Na pewno pamiętacie te historie: 17-letni Michael Essien nie przeszedł testów w Zagłębiu Lubin, potem grał w Chelsea. Do tej samej drużyny trafił Branislav Ivanović, na którym nie poznali się w Legii. W Warszawie nie potrzebowali także Lewandowskiego, bo mieli Arruabarrenę. Wygląda na to, że lepiej na talentach znali się w Gwardii Warszawa. W jej barwach w latach dziewięćdziesiątych występowali Witalij i Władymir Kliczko. Klub chciałby, żeby zostali, ale po amatorskich sukcesach wylecieli w wielki świat.
Mała sala, amatorska liga, garstka kibiców. I nagle pojawia się ktoś, kto przewyższa innych o głowę – nie tylko wzrostem, ale także talentem i klasą. Legendarny Jerzy Kulej stwierdził, że „wyrywał naszych z korzeniami”. Nastolatek z Ukrainy za walkę dostawał po kilkaset złotych. Dziś, kończąc karierę, na koncie ma tyle, że mógłby kupić całą ligę. I to nie bokserską, a piłkarską…
Władymir Kliczko niedawno ogłosił, że odwiesza rękawice. Nie zdecydował się na przyjęcie propozycji rewanżu z Anthonym Joshuą, z którym przegrał w kwietniu po jednej z najlepszych walk ostatnich lat. Nawiasem mówiąc, zarobił na niej około 20 milionów dolarów, a za rewanż mógłby liczyć na jeszcze więcej. Sporo się zmieniło od czasu, gdy za boksowanie w barwach Gwardii Warszawa on i jego brat Witalij dostawali po 200 dolarów za walkę…
200 dolarów czyli fortuna
– Walczyli w niedzielę, ale przyjeżdżali w piątek. Władymir dorabiał w piątek, sparując z Przemkiem Saletą, a Witalij w piątki i soboty stał na bramce w jednym z warszawskich klubów – wspomina Tomasz Skrzypek, w latach dziewięćdziesiątych kick-bokser, dziś trener kadry.
– Widać było, że ma wielki potencjał, choć wtedy to był młody, bardzo skromny chłopak. Przyjeżdżał na weekendy, dostawał stosunkowo niewielkie pieniądze, ale dla niego to była wtedy fortuna – dodaje Paweł Skrzecz, medalista olimpijski, przez lata trener Gwardii Warszawa.
Przygoda nie była długa. Młodszy z braci Kliczko stoczył w Polsce pięć walk, wszystkie wygrał, z czego cztery przed czasem. Zarobił nieco ponad tysiąc dolarów. W międzyczasie został mistrzem igrzysk wojskowych, wicemistrzem Europy. Karierę amatorską zakończył w Atlancie, zdobywając złoto olimpijskie w wadze superciężkiej.
Więcej w Polsce nie boksował, choć bywał u nas wiele razy, choćby w narożniku brata, który mierzył się we Wrocławiu z Tomaszem Adamkiem. Z polskich wątków: przez lata trenował wspólnie z Dariuszem Michalczewskim w Hamburgu, a w listopadzie 2012 roku w tym samym mieście pokonał na punkty Mariusza Wacha. Polak był jednym z nielicznych, którzy wytrzymali z Doktorem Stalowym Młotem pełny dystans, kłopot w tym, że był też jednym z nielicznych, którzy po tym wpadli na dopingu. W kontrakcie Wach miał zapisane 650 tysięcy euro, nie wiadomo czy otrzymał pełną wypłatę po wpadce. W każdym razie – już ta kwota przewyższa wspomniane 200 dolarów kilka tysięcy razy. Tymczasem Władymir na walce, w której nawet nie musiał wrzucić najwyższego biegu, zarobił ponad 5 milionów euro. I tak było przez dużą część jego kariery, w której do ringu wychodził 69 razy, z czego od prawie 17 lat najczęściej jako mistrz świata wagi ciężkiej.
Z bratem za żadne pieniądze
Pieniądze mogły być jeszcze większe, ale jednej walki Władymir nigdy nie przyjął. Tej ze starszym bratem, Witalijem. Przez wiele lat obaj byli równolegle mistrzami świata różnych federacji. Walka unifikacyjna, w dodatku pomiędzy rodzonymi braćmi, mogła przynieść gigantyczne wpływy.
– Nie ma takiej możliwości. Obiecaliśmy naszej mamie, że nigdy nie będziemy walczyć przeciwko sobie. Nie ma na świecie takich pieniędzy, które zmieniłyby naszą decyzję – odpowiedział w 2011 roku Władymir. – Stanowimy świetną drużynę, wspieramy się nawzajem. Możemy się zmierzyć na korcie tenisowym, przy szachownicy, ale na pewno nie w ringu.
Wspomniany 2011 rok dla Władymira był szczególny. Z jednej strony – pokonał Davida Haye’a i zdobył pas mistrza świata federacji WBA, dzięki czemu w posiadaniu braci znalazły się tytuły wszystkich liczących się federacji. Radość nie była jednak pełna: kilka dni później, po długiej walce z nowotworem, zmarł Władymir Rodionowicz Kliczko, ojciec bokserów. Był generałem lotnictwa, odpowiadał między innymi za likwidację skutków katastrofy w Czarnobylu. To wtedy doznał radioaktywnego promieniowania, które później spowodowało raka. Bokserzy robili wszystko, co w ich mocy, wydawali ogromne pieniądze na najlepszych lekarzy. Po wielu latach choroba jednak ostatecznie wygrała.
Jeden z Kazachstanu, drugi z Kirgistanu
Praca ojca w armii miała ogromny wpływ na życie późniejszych mistrzów świata w boksie. Od dziecka byli uczeni ciężkiej pracy, ojciec wymagał od nich także doskonałych wyników w nauce, nawet wtedy, gdy było już jasne, że mają ogromny talent do sportu. Ojciec bokserów dość często był delegowany do innych zadań i przenoszony z jednej części ZSRR do drugiej. W efekcie bracia urodzili się z dala od ojczyzny – Witalij przyszedł na świat w Biełowodskoje, na terenie dzisiejszego Kirgistanu, zaś jego młodszy brat – w Semipalatińsku (Kazachstan). Na żadnym etapie życia nie przeszkadzało im to jednak w manifestowaniu miłości do Ukrainy słowem i czynem. Jak? Choćby tak, że nigdy nie przyjęli obcego obywatelstwa. W Niemczech, gdzie obaj rozpoczynali zawodowe kariery, w latach dziewięćdziesiątych to był w zasadzie standard. Turcy, Albańczycy, czy Polacy, jak Dariusz Michalczewski, zmieniali obywatelstwo, niektórzy także nazwisko i dumnie wnosili do ringu czarno-czerwono-złotą flagę. Władymir i Witalij nigdy tego nie zrobili.
– Niemcy mnie adoptowały, naprawdę kocham ten kraj. Ale nie jestem Niemcem – mówił kiedyś Witalij Kliczko. Jak pokazały późniejsze lata, bracia podjęli dobrą decyzję. Okazało się, że niemieccy kibice mogą wykupywać komplet biletów nawet na wielkie hale i stadiony nie tylko na niemieckich bokserów. Przez kilkanaście lat w pełni wystarczało to, że walczy „nasz Ukrainiec”.
27 lat wymarzonej kariery
I Ukraińcy walczyli przez długie lata. Witali, starszy o pięć lat, zakończył karierę w 2012 roku, broniąc tytułu mistrza świata WBC. W ostatnim występie znokautował w 4. rundzie Manuela Charra, nawiasem mówiąc urodzonego w Libanie reprezentanta Niemiec. Od tego momentu na sto procent zaangażował się w politykę, jest szefem partii UDAR (po polsku cios), merem Kijowa i jednym z poważnych kandydatów do fotela prezydenta kraju. Od polityki przerwę robił sobie tylko wtedy, gdy walczył jego brat. Wtedy zamieniał garnitur na dres i wychodził do narożnika Władymira. Z najbliższej odległości oglądał sensacyjną porażkę brata z Tysonem Furym, gościem, z którym Kliczko na papierze nie miał prawa przegrać. Półtora roku później znów wspierał Władymira, w starciu najtrudniejszym z trudnych – z niepokonanym królem nokautu Anthonym Joshuą. Po niesamowitej walce, w której i mistrz olimpijski z 1996 roku, i mistrz olimpijski z 2012 roku byli na deskach, ostatecznie lepszy okazał się ten młodszy. Minęło kilka miesięcy, ogłoszono datę rewanżu, po czym Władymir ogłosił, że jednak odwiesza rękawice.
– 27 lat temu rozpocząłem moją przygodę ze sportem i nie mogłem sobie wybrać lepszego zawodu. Zwiedziłem świat, nauczyłem się języków obcych, stworzyłem różne biznesy, pomogłem wielu ludziom – mówi. – Mogłem to robić dzięki moim talentom, ale przede wszystkim dzięki wam, moim wiernym fanom. Teraz moja kolej na nowe wyzwania. Mam nadzieję, że moja nowa kariera będzie równie udana, jak poprzednia. A może nawet bardziej.
Odchodzi jeden z największych
A wszystko to płynną angielszczyzną, choć nie bez wschodniego akcentu. Władymir mówi także po ukraińsku, rosyjsku i niemiecku, sporo rozumie także po polsku, choć akurat z naszym językiem lepiej radzi sobie Witalij. Oświadczenie Kliczki trafiło do wszystkich gazet, serwisów internetowych i wiadomości telewizyjnych, od Japonii po Chile. Komentatorzy są zgodni – odchodzi jeden z największych. Nawiasem mówiąc, także mocno nietypowy bokser: z tytułem doktora, w wolnych chwilach grający w szachy, sam prowadzący swoje biznesy.
Oczywiście, są także zarzuty. Że styl nudny, że szczęka średnio odporna na ciosy (4 porażki przez nokaut, w tym z przeciętnymi Rossem Puritym i Corriem Sandersem oraz Lamonem Brewsterem, tym, który w ekspresowym tempie posłał na deski także Andrzeja Gołotę). Wielu nie podobała się dominacja Władymira Kliczki, wielu twierdziło, że wybiera sobie łatwych rywali. Faktem jednak jest, że Ukrainiec walczył ze wszystkimi, jak leci. Czy można go winić za to, że waga ciężka przechodziła akurat kryzys? W pierwszej dekadzie XXI wieku Władymir i Witalij nie mieli sobie równych. Wygrali sportowo, zdobywając wszystkie pasy w wadze ciężkiej, wygrali marketingowo, biznesowo i finansowo.
Od momentu, kiedy nico ponad 20 lat temu startym autem przyjeżdżali do Warszawy, by zarobić kilkaset dolarów walcząc w amatorskiej lidze bokserskiej oraz na stojąc bramkach w klubach – trochę się pozmieniało…
JAN CIOSEK