Reklama

Trzy lata zakazu za… stanie na gnieździe

redakcja

Autor:redakcja

05 sierpnia 2017, 13:32 • 3 min czytania 30 komentarzy

Jak świat długi i szeroki, kibice na stadionach dopingują. Czasem to styl na “wojowniczy ul pełny wściekłych os” – czyli podnosząca się wrzawa przy sytuacjach podbramkowych. Czasem to styl angielskiego dogryzania rywalowi sytuacyjnymi przyśpiewkami. Czasem polskie czy serbskie kilkuminutowe pieśni. Dopingowanie zawodników na stadionach piłkarskich ma tak długie tradycje, że w wielu miejscach całość została zinstytucjonalizowana. Wykształciła się funkcja wodzireja, dołożono specjalne bębny wybijające rytm, wiele klubów, nie tylko w Polsce, pozwala na montaż kibicowskiego nagłośnienia, dzięki któremu okrzyki są lepiej zsynchronizowane.

Trzy lata zakazu za… stanie na gnieździe

Dziś trudno wyobrazić sobie właściwie stadion bez “gniazda”, czyli charakterystycznego podestu dla bębniarzy oraz prowadzącego doping, bez megafonów czy nagłośnienia, bez tych dziesiątek pieśni i okrzyków. Doskonale udowadnia to nawet Puchar Polski – organizowany na najbardziej nowoczesnym stadionie w Polsce, na Stadionie Narodowym, przez organizację bardzo daleką od świata “kibolskiego”, czyli PZPN. I nawet na Narodowym, na imprezie PZPN-u, na wniosek tych ostatnich montowane są gniazda, z których kibice uczestników finałowego meczu mogą prowadzić swój doping.

Ale w Polsce – jak to w Polsce – co może być legalne, normalne i społecznie akceptowane w Gdyni, w sąsiednim Sopocie może już się okazać złamaniem prawa. Największy dramat naszego wymiaru sprawiedliwości – identyczne czyny w Szczecinie mogą pozostać bezkarne, a w Rzeszowie wiązać się z przykrymi konsekwencjami prawnymi.

Jak się okazuje – tak właśnie dzieje się w temacie “gniazda”, czyli wspomnianego podestu. W ostatniej kolejce Ekstraklasy w Gdyni gniazdowy Arki prowadził doping, w Zabrzu gniazdowy Górnika prowadził doping, w Kielcach gniazdowy Korony prowadził doping, w Poznaniu, Warszawie, Wrocławiu i Szczecinie było identycznie. Nikt nie został zatrzymany. Nikt nie usłyszał zarzutów. Nikogo nie skazano.

Za to w Tychach, na nowym stadionie GKS-u Tychy – tak.

Reklama

18 lipca 2017 roku, kibic GKS-u odpowiedzialny za doping otrzymał wyrok nakazowy wydany przez Sąd Rejonowy w Tychach na wniosek Komendy Miejskiej Policji. 3 lata zakazu stadionowego, 2 tysiące złotych grzywny za stanie na gnieździe, a nie krzesełku przypisanym do biletu.

ClFUmnV (1)

Trzy lata zakazu, za czyn, który na oczach telewizyjnych kamer tylko w 8 ostatnich meczach Ekstraklasy popełniło jakieś 20 osób – bo wliczyć do grona tych krwawych bandytów należy też bębniarzy. Co więcej – to nie pierwszy raz, gdy gniazdowy GKS-u jest karany za obecność na gnieździe, kilka lat temu musiał zapłacić grzywnę za prowadzenie dopingu na meczu z Rakowem.

Trzy lata zakazu, podczas gdy za zdarzenia z meczu Legii z Borussią karą były zakazy 2-letnie (dłuższych klub wymierzyć nie może).

W teorii moglibyśmy założyć, że “dura lex, sed lex”. Ale po co w takim razie te gniazda montowane na wszystkich stadionach, także tych nowych, budowanych za pieniądze i według projektów samorządów? Czemu w takim razie zakazów nie otrzymali prowadzący doping ze stu innych miast, w których tydzień w tydzień dochodzi do tego typu “przestępstw”? Dura lex, sed lex – okej. Ale przede wszystkim – summum ius, summa iniuria – najwyższym prawem najwyższa niesprawiedliwość.

Nie widzimy nic sprawiedliwego w zakazie dla jednego spośród dziesiątek kibiców odpowiedzialnych za doping, ostrzejszym niż kary dla osób, które dopuszczały się czynów o wiele bardziej niebezpiecznych, niż stanie na specjalnie przygotowanym podeście…

Reklama

Fot. MK / Fotosport.com.pl

Najnowsze

Komentarze

30 komentarzy

Loading...