Reklama

„Machałek” rzucał, jakby wypadł mu… dysk. Oj, kiepściutki początek MŚ w Londynie

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

05 sierpnia 2017, 22:25 • 3 min czytania 9 komentarzy

Miało być huczne rozwiązanie polskiego worka z medalami, a skończyło się na konkursie, którego oglądanie bolało nas jak borowanie zębów bez znieczulenia. W finale rzutu dyskiem w Londynie Piotr Małachowski bronił tytułu mistrza świata sprzed dwóch lat, a Robert Urbanek brązowego medalu. I kiszka. Żaden z nich nawet nie zbliżył się do podium. Cóż, tym razem truskawka na torcie, czyli medale, przypadła innym.    

„Machałek” rzucał, jakby wypadł mu… dysk. Oj, kiepściutki początek MŚ w Londynie

Kilka dni temu w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” Piotr Małachowski śmiał się, że kiedy przed ważną imprezą coś go strzyka lub boli, paradoksalnie zwykle zwiastuje to dobry wynik. – Znajomi, którzy dzwonią, pytając mnie o zdrowie, wpadają w panikę, gdy mówię, że mi nic nie dolega. Są wtedy pewni, że w mistrzostwach świata albo igrzyskach olimpijskich wypadnę słabo. Taki już ze mnie dziwoląg – przyznawał nasz dwukrotny wicemistrz olimpijski i mistrz świata z Pekinu z 2015 r.

Patrząc na jego formę, aż szkoda, że tuż przed dzisiejszym startem nie przypałętał mu się jeszcze z jeden kolejny mikrouraz. Dziś brakowało bowiem wszystkiego: dynamiki w kole, mocy w łapie, chyba nawet wiary w sukces w głowie. Piotrek został postawiony pod ścianką już na samym początku. Kiedy inni walili dyskiem ponad 69 m, on najwyżej w okolicach 65 m. Kiedy doszło do ostatniej, szóstej serii, pomyśleliśmy sobie tak: „Cholera, może los odda mu to, co zabrał w ostatniej kolejce konkursu olimpijskiego w Rio de Janeiro?”. Wtedy rzucał świetnie, ale w ostatniej serii przerzucił go Niemiec Christoph Harting. Tyle że los najwyraźniej miał to gdzieś. Jak nie szło, to nie szło. Skończyło się na ogórkowym piątym miejscu i najlepszej próbie 65,24.

Już po próbnych rzutach czułem, że coś jest nie tak. Nie było tej walki, która jest we mnie, nie wiedziałem, gdzie jestem w kole – mówił poirytowany Małachowski przed kamerami TVP Sport.

Szkoda, bo cenimy „Machałka”. Od blisko dekady trzyma fason (gorzej poszło mu jedynie na MŚ w Daegu oraz igrzyska w Londynie), od olimpiady w Pekinie w 2008 r. przywiózł do kraju łącznie aż siedem medali IO, MŚ i ME. Zawsze można było na niego liczyć, a smaczku dodawał jeszcze fakt, że o złoto niemal zawsze naparzał się z Niemcami, co jak wiadomo dla wielu kibiców nie jest bez znaczenia. Jego nie da się lubić, bo Piotrek to też po prostu ciekawy gość, który w wywiadach nigdy nie męczy buły jak wielu naszych. Zamiast mówić o „wyciąganiu wniosków” na przyszłość, mówi jak jest. Nigdy nie pieprzy się w tańcu. No i nie płacze też jak Adam Kszczot, że piłkarze są bardziej popularni od lekkoatletów.

Reklama

Drugi z Polaków, Robert Urbanek, skończył na siódmym miejscu z wynikiem 64,15. U niego powody gorszego występu są jednak już znane. Jak powiedział dziennikarzom po zawodach, „rzucał w trochę za małych butach i palce mu trochę zdrętwiały”. Ale żeby nie było, od razu oczywiście zaznaczył, że nie szuka wymówek.

Złoto zgarnął wyglądający jak bramkarz z dyskoteki pod Rawiczem Andrius Gudzius. Litwin w swojej najlepszej próbie posłał dysk na 69,21. Srebro dla Szweda Daniela Stahla (69,19), a brąz dla Amerykanina Masona Finley’a (68,03).

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...