Puchar Polski bywa nazywany pucharem tysiąca drużyn, ale umówmy się – w praktyce grono chętnych by go zdobyć z reguły kurczy się szybciej niż oszczędności szukających pomysłu na siebie byłych piłkarzy. Cztery najbardziej utytułowane w tych rozgrywkach kluby w naszym kraju (Legia, Górnik, Lech, Wisła) zgarniały to trofeum łącznie więcej razy niż pozostali chętni, w tym 17 ekip, którym ta sztuka się choć raz udała. 21 triumfatorów w rozgrywkach, których tradycja sięga czasów sprzed II wojny – po jeszcze starszy (rozgrywany od 1903 roku) Puchar Hiszpanii sięgało tylko 17 ekip, więc mogło być gorzej, ale w przypadku większości klubów naiwnie byłoby przystępować do gry z myślą o wypełnianiu gabloty.
Jednak tak jak powiedział niedawno u nas jeden mądry facet – liczy się droga, nie cel. Pasuje jak ulał. Bo choć samym Pucharem mogą pochwalić się nieliczni, to do historii przeszło wielu. Piłkarzy, trenerów, klubowych działaczy, których twarze z reguły nie gościły na pierwszych stronach sportowych dzienników, ale którzy właśnie dzięki pucharowi tysiąca drużyn przez kilka dni byli na ustach całej piłkarskiej Polski.
Kto nie lubi bajek o piłkarskich kopciuszkach rozpychających się łokciami na salonach, temu już podziękujemy. Ale czy w ogóle znajdą się tu takie osoby? Przed wami 11 drużyn z niższych z lig, które swego czasu napisały fajne historie w pucharowych bojach.
Rozgrywki trwają. Niech te przykłady będą inspiracją.
POGOŃ OLEŚNICA (półfinał w sezonie 1995/96)
Ówczesny trzecioligowiec, którego bardzo mocno zapamiętano w dwóch dużych piłkarskich ośrodkach. Najpierw we Wrocławiu, bo Pogoń za burtę wyrzuciła zarówno Śląsk, jak i Ślęzę. Później w Poznaniu, bo plecy amatorów obejrzała i Olimpia, i Lech. W ćwierćfinale czekał Górnik Zabrze. Oficjalnie pięć tysięcy ludzi na trybunach, nieoficjalnie o wiele więcej. Naprzeciwko zabrzan stanęli uczniowie, kierowca czy ślusarz – jak podkreślał komentator – najsłynniejszy w Polsce. Ale to nie oni odebrali lekcję futbolu. Po golu w dogrywce dalej grała Pogoń.
W półfinale Ruch Chorzów – późniejszy triumfator. Przewaga piłkarzy nad amatorami nie podlegała dyskusji, wygrali 3-0, choć historie z lat 90. mają to do siebie, że na pewne rzeczy należy brać poprawkę. – Ruch był lepszy, ale kilka scen przed meczem to był Piłkarski Poker. Nie da się wygrać, kiedy idziesz do pokoju sędziów i słyszysz: wy chcecie wygrać? Wy?! Ruch nawet kawą nie poczęstował. Było wystawne przyjęcie, ale niestety tylko dla sędziów – wspominał w rozmowie z Onetem, Tadeusz Salik, były prezes Pogoni.
DRUTEX-BYTOVIA BYTÓW (1/8 finału w sezonie 2009/10)
Powinniśmy w zasadzie napisać „Bytovia II Bytów”, bo oficjalnie to rezerwy klubu z Kaszub doszły do 1/8 finału, ale tak naprawdę na szczeblu centralnym rozgrywek, grali piłkarze pierwszej drużyny, występujący wtedy III lidze.
Dziś Drutex-Bytovia to klub z zaplecza ekstraklasy, przez moment wydawało się nawet, że z poważnymi aspiracjami, by grać wyżej. Jeszcze wtedy kopali tam jednak najlepsi piłkarze z okolicy. Bez zawodowców – piłkarze albo się uczyli, albo chodzili do tzw. normalnej pracy. Chyba nikt nie pomyślałby wtedy, że za chwilę do Bytowa masowo będą nadciągać piłkarze z przeszłością w ekstraklasie, a na stołku trenerskim wyląduje były selekcjoner. Dziennikarze TVP Sport nakręcili nawet dokument, który zatytułowali dość wymownie: „Historia jednego meczu”.
Było to spotkanie z Wisłą Kraków. Bytovia miała już na rozkładzie kilka wyżej notowanych drużyn: Stomil Olsztyn, Tura Turek, Wisłę Puławy i w końcu grającą w ekstraklasie Polonię Bytom. Ale Wisła to inny rozmiar kapelusza. Święto. Transmisja w ogólnopolskiej telewizji, okładki gazet, całe miasto oblepione plakatami z wizerunkami piłkarzy i wierszykami napisanymi na ich cześć. Sponsor klubu zdecydował się umożliwić oglądanie historycznego meczu jak największej liczbie kibiców. Do Bytowa ściągnięto specjalne trybuny, które zazwyczaj przydawały się przy okazji koncertów Madonny czy U2. W tydzień stadion, który mógł pomieścić około tysiąc osób, został przystosowany do przyjęcia pięciu tysięcy.
Na boisku m.in. Marcelo, Junior Diaz, Jop, Łobodziński, Cantoro, Kirm. Bytovia przegrała 0-2. Wstydu nie było. Być może właśnie tego dnia szef firmy Drutex, poczuł, że warto wejść w piłkę jeszcze szerzej.
STAL SANOK (1/8 finału w sezonie 2006/07 i ćwierćfinał w sezonie 2008/09)
Dwie przygody w krótkim czasie – przykład tego, jak można rozbudzić apetyty. Obie ciekawe. W 2006 roku już wyeliminowanie Polonii Bytom, a nawet rezerw KSZO, to dla piłkarzy Stali musiało być coś. Wystarczy spojrzeć na tabelę grupy 4 III ligi w tamtym sezonie. Tak, był w niej zespół gorszy – ale marna to pociecha, jeśli te drużyny zdobyły po… 14 punktów. Strata do rezerw Wisły Kraków wyniosła 17 oczek. W trzeciej lidze!
Tymczasem trzeba było się mierzyć z Legią. Z Muchą, Edsonem, Radoviciem, Surmą, Rogerem czy Włodarczykiem. Również z Gottwaldem czy Dickiem, ale to i tak paczka, przy której można co najwyżej pomarzyć. Ale marzenia się spełniły.
Trzy tysiące widzów obejrzało mecz, po którym Dariusz Wdowczyk przyznał: – Piłkarze mnie zdradzili…
Później była Arka. I fatalny błąd Dawida Pietrzkiewicza w dogrywce, który krajowe puchary wspomina nie najgorzej, nawet ostatnio był blisko tego trofeum w Azerbejdżanie.
Sezon 2008/09. Stal w ligowej hierarchii jeszcze niżej, bo w IV lidze, gdzie trzeba było mierzyć się ze Zrywem Dzikowiec czy Strumykiem Malawa. A w Pucharze Polski jeszcze wyżej, bo po ograniu Unii Tarnów, Podbeskidzia Bielsko-Biała, Widzewa Łódź i Stali Stalowa Wola w ćwierćfinale znów trafiła się Legia. Trudniej o niespodziankę, bo trzeba było zagrać dwa mecze. Ale postawa IV-ligowca i tak mogła imponować. Gol na 1-1 przy Łazienkowskiej w pierwszym meczu (skończyło się 3-1). W rewanżu bramkowy remis. Stal grała adekwatnie do nazwy.
CZARNI ŻAGAŃ (finał w sezonie 1964/65)
Już ponad 50 lat minęło od awansu tego trzecioligowca do wielkiego finału. W nim – po wyeliminowaniu Karoliny Jaworzyny Śląskiej, Startu Łódź, Polonii Bytom, Pogoni Szczecin, Wisły Kraków i ŁKS Łódź – Czarni spotkali się w wielkim Górnikiem Zabrze, wtedy najlepszą drużyną na krajowym podwórku. Trzy bramki ustrzelił Ernest Pohl i było po sprawie. Sukces i tak był ogromny, tym bardziej, że drużyna w Żaganiu, niewielkiej mieścinie w województwie lubuskim, powstała ledwie siedem lat wcześniej.
Najciekawsze rzeczy miały miejsce jednak dopiero po finale. Górnik został też mistrzem Polski, tak więc prowincjonalnej drużynie należało się miejsce w prestiżowym Pucharze Zdobywców Pucharów! Europy nie pozwolił zawojować im PZPN. Ówcześni działacze zastanawiali się, co z tym fantem zrobić, przecież to wstyd puścić w świat „wieśniaków z Żagania”. Jak się później okazało, ich rywalem miał być West Ham United. Przy zielonym stoliku uradzono, że miejsce Czarnych zajmie Legia Warszawa (odpadła z Górnikiem w półfinale).
UEFA nie zgodziła się na takie na machlojki, pogroziła palcem i… nie dopuściła do rywalizacji żadnej z polskich drużyn.
LECHIA GDAŃSK (triumfator w sezonie 1982/83)
W pucharach zagrali za to inni. To chyba już legendarna historia. I liga w Gdańsku była tylko wspomnieniem, dla niektórych bardzo mglistym. Klub walczył o powrót do elity, a tymczasem wiosną 1982 roku spadł jeszcze o poziom niżej. Mocny cios, który niejedną drużynę zwaliłby z nóg. Jednak chwilę po burzy w Gdańsku zaświeciło słońce. I to bardzo mocno.
Powrót do wyższej ligi był tylko umiarkowanym sukcesem. Co innego zdobycie Pucharu Polski. Wszystko zaczęło się od minimalnej wygranej ze Startem Radziejów, a skończyło na meczu z… Juventusem w Pucharze Zdobywców Pucharów.
Po drodze były boje z drużynami z I ligi, rozstrzygane najczęściej po dogrywkach lub w rzutach karnych. Finał rozegrano w Piotrkowie Trybunalskim. Przeciwnikiem Piast Gliwice. II liga, kaszka z mleczkiem, 2-1. Ta sama drużyna wygrała też pierwszy w historii mecz o Superpuchar. Z Lechem Poznań, mistrzem Polski.
ALUMINIUM KONIN (finał w sezonie 1997/98)
Drużyna z Konina grała na zapleczu I ligi, do finału doszła eliminując cztery drużyny z tego szczebla. Wisłę Kraków, Polonię Warszawa, Odrę Wodzisław i GKS Katowice. Wielki wyczyn. W finale Aluminium zagrało z Amiką Wronki.
Mecz miał dramatyczny przebieg. Kwadrans przed końcem Artur Bugaj zdobył bramkę na 3-2 dla piłkarzy z drugiej ligi. Sensacja wisiała w powietrzu, które już wcześniej zanieczyścił sędzia Marek Kowalczyk, podejmując kilka absurdalnych decyzji.
78. minuta: z boiska wylatuje Andrzej Jaskot, zawodnik Aluminium
88. minuta: Dariusz Jackiewicz zdobywa wyrównującą bramkę
Amica wygrała po dogrywce.
A teraz przenosimy się do roku 2013. Mówi Paweł K., były reprezentant Polski (za pilkarskamafia.blogspot.com):
„Pamiętam mecz finału Pucharu Polski Amica Wronki – Aluminium Konin. To był słynny mecz. Nie mam wątpliwości, że to był mecz ustawiony. Słyszałem, że tam była niejaka licytacja między tymi dwoma klubami, kto da więcej sędziemu. Z tego co ja słyszałem, to na sędziego poszło wtedy z Amiki 150 tys. zł. Pamiętam, że po tym meczu była wśród zawodników Amiki składka. Płaciliśmy pieniądze z premii za zdobycie tego tytułu. Nie pamiętam czy fizycznie płaciliśmy pieniądze, czy też były nam potrącone. To organizował Ryszard F.”.
JADOWICZANKA JADOWNIKI (IV runda w sezonie 1984/85)
Jadowniki to niewielka wieś położona w powiecie brzeskim. Największym sukcesem w historii miejscowej drużyny jest gra w czwartej lidze i przygoda w Pucharze Polski, w czasie której udało się wyeliminować wyżej notowane ekipy: Górnika Knurów, Błękitnych Kielce i Wisłokę Dębica. Nazwy te nie robią dziś wielkiego wrażenia, ale wtedy były to zespoły II lub III ligowe, czyli półka lub dwie wyżej niż Jadowniczanka.
Jednak najważniejszym wydarzeniem tej „kampanii” był mecz z Widzewem Łódź. Na stadionie w Jadownikach zameldowali się m.in. Włodzimierz Smolarek, Marek Dziuba, Roman Wójciki. Trzech medalistów mistrzostw świata.
Nie, nie doszło do sensacji. 7-1 dla Widzewa. Może trudno w to uwierzyć, ale wszelkie źródła twierdzą, że Dariusz Dziekanowski skompletował w tym mecz hat-tricka pomiędzy piątą a… ósmą minutą spotkania.
Wieś liczy sobie niecałe pięć tysięcy mieszkańców, teoretycznie nie dałoby się ich wszystkich zmieścić na obiekcie Jadowniczanki. Teoretycznie, bo wtedy na Widzew przyszło popatrzeć 12 tysięcy kibiców.
BŁĘKITNI STARGARD SZCZECIŃSKI (półfinał w sezonie 2014/15)
Najświeższa z opowiadanych przez nas historii. I trzeba powiedzieć, że swego rodzaju szczęście mieli piłkarze Błękitnych, bo ze swym imponującym rajdem przez kolejne rundy trafili na czasy, w których media nie tyle nie potrafiły przejść obok – były w samiutkim środku całego zamieszania, dzielnym Błękitnym groziło wręcz, że operator wyskoczy z otwieranej lodówki.
Łapcie dwie części reportażu „Puchar jest Wasz” od kanału, który słynie z robienia dobrego kina. Dobrze wrócić, choć wydaje się, że to było przed chwilą.
Nie zrozumcie nas źle – zasłużyli na każdą wzmiankę, chcieliśmy podkreślić jedynie zmianę czasów. Małapanew Ozimek, Pogoń Siedlce, Chojniczanka Chojnice, Gryf Wejherowo, GKS Tychy, dwumecz z Cracovią, po którym nie było wątpliwości, kto jest lepszy (2 x 2-0), były jedynie wątpliwości, kto ma więcej klasy.
Półfinał z Lechem to też kapitalna sprawa – ktoś, kto nie oglądał pierwszego meczu, musiał brać pod uwagę, że chodzi o prima aprilis, bo 1 kwietnia Błękitni pokonali Kolejorza 3-1. W rewanżu przy Bułgarskiej strzelili jako pierwsi, ale Lech zabrał się za zmazywanie plamy. Po dogrywce skończyło się 5-1.
RAKÓW CZĘSTOCHOWA (finał w sezonie 1966/67, półfinał w 1971/72)
Ta historia mogła się zakończyć jeszcze zanim się na dobre rozpoczęła, bo III-ligowcy w pierwszej rundzie męczyli się Karoliną Jaworzyną Śląską z okręgówki – zamiast chwały, mógłby być wstyd. Zamiast wizyt w zakładach pracy, wytykanie palcami. Ale później udało się pewnie pokonać Hutnika Nowa Huta, Górnika Wesoła, w ćwierćfinale po konkursie rzutów karnych Garbarnię Kraków, a szczebel wyżej, już w podstawowym czasie gry, Odrę Opole.
Przebieg finału był dość dramatyczny. Wisła Kraków nie potrafiła złamać drużyny z niższej ligi, nawet gdy kontuzji doznał jeden z rakowian i na boisku pełnił już tylko rolę statysty. O rzutach karnych zapewne marzyli piłkarze z Częstochowy – tym bardziej, że w czasie spotkania ich bramkarz obronił jedną jedenastkę – choć grając w dziesiątkę udało im się też trafić w poprzeczkę bramki Wisły. Oba gole stracili dopiero w dogrywce.
– Raków w pełni zasłużył na srebrny medal. Sądzę, że o tej drużynie usłyszymy jeszcze wiele razy – powiedział po ostatnim gwizdku prezes PZPN, Wiesław Ociepka. Cytujemy za stroną Rakowa po to, by pokazać, że się nie pomylił – w sezonie 1971/72 klub doszedł do półfinału, w którym lepsza okazała się warszawska Legia.
GRYF WEJHEROWO (ćwierćfinał w sezonie 2011/12)
Legia zniszczyła również marzenia Gryfa Wejherowo. I była killerem dość pewnym, bo w pierwszym meczu ćwierćfinałowym wygrała 3-0. W rewanżu w Warszawie przed wpadką i porażką 0-1 warszawian w doliczonym czasie gry uratował Michał Żyro.
Jednak widmo wtopy nad Legią wisiało jeszcze raz podczas tego dwumeczu – Gryf domagał się walkowera, bo w pierwszym meczu zamiast wpisanego do protokołu Jakuba Rzeźniczaka, zagrał Artur Jędrzejczyk, jednak te roszczenia zostały odrzucone.
Gryfitom pozostały fajne wspomnienia z boiska, bo oprócz dwumeczu z Legią udało się przejść Olimpię Grudziądz, Zawiszę Bydgoszcz, Sandecję Nowy Sącz, Koronę Kielce i Górnika Zabrze. Kapitalny wynik jak na III-ligowca.
MIEDŹ LEGNICA (triumfator w sezonie 1991/92)
Truskawka na torcie. Zacznijmy może od końca. Arsene Wenger przy linii bocznej instruuje swoich podopiecznych. Między innymi Liliana Thurama, Claude’a Puela, Jurgena Klinsmanna i Youriego Djorkaeffa. Ma co robić, bo choć nazwiska rywali mówiły mu mniej więcej tyle, co losowo wybrane personalia z książki telefonicznej, to przeciwnik pokazał, że nie jest – cytując Franka Smudę, wybaczcie – miękkim chujem robiony. Udało się awansować dalej w Pucharze Zdobywców Pucharu po wygranej 1-0 i bezbramkowym remisie, ale piłkarze Miedzi Legnica pokazali hart ducha.
Dla klubu, który nigdy nie zagrał w ekstraklasie, to największy sukces w historii. Do wyeliminowania Ostrovii Ostrów Wielkopolski potrzebne były karne. Później była Stal Mielec, Olimpia Poznań, Zawisza Bydgoszcz, Stilon Gorzów Wielkopolski, a w finale Górnik Zabrze. Między innymi z Wałdochem, Kosełą, Stańkiem, Bałuszyńskim. Bohaterem został jednak Dariusz Płaczkiewicz, który w konkursie jedenastek (1-1 w meczu) obronił dwa karne.
Niedawno historię bramkarza, który po zakończeniu kariery wygrał walkę z rakiem, opowiedział Przegląd Sportowy. Między innymi kuriozalną anegdotę z okresu pomiędzy zdobyciem Pucharu Polski a dwumeczem z Monaco. – Trener zaczął krzyczeć, że nie pojedzie z nami do Francji. Bał się, że się skompromitujemy i to jego będzie się łączyć z blamażem. Padło wiele krzywdzących słów. Fiutowski się z nas naśmiewał, pojawiły się wyzwiska. Jeśli chciał nas w ten sposób zmotywować, to nie wyszło.
Piłkarze postanowili udać się do prezesa i trenera zwolnić. I zrobić z niego – mówiąc wprost – głupka, prezentując się w Księstwie tak dobrze, że wkurzone gwiazdy Monaco nie chciały po zakończeniu meczu nawet podać im ręki.