poznałem wielu ludzi, mam mnóstwo wspomnień, z tych wypraw i dobrych kolegów po dziś dzień na trybunach, ale chyba za dużo czasu temu w pewnej chwili poświęciłem. To był już moment, kiedy trzeba było zmieniać priorytety w życiu.

Czasem trzeba odpuścić wiele rzeczy, nawet jeśli ktoś będzie gadał – jak jesteś młody to ci zależy, żebyś był postrzegany w odpowiedni sposób. A ludzie lubią gadać. Powiedzą: byłeś, a teraz cię nie ma. Wśród kibiców generalnie to najgorszy zarzut, jaki chyba możesz usłyszeć właśnie: byłeś, a cię nie ma. Są tacy, co to rozumieją, są tacy, co mają dzieci, a cały czas jeżdżą i angażują się maksymalnie, ale dla mnie narodziny córki, to była kolejna szansa od Boga, kolejne wskazanie: ogarnij się. Weź na wstrzymanie. Nic już nikomu nie muszę udowadniać, pozbyłem się wielu negatywnych uczuć. Dużo mi w tym pomogła wiara w Boga. Nie wstydzę się o tym mówić. Dojrzewałem do tego wiele lat nie widząc wcześniej Bożej woli w moim życiu. Dziś potrafię już to dostrzec, dlatego żyję spokojnie i żyje mi się lżej. Uznałem, że niektóre wydarzenia w moim życiu nie były dziełem przypadku, nie martwię się też tym, na co nie mam wpływu.

Jakie przygody miewałeś na zagranicznych wyjazdach?

Na derby Mediolanu jechaliśmy bez biletów, tylko z załatwionym noclegiem. U koników nic nie udało się ogarnąć, ale patrzymy: stoi jakiś facet pod wejściem na sektory Milanu. Rozdziela bilety, ale widać, że trzyma grupę i jak z kimś rozmawiać, to z nim. Podbijamy, że przyjechaliśmy z Polski i czy jest opcja wejść na mecz. „Z jakiego klubu?”. „Z Widzewa”. Znamy, znamy. Mieliśmy stanąć z boku, a on spróbuje coś ogarnąć. W międzyczasie słyszymy z przystanku przy San Siro tumult. Wychodzi ze dwieście ultrasów i kawalkadą wpadają prosto w bramki jedne, drugie, w kołowrotki. Zaczyna się bitka z ochroniarzami. No to lecimy, wbiegliśmy bokiem, korzystając z zamieszania przyklejeni na plecach do ludzi z biletami, którzy wchodzili przez kołowrotki. Tak weszliśmy za darmo na derby Mediolanu, gdzie pojechałem typowo pod kątem kibicowskim, a zobaczyłem najlepszy mecz w swoim życiu i trybuny mało co mnie interesowały- Beckham, Ronaldinho, Nesta, kapitalne widowisko, 2:2, Milan trafia w końcówce.

Ten i inne wyjazdy zagraniczne były dla mnie okazją do poznania specyfiki kibicowskiej w innych krajach. Podpatrywałem jak prowadzi się doping w różnych miejscach. Byłem na Partizanie, widziałem tego wariata z Crveny Zvezdy, Ivana Bogdanova, jak dyryguje ekipą wyjazdową na sektorze w Pradze. Legioniści czy Lechici mają możliwość co roku pojechać gdzieś do Europy za swoim klubem, pokazać się z lepszej czy gorszej strony i zobaczyć „co w trawie piszczy”. Dla nas, widzewiaków, jedyna okazja by pokazać się w Europie, to wyjazdy zaprzyjaźnionych kibiców z zagranicznych klubów. To też jest coś w rodzaju „zatknięcia flagi na maszcie” i pokazania że kibice Widzewa są i stanowią określoną siłę. Natomiast z biegiem lat zacząłem zwracać większą uwagę na pozakibicowskie sprawy związane z wyjazdem na mecz za granicę. Jak żyją ludzie, co jest wartego zobaczenia, na możliwość szlifowania języków obcych – to ostatnie to największa wartość takich wypraw. Rzecz, którą zapamiętam na zawsze, to wizyta w XVI wiecznej cerkwi pod Moskwą na prawosławnym nabożeństwie. Ludzie leżący krzyżem na ziemi, stare babuszki czyszczące Ikony na ścianach i wreszcie wejście Batiuszki do Cerkwi, niczym wejście Jezusa do Świątyni – ludzie padali na kolana przed nim, ten ich błogosławił – stałem z rozdziawioną gębą i nie wiedziałem co robić. Prawosławie ma w sobie coś wyjątkowego. Jedni jeżdżą na wymiany z Erasmusa, a ja pozwiedzałem parę miejsc przy okazji meczów. Zresztą tamci z Erasmusa robią pewnie gorsze rzeczy niż te, które zdarzają się przy meczach.

Myślę, że jest gorąco.

I to się zgadza. Tam poszło już w takim kierunku, że strzelają do siebie i niejeden zginął od broni palnej w porachunkach między Zvezdą a Partizanem. Ale co ciekawe, normalni kibice chodzą ze sobą wymieszani w dniu derbowym. Zwykli kibice jadą razem jednym tramwajem czy autobusem, czym byłem bardzo zdziwiony, bo jadąc tam byłem gotowy, że kibice mają na stanie chyba nawet RPG-y. A okazało się, że okej, rywalizacja jest, ale dotyczyokreślonych grup. Facet z dzieckiem, kobieta z szalikiem – zostawiamy ich. Nie ma tak, że ojciec do skopania, a młodemu zabieramy szalik, co zdarzyłoby się u nas w każdym mieście derbowym. Następna sprawa: Moskwa. Moim zdaniem europejska stolica pod kątem mocniejszych wrażeń okołostadionowych. Ale grupy załatwiają tam sprawy między sobą, a niezainteresowani tematem ludzie, w dniu derbowym jeżdżą razem metrem na stadion. Ale nawet w Moskwie nikt nikomu noża nie wbije, nikt nikogo nie tnie w kibicowskich awanturach. W użycie idą pięści, biorą w tym udział zainteresowane osoby, wszyscy ćwiczą przeróżne sporty walki, traktują tę rywalizację jak sport i nie mieszają w to postronnych osób. W Krakowie wyjdziesz z psem w złym miejscu, o złej porze i jest po sprawie. Pewnie część osób się w tym radykalizmie odnajduje, ale to jest do czasu, aż ktoś zginie. Mam tylko nadzieję, że w Łodzi do czegoś takiego nie dojdzie.

Napisz do autora

Przeczytaj inne “Poniedziałkowe sparingi” – KLIK

sparing

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
2
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

45 komentarzy

Loading...