Mario Balotelli jest świetnym przykładem na to, jak zmarnować talent, gdy ma się totalnie wywalone na zdroworozsądkowy tryb życia. Włoch robił rzeczy, które większości piłkarzom nawet nie przeszłyby przez myśl w czasie ich karier. Adrian Mutu, Alvaro Recoba, Harry Kewell – tych ludzi Balotelli w kwestii przyciągania do swojej osoby kłopotów bije na głowę. Podpalenie domu przy użyciu fajerwerków? Rzucanie lotkami w ludzi? No nie, nikt nam chyba nie powie, że takie rzeczy wyprawia człowiek rozumny. Ale oddajmy mu, że w kontekście spraw pozaboiskowych ostatnio jest o nim ciszej. A na boisku? Owszem, zaczął trafiać do siatki, ale też trzy razy wyleciał z boiska w ciągu jednego sezonu. Jakkolwiek spojrzeć, jeśli Balotelli chce jeszcze wrócić do mocnego klubu, to musi się pospieszyć, bo na liczniku wybiło mu właśnie 27 lat.
To, co dotychczas najlepiej mu się udało w karierze, to polsko-ukraińskie Euro w 2012 roku. Z Irlandią zdobył fantastyczną bramkę z nożyc, a w półfinale niemal osobiście zniszczył Niemców na Stadionie Narodowym w Warszawie. Rozgłos załatwił sobie wówczas dzięki kolejnej, ekstrawaganckiej cieszynce, która obiegła całą kulę ziemską i z pewnością zostanie zapamiętana na lata. Inna sprawa, że Włoch wtedy absolutnie wymiatał. A więc kiedy się to wszystko wykoleiło?
Zaczęło się od przenosin do Liverpoolu, gdzie to zadaniem Balotellego było zastąpienie Luisa Suareza, który wówczas odszedł do Barcy. Kiedy Mario już wychodził na boisko – co nie było takie oczywiste – wyglądał jak chłopiec we mgle, który totalnie nie wiedział, co się dzieje. Efekt? Nie trafiał na pustą bramkę, a zamiast biegać i pomagać drużynie tylko dreptał – tworzył typowy obraz piłkarza leniwego. Nic więc dziwnego, że Brendan Rodgers – ten sam, który mówił, że ściągnięcie Mario do Anglii to była promocja – oddał go bez bólu po sezonie do Milanu na roczne wypożyczenie.
W stolicy Lombardii, czyli tam, gdzie kilka lat wcześniej seryjnie strzelał gole zarówno w barwach Interu jak i Milanu, również pokazał, że z dawnego Balotellego pozostała mu jedynie fryzura. Oglądanie wówczas Włocha to był istny masochizm. Chłopak, który miał niesamowity talent, i z którego nijak korzystał, nagle stał się przeciętny do bólu. Po powrocie „Balo” na Anfield dowodzący już wtedy Jurgen Klopp wyraził jasno, że nie chce go więcej widzieć, a napastnik odszedł do Nicei za darmo.
Jego pierwszy sezon we Francji mógłby zostać naprawdę dobrze oceniony, gdyby nie wspomniane trzy czerwone kartki. Jakby był obrońcą – okej, bardziej akceptowalne, ale też nie na porządku dziennym. Jednak napastnik? Balotelli musi się jeszcze bardziej ogarnąć, bo za chwilę czas mu się skończy i już nie będzie miejsca na poprawki. Jeśli Mario w tym sezonie nie potwierdzi zwyżkującej formy, to – przykro nam to stwierdzić – spędzi resztę piłkarskiego życia w markach pokroju Nicei. A to byłaby jednak szkoda…