O Konradzie Nowaku mówiono, że to talent porównywalny, a może nawet większy od Arka Milika. Nowak był kapitanem i rozgrywającym młodzieżowego Rozwoju Katowice, w którym Milik odpowiadał za strzelanie bramek. Do pewnego momentu ich ścieżki wyglądały podobnie – transfer do Górnika Zabrze, obiecująca gra w Ekstraklasie.
Ale Nowaka dopadły kontuzje. Poradził sobie z nimi dzięki bliskim, wsparciu osób, od których wsparcia się nie spodziewał, a także dzięki rozmowom z Bogiem. Teraz, już jako dojrzały, pełen doświadczeń życiowych gracz, otrzymał drugą szansę. Z Górnikiem dobrze weszli w Ekstraklasę, a pokonał demony i wszystko najlepsze przed nim.
***
Bardzo lubiłem gry komputerowe. Wszystkie wersje FIFA od 2001, gdzie mogłeś soczyste przewrotki sadzić, przechodziłem płynnie. Do dziś gram w FIFA, Counter Strike czy League of Legends, ale jednak jeśli pochłaniały mnie gry, to znaczy, że na dworze było już za ciemno by grać w piłkę. Rodzice widzieli to i zapisali mnie do Rozwoju Katowice. Tam miałem wielkie szczęście trafić pod skrzydła Sławka Mogilana, wspaniałego człowieka, który wtedy był moim trenerem, autorytetem, a dzisiaj jest przyjacielem, który zawsze służy radą. Sławek potrafił w zabawę wpleść element rywalizacji, dzięki któremu doskonaliliśmy np. technikę. Kto podbije piłkę najwięcej razy w ciągu minuty? Kto zrobi rekord podbić głową, a kto nogą? Można się śmiać, że to drobiazgi, nic odkrywczego. Ale to naprawdę działało. Sławek miał odpowiednie podejście – gdy trzeba było, nie patyczkował się. Grałem słabo? Potrafił krzyknąć, „Kaczor, przez ciebie gramy w dziesiątkę”. Arka i Wojtka Króla kiedyś usadził, gdy kupili sobie świecące korki Nike: „po co wam takie korki, jak nie chcecie się starać?”. Jeśli chłopaków nie stać było na wyjazd na obóz, sam potrafił organizować pieniądze. Poświęcał nam uwagę, czas, serce. Mogę śmiało powiedzieć, że nauczył mnie wiele jako piłkarza, ale też jako człowieka. Dla niego chciałeś biegać jak szalony, dla niego chciałeś pokazać, że walczysz za drużynę. My sami też byliśmy zgraną paczką, która spędza ze sobą zarówno treningi, jak i czas wolny. Po kilku latach powstała z tych wszystkich przyczyn taka mieszanka wybuchowa, że na Śląsku nie mieliśmy sobie równych. Owszem, toczyliśmy zażarte mecze z Gwarkiem, „Gieksą”, Stadionem Śląskim, ale byliśmy najlepsi.
Jak podchodziłeś do nauki?
Nie miałem z nią problemów. Rodzice zaszczepili mi poczucie, ze piłka piłką, ale uczyć się trzeba. Nikt nigdy nie musiał mnie zmuszać do szkoły. Sam dobrze wiedziałem, że to ważna część mojego życia. Może nie zawsze przynosiłem czerwony pasek, ale średnia powyżej 4.0 była normą. Maturę, choć już wtedy było naprawdę dużo piłkarskich obowiązków, też zdałem w porządku: angielski 90%, polski bodajże 80%, biologia podstawowa 50%. Matmy próbnej nie zdałem, co mnie przestraszyło, więc wziąłem korepetytora i ostatecznie miałem 60%.
Z Rozwojem zagrałeś na mistrzostwach Polski juniorów. Pierwszy raz zrobiło się o was w Polsce głośno.
Wygraliśmy ligę na Śląsku, potem trzeba było przejść jeszcze dwie rundy pucharowe. Najpierw pokonaliśmy Zieloną Górę, ale potem czekało Zagłębie Lubin. Zagłębie, które budziło w nas strach, choć przecież byliśmy świadomi swojej wartości. Ale jak się oglądało ich mecze w Internecie… Horoszkiewicz, Łasicki, Azikiewicz, a przede wszystkim Piotrek Zieliński. Takiego gościa jeszcze nigdy nie widziałem. To co wyrabiał wówczas Piotrek nie mieściło się w głowie. Władowaliśmy im jednak bramkę, a potem resztę dwumeczu – autobus! I tego autobusu nie udało im się przestawić. Świętowaliśmy, jakbyśmy ograli Real Madryt. Jechaliśmy na finały.
Lekcja, że nawet wielki faworyt jest do zbicia.
Gdyby nas przeszli, uważam, że zmietliby te mistrzostwa.
Byłeś kapitanem zespołu, w którym niejeden miał papiery na duże granie.
Na Arka Milika patrzyliśmy z dołu, zawsze się wyróżniał. Bywało, że my jeszcze graliśmy na małym boisku, a on już w roczniku 92 na głównej płycie strzelał bramki. Przez lata nasza znajomość przerodziła się przyjaźń, cały czas utrzymujemy kontakt. Zawsze podziwiałem go za to, że nigdy się nie poddawał. Ja sobie dużo biorę do serca. Porażkę strasznie przeżywam. Arek też przeżywał, ale następnego dnia już pracował w pełni skoncentrowany nad tym, by następnego meczu nie przegrać. Potem razem z nim drużynę ciągnął Wojtek Król, wkrótce doskoczyliśmy my z Adamem Żakiem, Przemkiem Szymińskim i innymi zawodnikami. Mieliśmy słabe punkty, ale potrafiliśmy je nadrabiać. Nie było rotacji w zespole, byliśmy zżyci, stanowiliśmy kolektyw.
Mirosław Smyła powiedział o tobie, że startowałeś z lepszego poziomu niż Milik.
Słyszałem, że w pewnym momencie zapowiadam się lepiej od Arka. Ciężko mi to skomentować. Inne pozycje, inne atuty.
Ale wygrywałeś trofea piłkarza turnieju, również przed Arkiem.
Zdarzało się, ale naprawdę – u nas nikt na to nie patrzył.
Wierzyliście, że możecie wygrać mistrzostwo Polski?
W finałach czekały Legia z Olkiem Jagiełłą i Kubą Arakiem, do tego Chemik Police i OKS Olsztyn. Najpierw obejrzeliśmy mecz Legia – OKS. Stwierdziliśmy, że to żaden specjalny poziom, że możemy wygrać. Półka niżej niż Zagłębie, które przecież ograliśmy. Najpierw wygraliśmy z Chemikiem i może poczuliśmy się zbyt pewnie, bo z Olsztynem zremisowaliśmy 1:1, a trener miał prawo być wściekły. Na koniec mieliśmy zagrać z Legią. Wygrana dawała nam mistrza. Do przerwy prowadziliśmy 3:1, gdzie gol dla nich padł w końcówce pierwszej połowy po samobóju. W przerwie jako kapitan zagrzewałem chłopaków do boju: „całe juniorskie życie na to pracowaliśmy. Być może dla wielu z nas tutaj kończy się przygoda z piłką, być może nie będziemy w stanie zdobyć już trofeum o podobnym kalibrze. Nie wypuśćmy tego”. Naprawdę starałem się jak mogłem z tą przemową! Przegraliśmy 3:4. Dzięki temu mistrzem został Chemik, my spadliśmy na trzecie miejsce. Największe na tamten moment rozczarowanie piłkarskie. Tak jak z Lubina wracaliśmy rozśpiewanym autobusem, tak z mistrzostw… grobowa atmosfera. Dopiero po jakimś czasie doszliśmy do wniosku, że jak na taki klub jak Rozwój brązowy medal to i tak dobry rezultat.
Niebawem miałeś okazję do rewanżu na Legii, z tym, że już seniorskiej.
Trafiliśmy na Legię w Pucharze Polski, miałem szesnaście lat. W klubie zorganizowali dwudniowe zgrupowanie na Stadionie Śląskim. Do tego spotkanie z psychologiem. Przed meczem orkiestra górnicza, na trybunach pełno ludzi. Jak się popatrzyło kto u nich gra, też robiło wrażenie. Ale po pierwszym gwizdku trema zeszła. Wiadomo, że taka drużyna jak Rozwój ma paradoksalnie łatwiej, bo nie oczekuje się od niej wiele.
Zrobiłeś w tym meczu asystę.
Przegrywaliśmy 0:1, wyrównaliśmy na 1:1 po mojej wrzutce. Wygrali 4:1, ale i tak fajne przeżycie. W tym sezonie z Rozwojem awansowaliśmy do II ligi. Miałem szesnaście lat, więc to był ogromny szał. Wszystko toczyło się tak, jak powinno.
Źródło: 90minut
Przeszedłeś do Górnika.
Ludzie często mylą i mówią, że przeszedłem razem z Arkiem. Nie, Arek poszedł rok wcześniej razem z Wojtkiem Królem, ja pomagałem zrobić awans Rozwojowi. Cieszę się, że chłopaki już wtedy byli w Górniku, bo jestem cichym chłopakiem, co nie pomaga w adaptacji. Dopiero na boisku puszczają mi emocje.
Wejście do Ekstraklasy miałeś znakomite. Wchodziłeś jako dżoker i notowałeś asysty.
Debiut z Jagą w pierwszym składzie. Na Legii asysta do Adama Dancha na 2:2 w ostatnich sekundach, gdzie krył mnie Janusz Gol. Pochwały po meczu od trenera Nawałki. Potem na Śląsku znowu asysta, tym razem do Arka. Niesamowity czas.
Grałeś jak na dziesiątkę przystało.
Trener Nawałka pytał jaki numer chciałbym. Powiedziałem, że czwórkę. W juniorach zawsze grałem z takim numerem, bo Arsenal był od zawsze moim ulubionym klubem zagranicznym, a Fabregas – dopóki nie przeszedł do Barcy – był moim boiskowym idolem. Trener Nawałka stwierdził, że cztery jest dobre dla obrońców. Ale dycha jest wolna. Wiadomo jaki to numer, jaką ma historię, jacy zawodnicy z nim grali w Górniku, z panem Lubańskim na czele. Trener Nawałka widział, że się waham.
– No, chyba, że się boisz.
Uniosłem się dumą.
– Nie, nie boję się. Mogę wziąć dziesięć.
– To w porządku.
Typowa dla Nawałki gra psychologiczna. Rzucenie ci wyzwana.
Wiedziałem, że trener Nawałka lubi zawodników, którzy nie boją się wziąć odpowiedzialności na siebie, a wzięcie dziesiątki to też swego rodzaju odpowiedzialność.
Czułeś zaufanie z jego strony?
Tak, od początku. Wiadomo, potrafił zganić, a początkowo po przenosinach z Rozwoju obciążenia treningowe były dla mnie bardzo ciężkie. Czasami padałem ze zmęczenia na łóżko i od razu zasypiałem. Ale trener zawsze bardzo pomagał. Pamiętam miałem słabszy moment, zaprosił mnie, porozmawialiśmy szczerze. Spytał czy coś się dzieje, czy wszystko okej u mnie w życiu prywatnym. Powiedział, że musi być wymagający, ale jeżeli coś się stanie, to żebym się nie wahał, bo zawsze posłuży mi radą. Ta rozmowa do dziś siedzi mi w głowie. Widziałem wtedy, że we mnie wierzy.
Po dobrym początku niestety zaczęły się twoje problemy zdrowotne.
Przyszła zima. Arek odszedł do Bayeru, mieliśmy obóz w Turcji, a trener wystawiał mnie na dziewiątce. Byłem przewidywany do zajęcia miejsca Arka w pierwszej jedenastce. Mieliśmy sparing z Zenitem Sankt Petersburg, na mnie grał Bruno Alves. Próbowałem dawać z siebie jak najwięcej, odważnie się z nim przepychałem. Dlatego nie jestem pewien czy w sytuacji, gdy zastawiłem się plecami i chciałem przyjąć piłkę, a on rozorał mi korkiem piętę na wylot, karty rozdawał przypadek. Miałem dziurę w nodze, bolało strasznie, ale chciałem grać dalej, żeby trenerowi Nawałce udowodnić, że nie jestem mięczakiem. Widziałem, że mu się to spodobało, ale pograłem jeszcze kwadrans i było widać, że kuleję, a to trzeba wyleczyć.
Dostałem parę dni odpoczynku, ale zaczęła mi dokuczać pachwina. Nie wiem czym to było spowodowane. Normalnie grałem z tym bólem, zarazem jeździłem po Polsce, ale nikt nie potrafił mi pomóc. Tak to się toczyło do końca sezonu. Gdy wróciłem po urlopie, przytrafiła mi się kolejna kontuzja. Nie wiem jak to się stało, kiedy i gdzie, ale uszkodziłem sobie palec na treningu podczas obozu przygotowawczego. Był pęknięty lub złamany. Ja chciałem walczyć o skład, bałem się, że znowu stracę czas, więc zamiast go wyleczyć porządnie, poszedłem na półśrodki. Palec został ostrzyknięty i przestał boleć. Przepracowałem normalnie cały okres przygotowawczy przed sezonem. Zagrałem jeszcze z Wisłą, ale ból w palcu powrócił ze zdwojoną siłą. Nie dałem rady grać. Zdecydowaliśmy, że przejdę zabieg zespolenia kości, po którym dochodziłem do siebie około miesiąca, jednak dalej odzywała się pachwina, która zaczęła boleć w poprzednim sezonie. Trafiła się okazja, że przez Michała Bembna i Bartka Spała udało się załatwić wizytę w Niemczech. Tam stwierdzono przepuklinę i wykonano zabieg operacyjny – założono mi specjalne siatki. Stwierdzono też, że powinienem usunąć śrubę, która zespalała mi złamaną kość, bo zabieg się nie udał. Próbowałem wrócić do treningów, ale nie dawałem rady. Na operacji doktora Ficka naprawiono mi ten palec w takim stopniu, w jakim mogli, ale wciąż nie było idealnie. Traciłem czas, drużyna była coraz dalej, ja słyszałem od lekarzy, że być może będę musiał rzucić futbol. Złapała mnie depresja. Dobrze, że miałem wsparcie rodziców i dziewczyny, Darii, bo bez nich nie wiem czy bym sobie poradził.
Rzuciłbyś piłkę?
Chciałem próbować i walczyć do momentu, w którym ktoś mi powie: nic się nie da zrobić. Ten palec jest zbyt zniszczony. Pamiętam u doktora Ficka inni lekarze mówili mi, że moja kariera wisi na włosku. Wydawało mi się to absurdalne, przecież to niemożliwe, że wszystko przez jakiś palec! Przecież to drobnostka! Ale po wyciągnięciu śruby okazało się, że zrobił się stan rzekomy. Byłem załamany. Nie chciałem być kolejnym zmarnowanym talentem.
Wiesz, że to wszystko też z twojej winy?
Wiem, wszystko zaczęło się od tego, że zbagatelizowałem sytuację. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, żebym dał sobie miesiąc przerwy, aż palec się zrośnie i wrócisz – zaoszczędziłbym sobie wiele przykrości. Ale nie mam do nikogo pretensji, chcę, żeby to było jasne. Wiem, że to moja decyzja, nikt mnie do niczego nie zmuszał. To zdarzyło się na własne życzenie, jako konsekwencja mojego błędu, chorobliwej ambicji.
Wartościowa lekcja.
Bardzo kosztowna, ale na całe życie. Trzeba być ambitnym, ale nigdy ambicja nie może przesłonić zdrowia. Jego na szali kłaść nie można. Niedobory boiskowe, treningowe – nadrobisz! Zdrowia możesz w pewnym momencie już nie odzyskać.
Zastanawiałeś się wtedy co robić dalej w razie, gdy nie będziesz mógł wrócić?
Gdzieś pojawiały się takie myśli przez cały okres moich problemów, ale jakoś nie dopuszczałem tego do siebie. Postanowiłem, że dopóki nikt mi nie powie, że jestem przypadkiem beznadziejnym, to będę próbował.
Miałeś duże wsparcie w klubie.
Tak, zawsze mnie wspierali, za co bardzo jestem wdzięczny. Zarówno jeśli chodzi o zabiegi jak i słowa otuchy, zawsze mogłem na nich liczyć. W końcówce sezonu 14/15, po dobrych meczach w rezerwach, postawił na mnie trener Warzycha. Gdy strzeliłem bramkę Lechowi na 1:0… wszystko odeszło. Wszystkie niepowodzenia wydawały się być dla mnie małe, przestały ciążyć.
A jednak to nie był koniec przykrego serialu z palcem.
Przyszedł kolejny okres przygotowawczy i widziałem, że trener na mnie nie będzie stawiał. Piłkarz to czuje. Maksymalnie mogłem być w szeroko pojętej rezerwie. Postanowiłem, że pojadę do Niemiec do tej samej kliniki w której wyleczono mi pachwinę. Postanowiłem, że wyleczę ten palec raz, a dobrze.
Rozsądnie. Odwrotnie niż wtedy, gdy zatajałeś kontuzje bądź je ignorowałeś.
Operował mnie specjalista z najwyższej półki, ale nawet wtedy usłyszałem, że jest mała szansa na powrót na boisko i niczego nie obiecują. Mówili, że owszem, można to zrobić, ale nie wyeliminują w stu procentach bólu. Zawsze będę go czuł, tylko zależy w jakim stopniu. Może być minimalny, ale może też ta operacja nic nie dać. Byłem w psychicznych strzępach. Przyjechałem zamknąć rozdział, dokończyć leczenie, a okazuje się, że sytuacja wciąż jest dramatyczna, że to moja ostatnia deska ratunku. Poznałem w Niemczech fantastycznych ludzi, którzy się mną tam zajęli. Polacy mieszkający w Niemczech, niby obca rodzina. Mogli mnie wysłać do hotelu. A zajęli się mną w najtrudniejszym momencie jak umieli, służyli wsparciem. Zawsze będę im wdzięczny i do dziś jesteśmy w kontakcie.
Gdy operacja się udała lekarze tak mówili: jeszcze nie otwieraj szampana. Być może to wytrzyma do końca twojej kariery, być tylko pół roku, rok, a więcej się zrobić nie da. Dziś mogę powiedzieć, że wszystko się udało, problemów nie mam. Ból istnieje, ale jest minimalny i nie przeszkadza w funkcjonowaniu, mogę wykonywać wszystko tak jak dawniej. Pozbyłem się ciężaru, który siedział mi w głowie.
Taki topór miesiącami wiszący nad karierą.
Straszny topór. A wszystko przez głupi palec, jedną głupią decyzję.
Boisz się, że to wróci?
Nie, już się nie obawiam. Zostawiłem to za sobą. Od czasu operacji minęły trzy lata.
Po wyleczeniu czekała cię sentymentalna wiosna w Rozwoju, ale bez happy endu.
Gdy wróciłem z Niemiec grałem w rezerwach. Trener Ojrzyński powiedział że chciałby, żebym poszedł na wypożyczenie, bo mam małe szanse aby teraz grać. Rozwój wyciągnął pomocną dłoń. I liga, fajna sprawa, do tego klub, w którym mnie znają, a trenerem pan Smyła, u którego debiutowałem. Ja zacząłem dobrze i Rozwój zaczął dobrze, wydostaliśmy się ze strefy spadkowej. Niestety potem nie potoczyło się to po naszej i myśli. Ten spadek do końca życia będzie siedział mi w głowie. Byłem przekonany, że się utrzymamy, mieliśmy dobrych zawodników. Bardzo chciałem, a wiem, że na mnie bardzo liczyli. Wkładałem całe serce w grę, ale czy mam wyrzuty sumienia, że spadliśmy? Na pewno. Indywidualnie jednak odbudowałem się, wróciła pewność grania.
Zeszły sezon w Górniku to dla ciebie prywatnie rollercoaster nie mniejszy niż dla klubu.
Podczas okresu przygotowawczego czułem się fantastycznie. Wiemy jak wyglądał dla Górnika początek sezonu, ale trener mi ufał, ja starałem się odwdzięczyć i myślę, że choćby z Legią w Pucharze Polski mi się to udało. Niestety wkrótce zerwałem więzadła.
Znowu poważny uraz, tylko z innej parafii.
Jak sobie teraz przypominam to płakać mi się chce. Miałem wszystko co może sobie wymarzyć piłkarz wracający po kontuzji. Miałem wszystko, co sobie sam wymarzyłem – czułem się super fizycznie, wywalczyłem pierwszą jedenastkę w wielkim klubie, który miał swoje problemy, ale ja mogłem mu pomóc w odbudowie. Dziękowałem Bogu, że dał mi szansę.
Gdy z Olimpią zerwałem więzadła, nie dopuszczałem do siebie świadomości urazu tak długo jak się dało. Nawet z boiska nie zszedłem, normalnie biegałem, wróciłem na przerwę na picie. Dopiero gdy podczas jakiegoś biegu padłem na murawę, znieśli mnie na noszach. Gdy siedziałem w szatni wspominałem Adasia Żuka z Rozwoju, któremu też to się przydarzyło. Pamiętam, że bardzo cierpiał, natomiast patrzyłem na siebie – nie jest tak źle. Może to nie więzadła? Dopiero następnego dnia rano, gdy zbudziłem się i zobaczyłem jaką mam straszną gulę na nodze, rozpłakałem się. Wiedziałem, że to coś poważnego. Zacząłem łudzić się, że może to więzadła boczne i chodzi o tylko trzy miesiące przerwy, a nie od sześciu do dziewięciu. Cały czas nadzieja. Doktor klubowy postanowił ściągnąć płyn kolana. Wiedziałem, że jeśli będzie płyn, to nie jest tak źle, a jeśli krew, to dramat. Wyszła krew z żółcią.
Psychicznie byłeś już odporny po poprzednich wydarzeniach, czy kolejny cios mocno tobą wstrząsnął?
Byłem na skraju załamania. Znowu wspierali mnie bliscy, trener Mogilan, rodzice, dziewczyna, ale to też już mnie dołowało: znowu nie są jej sprawy najważniejsze, tylko ma mnie na głowie. Znowu całe moje życie, to, czemu się poświęciłem, wisi na włosku. Taka świadomość ciąży na każdej przeżywanej sekundzie. Możesz o tym zapomnieć, ale to jest w zakamarku, z tyłu głowy. Miałem różne myśli.
Jakie?
Może się nie nadaję? Może mój organizm nie jest dostosowany do sportu? Może trzeba dać sobie spokój?
A więc jednak traciłeś wiarę.
Traciłem, nie można powiedzieć, że wierzyłem zawsze, każdy czasem się ugnie. Nie wiem czy przełomem nie był kontakt od Gabriela Nowaka. Gabriel cztery razy zerwał więzadła i wrócił, teraz gra w Odrze Opole w I lidze, zrobił z nią awans. Odezwał się do mnie pewnego dnia i jakkolwiek bardzo doceniam wszystkie słowa wsparcia, tak gdy słyszałem słowa otuchy z jego ust… Gabriel sobie poradził z dużo większym problemem niż ja. Więc jest nadzieja. Rozmawiałem też z Dawidem Plizgą, który zerwał więzadła trzy razy i też był w stanie wrócić.
I wróciłeś. Pomogłeś awansować robiąc asystę w arcyważnym meczu ze Stomilem.
Wiem że inni mieli dużo większy udział w awansie, ale ogromnie się cieszę, że mimo problemów zdrowotnych byłem w stanie dołożyć swoją cegiełkę.
W tym roku wróciłeś do Ekstraklasy. Za dobrą też dobry mecz w Pucharze Polski.
Przepracowałem okres przygotowawczy z rehabilitantami, między innymi z Pawłem Jasińskim, moim fizjoterapeutą, któremu bardzo chciałbym podziękować. Tak samo doktorowi Fickowi, w którego klinice miałem zabieg związany z palcem, a także rekonstrukcję więzadeł. Wspierał mnie podczas kontuzji, tak samo jego córka Ania i jej mąż Maciek. Chciałbym tez podziękować Bartkowi Spałkowi, który jest fizjoterapeutą w Górniku oraz w reprezentacji Polski, za to, że również okazał mi wielkie wsparcie i pomoc w ciężkich momentach.
Górnik też ci zaufał, w czerwcu dał nowy kontakt.
Tak, to prawda. Mogli się odwrócić ode mnie, a gdzieś dalej wierzą, tak jak wierzył we mnie ś.p. Krzysiu Maj. Mam nadzieję, że wszystkim odwdzięczę się jak najlepszą grą.
Wspomniałeś, że dziękowałeś Bogu za powrót. Wiara bardzo ci pomagała?
Bardzo, bardzo i jeszcze raz bardzo. Jestem człowiekiem pochodzącym z mocno religijnej rodziny, a Bóg, modlitwa i wiara chrześcijańska zawsze były dla mnie bardzo ważne. Nie jestem osobą, która wylewa swoje żale publicznie, często nie umiem rozmawiać o tym, co mnie gryzie. Tłumię problemy w sobie, dopuszczam do nich tylko najbliższe grono osób i tylko oni wiedzą co przeżywam. Podczas kontuzji mnóstwo czasu poświęciłem na modlitwy. To taka rozmowa z samym sobą, ale słowa kierowałem do pana Boga, żeby dał mi jeszcze szansę, żebym mógł robić to, co kocham.
Modlitwa ma kojący charakter.
Moment wyciszenia. Zadawałem sobie pytania retoryczne. Siedziałem i odmawiałem różaniec, a potem, gdy wszyscy spali, ja prowadziłem rozmowy z Bogiem. Próbowałem to sobie wszystko ułożyć, uspokoić się. Bardzo pomagało. Wiem, że dla niektórych niewierzących to się może wydawać głupotą, ale ja mam to zaszczepione i naprawdę czuję pomoc opatrzności, dzięki której w trudnym momentach wierzę, że jest nadzieja.
Był konkretny moment, w którym wyjątkowo odczułeś pomoc opatrzności?
To, że po tych wszystkich urazach jest mi dane grać i że teraz czuję się fantastycznie jest najlepszym dowodem. Wszystkie urazy, które miałem, były skomplikowane. Z pachwiną i palcem w Polsce nikt nie był w stanie mi pomóc. A jednak udało się. Nie traktuję tego jako zbiegu okoliczności. Bóg mnie pokierował na właściwe tory i na fantastycznych ludzi.
Rozmawiał Leszek Milewski