Naprawdę nie sądziliśmy, by piłkarze Legii Warszawa byli zdolni nas jeszcze czymkolwiek negatywnym zaskoczyć – po tak fantastycznym starcie w lidze i twardej walce z kazachskim Bayernem, nawet remis u siebie z Sheriffem Tyraspol nie wydał nam się niczym niesamowitym. Ot, kolejny żenujący pokaz piłkarskiej niemocy i bezradności w wykonaniu mistrzów Polski. Ale niestety, okazało się, że legioniści potrafią wypaść jeszcze gorzej niż na murawie, gdzie ostatnio nie idzie im regularnie i ze stałą intensywnością. Terenem, na którym raz jeszcze popisali się swoim niedołęstwem okazała się słynna pomeczowa strefa mieszana.
Co można powiedzieć dziennikarzom po zremisowanym meczu z drużyną z Mołdawii, tuż po odpadnięciu w kiepskim stylu z zespołem z Kazachstanu i po bardzo złym początku rozgrywek ligowych? Na miejscu wydawała nam się tyrada a’la Radosław Kałużny, że ktoś powinien dostać kopa w ryja na odmułę, ewentualnie występ w stylu Grzegorza Skwary, zakończony nieśmiertelnym “i brawa dla Szeryfa”.
Nic z tego. Legioniści po tym, jak dali sobie wyrwać mizerniutkie 1:0 z Tyraspolem weszli do strefy mieszanej jak przystało na mistrzów Polski – z werwą, ikrą, w konfrontacyjnym nastroju i z dużymi pokładami pewności siebie. Chciałoby się napisać – zupełnie odwrotnie, niż na murawie. Efekt jest jednak ten sam – uśmiech politowania.
Jako pierwszy wjechał na warsztat Maciej Dąbrowski, zapytany przez Mateusza Skwierawskiego dość neutralnie: co się dzieje z Legią, dlaczego wygląda, jakby przebywanie na boisku było dla niej największą katorgą. Dąbrowski miał kilka opcji do wyboru – pokajanie się, szukanie przyczyn, przeprosiny posłane w kierunku kibiców, sportowa złość. Wybrał opcję zdecydowanie najrozsądniejszą – atak na dziennikarza. Jak wiadomo, nikt jeszcze Legii nie przegrał tylu meczów co dziennikarze, więc nie może dziwić obwinianie o porażkę właśnie tej zdegenerowanej kasty. – Gdybyśmy wygrali 3:0, to by pan nie zadał takiego pytania! – zauważył Dąbrowski.
No, faktycznie, jest to wypowiedź jak najbardziej logiczna. Gdyby Legia wygrała 3:0, to by legioniści nie byli pytani o remis 1:1. Co więcej, gdyby Legia wygrała dwumecz z Kazachami, to dziennikarze w ogóle nie pytaliby o Sheriff Tyraspol! Trochę żałujemy, że obrońca nie poszedł w swoich rozważaniach nieco dalej i nie podzielił się z dziennikarzami spostrzeżeniem, że gdyby nazywał się Jan Henryk a nie Maciej, to by był bohaterem hymnu a nie Legii. Ale jak każdy klasowy zawodnik, Dąbrowski nie odkrył od razu wszystkich kart. Najlepsze zostawił na koniec: postanowił zabrać głos w kwestii polityki transferowej klubu, wchodząc na moment w buty Michała Żewłakowa.
– A może pan zacznie grać? – zaproponował Dąbrowski, co wydaje się całkiem zrozumiałe – w obecnej Legii Warszawa wzmocnieniem mogliby być nawet niektórzy dziennikarze.
Na koniec dobił nas jeszcze Michał Kucharczyk, który rzeczowo stwierdził, że to wina szalonego kalendarza i faktu, że piłkarze pracują w weekendy. Za legia.net:
Wszyscy nam powtarzają, że mamy długą przerwę zimową, ale pamiętajcie, iż my odpoczywamy tylko przez dwa i pół tygodnia, ponieważ później przez miesiąc przygotowujemy się do gry. Składając wszystkie nasze wolne dni w ciągu roku skleimy może miesiąc. Inni ludzie nie pracują w weekendy, święta itd.
Nawet byśmy może zrozumieli. Nawet może byśmy się zlitowali nad biednym żuczkiem, co i rusz wyganianym na pastwiska, w momencie, gdy cała Polska z radością patrzy w ogień trzaskający w ognisku podczas weekendowej biesiady nad Soliną. Ale Sheriff między ostatnim meczem o stawkę w ubiegłym sezonie i pierwszym w obecnym miał dokładnie 40 dni przerwy. Legia, wyłączając traktowany sparingowo Superpuchar – 38 dni. No to może Astana? No nie, Astana jest akurat w środku swojego sezonu, nie miała żadnego letniego odpoczynku, widać to po Kabanandze, który kompletnie nie radził sobie z wypoczętymi obrońcami Legii.
Nie jesteśmy już w stanie jasno określić, czy Legia jest gorsza na boisku, czy dopiero po zejściu z murawy. Ale w obu tych miejscach wygląda to fatalnie.
Fot.FotoPyK