Jeśli chodzi o transfery, to najgorsze są trwające czasami po kilka miesięcy sagi, dotyczące jednego zawodnika. Weźmy na warsztat takiego Pogbę. Do ilu klubów najdroższy Francuz w historii miał trafić? Barcelona, Real Madryt, Bayern, PSG, oba Manchestery, i tak w sumie moglibyśmy wymieniać jeszcze chwilę, ale oszczędzimy sobie trudu. Polski przykład? Chociażby Lewandowski w Realu. Do stolicy Hiszpanii trafić miał już w 2014 roku, a mamy 2017 i „Lewy” nadal siedzi w Monachium. Nasza przaśna ekstraklasa akurat pod tym względem czasami nadążała za “wielkim światem” i również miała swoje telenowele. Jak ta zakończona dokładnie sześć lat temu, gdy Grzegorz Sandomierski ostatecznie zdecydował się zamienić Polskę na Belgię.
Nic dziwnego, że w pewnym momencie był aż taki popyt na Sandomierskiego. Grzesiek uznawany był za jednego z najbardziej utalentowanych golkiperów w swoim roczniku, więc i chętni na kartę Polaka się znaleźli. Najbardziej zdeterminowane do ściągnięcia Sandomierskiego były dwa zespoły: szkocki Celtic i belgijski Genk. Licytację zaczął klub z Glasgow, który właściwie miał już Grześka na tacy. Postanowił jednak spróbować zbić z ceny, nawet jeśli byłaby to różnica w granicach 200 tysięcy euro. To niezdecydowanie wykorzystał Genk, który dogadał się z Jagiellonią w ekspresowym tempie, wpłacił 1,6 bańki i wyprzedził ekipę „The Bhoys” na ostatniej prostej.
Był to wtedy dla belgijskiej drużyny rekordowy transfer, gdy mówimy o kupnie bramkarzy. Sandomierski przychodził do Belgii po to, by zastąpić absolutny diament tamtejszej szkółki i zarazem dzisiejszą gwiazdę Chelsea, Thibuata Courtoisa. Guy Martens, trener bramkarzy w Genku, tak wypowiedział się o transferze 22-letniego Polaka w „PS”: „Nigdy nie płaciliśmy takich sum za bramkarzy. Maksimum to pół miliona euro. Ale oglądałem Grzegorza w 7 meczach, dlatego na posiedzeniu zarządu powiedziałem, że jestem pewien tego transferu”. Sami widzicie – Grzesiek miał w Genku wszystko. Niezbyt dużą rywalizację na swojej pozycji (no bo kim w porównaniu do Courtoisa był Laszlo Koteles?), ogromne zaufanie „przełożonego” i wiele spotkań w sezonie, podczas których mógł się pokazać publiczności.
Koniec końców Sandomierski wracał jednak do Polski z podkulonym ogonem, wyznając później w wywiadzie dla Weszło, że jego kariera zdecydowanie nie poszła w kierunku, który sobie wymarzył. Niestety – nie on pierwszy i nie ostatni…