Dzisiaj przed Legią trudne zadanie – musi odrabiać straty z poprzedniego meczu, niby dwa gole to jeszcze nie Stambuł i 45 minut przeciwko Milanowi, ale jednak Astana trochę wszystkich przeraziła, bo radziła sobie z Legią łatwo. Za łatwo. Dlatego ku pokrzepieniu serc przypominamy dziesięć (no, dziewięć) pamiętnych przypadków, gdy polskie zespoły wychodziły obronną ręką z podobnych tarapatów.
Ważne – pod uwagę braliśmy tylko dwumecze, gdzie pierwsze starcie było przegrane, a drugie wygrane, więc choćby klasyczna pogoń Widzewa za Broendby znaleźć się tu nie mogła.
Górnik Zabrze – Dukla Praga 1:4 i 3:0, trzeci mecz – 0:0, Górnik odpada po rzucie monetą, sezon 64/65
Los skojarzył te zespoły dwa sezony z rzędu w Pucharze Europy – w 1963 i w 1964 roku. Gdy po raz pierwszy ekipy stawały do starcia, można było wyczuć, jak dużym szacunkiem cieszą się w tamtych rejonach Polacy. Trener Dukli wypowiadał się następująco (za “Sport”): – Drużyna Górnika będzie twardym orzechem do zgryzienia. Jest to bardzo dobra jedenastka. Byłbym szczęśliwy, gdyby udało nam się w pierwszym spotkaniu uzyskać remis. Wtedy moglibyśmy liczyć na dalszy awans w PKME. W Chorzowie mecz będzie rozgrywany przy sztucznym oświetleniu, z czego nie jestem zadowolony, gdyż nasz zespól rzadko występuje w takich warunkach. W Pradze oraz okolicy nie ma stadionu z oświetleniem elektrycznym, to też musieliśmy wyjechać aż do Karlovych Varów celem rozegrania w godzinach wieczornych towarzyskiego spotkania z tamtejszym drugoligowym Dynamem. Wiele to nie dało, bo na wyjeździe przegrali 0:2, ale już w rewanżu walnęli Górnik 4:1 i przeszli dalej.
To jednak nie czechosłowackie comebacki, a polskie, więc przejdźmy do sezonu dalej – Dukla w pierwszym meczu znów wygrała z Górnikiem 4:1 i mogła się poczuć pewnie, w końcu dwa razy ograć ten sam klub tak wysoko, to nie mógł być przypadek. Górnicy w rewanżu się jednak spięli i zwyciężyli aż 3:0 po dwóch golach Pohla i jednym Musiałka, co dziś dałoby im awans, a wtedy doprowadziło do trzeciego meczu. Tam padł remis 0:0 i o przejściu dalej zadecydował rzut monetą. Ten okazał się niestety szczęśliwy dla prażan, lecz doprowadzenie Górnika do sytuacji, gdy karty rozdawał los, wypada docenić.
Legia Warszawa – Panathinaikos Ateny 2:4 i 2:0, sezon 96/97
Ledwie sezon wcześniej Koniczynki postawiły przed Legią szlaban przed awansem do półfinału Ligi Mistrzów, a już zaraz trzeba było się mierzyć z nimi na nowo, tym razem w Pucharze UEFA. Panathinaikos wiele się nie zmienił, to wciąż był mocny zespół, z rodakami Wandzikiem w bramce i Warzychą z przodu, toteż pokazał siłę w pierwszym meczu. Zaaplikował Legii cztery bramki, ale całe szczęście, że Legia choć w połowie nie pozostała gospodarzom dłużna – dwa gole, Czykiera i Kucharskiego, dawały nadzieję.
By jednak tę nadzieję podtrzymać, w drugim meczu cudów musiał w bramce dokonywać Szamotulski, który wielokrotnie ratował Legię przed stratą gola. Nie robił tego na darmo: najpierw strzelił Mięciel, a w samej końcówce Kucharski. Ten szał radości, tę euforię, po prostu trzeba zobaczyć:
Ruch Chorzów – Honved Budapeszt 0:2 i 5:0, sezon 73/74
– Myślałem, że Ruch zaprezentuje się lepiej. Takie też było nastawienie moich zawodników, którzy przed spotkaniem z Polakami czuli duży respekt. Potem okazało się, że przy bardziej skutecznej grze mogliśmy wygrać 3:0 lub jeszcze wyżej. Choć wiem, że Ruch nie zagrał dziś najlepiej, to jednak sądzę, że po rewanżowym spotkaniu w Chorzowie, właśnie my awansujemy do finałowej ósemki – mówił zaskoczony trener Honvedu cytowany przez “Sport”, bo Ruch na wyjeździe zagrał słabo, zmarnował parę sytuacji, a dwukrotnie sam dał się zaskoczyć. Sytuacja przed rewanżem była więc trudna.
Na szczęście Ruch – być może też podrażniony słowami trenera rywali – wziął się do roboty i ograł rywala aż 5:0. Dwa gole strzelił Kopicera, po jednym Bon, Marx i Bula, a Ruch awansował do ¼ Pucharu UEFA. Tam, niestety, uległ po zaciętym meczu i dogrywce Feyenoordowi.
Wisła Kraków – FC Brugge 1:2 i 3:1, sezon 78/79
Patrząc na suchy wynik taki comeback nie robi dużego wrażenia, ale tło historyczne wszystko zmieni. Brugia była wtedy naprawdę mocna, w tym samym roku – a sezon wcześniej – grała w finale Pucharu Europy, który co prawda przegrała z Liverpoolem 0:1, ale dajcie zdrowie widzieć tam Wisłę wtedy. Skład Belgów się oczywiście zmienił, jednak wciąż wielu piłkarzy pamiętających finał z Białą Gwiazdą zagrało. W pierwszym meczu nisko, ale dali radę i zwyciężyli 2:1, lecz w drugim, choć do 82. minuty utrzymywał się wynik 1:1, ostatecznie polegli. Dla Wisły gole strzelali Kmiecik, Lipka i Krupiński.
– Wisła sprawiła nam, nie ukrywam… przykrą niespodziankę. Po przerwie, gdy zdobyliśmy wyrównującą bramkę, krakowianie sprawiali wrażenie zespołu, który zrezygnował z walki. Takie pozorne ich zachowanie sprawiło, że mój zespół został “uśpiony”. W efekcie wykazał w ostatniej fazie meczu słabą koncentrację – i stąd sukces Wisły. Aktualna drużyna FC Brugge gra, niestety, owiele słabiej niż przed rokiem. Muszę Wiśle pogratulować zwycięstwa i życzyć jej powodzenia w dalszych bojach o Puchar Europy. Nie będę chyba zarozumiały jeśli powiem, że pokonali trudną, bardzo wysoką przeszkodę. Uwzględniając nawet fakt, że moja drużyna nie błyszczy taką formą jak przed rokiem, to i tak prezentuje wysoki poziom i cieszy się dobrą marką na międzynarodowej arenie. Wygranie z FC Brugge to wyśmienita wizytówka dla drużyny, która przeciera sobie międzynarodowe szlaki – mówił przygnębiony Ernst Happel (cytat za “Tempo”).
Wisła miała wtedy potencjał na wiele, nawet więcej niż odpadnięcie w ¼ z Malmoe po 3:5 w dwumeczu.
Górnik Zabrze – Lewski Sofia – 2:3 i 2:1, sezon 69/70
Górnik był w tamtej edycji PZP w gazie, najpierw odprawił Olympiakos, a w kolejnej rundzie Rangersów. Bułgarzy z Sofii chcieli się postawić bardziej i rzeczywiście, w pierwszym meczu wygrali 3:2. Poczuli krew, bardzo chcieli awansować dalej, „Sport” pisał: Piłkarze Lewskiego do Chorzowa udali się samolotem na dwa dni przed meczem. Wcześniej od nich na rewanż udali się kibice. Wyruszyli oni w drogę specjalnym pociągiem już w niedzielę. Była to pierwsza w historii bułgarskiego futbolu eskapada kibiców na wielki mecz. Już ten fakt świadczy jak wielka była waga tego spotkania. W środę klasę pokazał jednak znów Górnik – choć na bramkę Lubańskiego i Banasia odpowiedział Kiryłow, to było za mało, by przejść dalej. A zabrzanie zatrzymali się dopiero w finale, gdzie przegrali z Manchesterem City.
Wisła Kraków – Parma 1:2 i 4:1, sezon 02/03
– Przez godzinę graliśmy dobrze, ale po utracie gola mój młody zespół stracił wiarę w sukces. Nie przypuszczałem, że prowadząc 1:0, przegramy aż 1:4. Zwycięstwo Wisły w pełni zasłużone. Krakowianie zaprezentowali bardzo dobre przygotowanie fizyczne i grę na wysokim poziomie technicznym. Życzę Wiśle, aby dalej w tym stylu przebijała się w Pucharze UEFA – mówił Prandelli zaraz po odpadnięciu z Białą Gwiazdą (za wislakrakow.com).
To drugie starcie miało parę punktów wspólnych z tym przeciwko Realowi Saragossa – tu też Wisła straciła szybko bramkę, choć teoretycznie nie powinna tego robić w ogóle, tu też ekipa z Krakowa do roboty wzięła się po przerwie. Trzeba przyznać: szczęście też miała. Strzał Kosowskiego przecież leciał i płakał, więc gdyby kret nie wychylił głowy w dobrym momencie, a Frey byłby bardziej skupiony, piłkę by złapał. Stało się inaczej i Wisła ruszyła do ataku, którego Parma nie była w stanie odeprzeć. Dwa gole Żurawskiego i zamykający sprawę Dubickiego. Ładne chwile polskiego futbolu.
Widzew Łódź – Litex Łowecz 1:4 i 4:1, 3:2 po karnych, sezon 99/00
Cóż to był za dwumecz – kibice Widzewa mogli mieć nerwy w strzępach, bo ich pupile zafundowali im horror, przejście po rozżarzonych kamieniach emocji na gołych stopach. Czego tu nie było? Cholera, tu było wszystko.
– Widzew w pierwszym meczu dostaje oklep 1:4, choć jeszcze w 88. minucie Wichniarek strzelił gola na 1:3,
– na drugie spotkanie nie pofatygował się drugi trener Liteksu, który już pojechał oglądać Fiorentinę, będąc wręcz pewnym awansu,
– Widzew traci bramkę, ale ostatecznie wygrywa 4:1 i doprowadza do dogrywki,
– w tejże dogrywce gra w dziesiątkę, bo Bogusz w 96. minucie wylatuje z boiska,
– udaje się doprowadzić do karnych, gdzie – uwaga – Widzewiacy nie strzelają dwóch pierwszych, ale i tak wygrywają 3:2,
– drużynę prowadzi Grzegorz Lato;
Pełen zestaw. Może w tym comebacku pomogły też premie? Dariusz Gęsior w rozmowie z Przeglądem Sportowym wspominał: – W naszym obozie było lekkie załamanie, ale po meczu ligowym, jaki rozegraliśmy w międzyczasie, spotkaliśmy się – ja, Radek Michalski, Łapiński, czyli rada drużyny – z prezesem Pawelcem, który obiecał nam naprawdę dobrą premię za wyeliminowanie Bułgarów. Nie wiem, czy działacze w nas naprawdę wierzyli, ale my sobie powiedzieliśmy, że nie mamy nic do stracenia. Od razu ostro ruszamy; co będzie to będzie.
Było odrodzenie, szkoda, że nic większego za tym nie poszło, bo wspomniana Fiorentina w trzeciej rundzie eliminacyjnej do Ligi Mistrzów ogoliła Widzew 5:1 w dwumeczu.
Lech Poznań – Austria Wiedeń 1:2 i 4:2, sezon 08/09
– Przed chwilą dzwonił do mnie sam prezydent kraju i gratulował mi pokazu gry w piłkę! Nie kłamię! Mówię prawdę! Prezydent oglądał mecz i jego zadowalała nasza gra. W tym bałaganie jaki teraz jest w polskiej piłce, to naprawdę coś wielkiego – mówił Smuda po meczu z Austrią i pal licho, czy dzwonił rzeczywiście prezydent, czy producent tego twarogu do kanapek, ale wówczas gra Lecha rzeczywiście zasługiwała na oklaski. To był wtedy zespół niezarażony polską zdolnością do dostawania po głowie w pucharach – dwie rundy przed Austrią oklep zebrali Azerowie, potem Szwajcarzy, wyłapując aż 6:0 w pierwszym meczu.
I nawet problemy z zespołem z Wiednia nie podłamały Kolejorza. Porażka w pierwszym meczu? Jedziemy dalej. Wychodzimy na 1:0 i odrabiają? Jedziemy dalej. Wychodzimy na 3:1 i dochodzą na 3:2? Jedziemy dalej. I dojechali, po bramce w końcówce Rafała Murawskiego.
– Chciałbym, żebyśmy zagrali jak mój Lech z Austrią Wiedeń – życzył sobie Smuda jako selekcjoner przed meczem z Grecją na Euro 2012. Szkoda, że tak się nie stało.
Widzew Łódź – Rapid Wiedeń 1:2 i 5:3, sezon 82/83
Tamten Rapid był zespołem naprawdę mocnym, Austriacy w swoim składzie mieli Panenkę, Krankla czy Kienasta. Widzew poczuł to już na wyjeździe – choć łodzianom udało się nawet wyjść na prowadzenie, to już 10 minut później był remis, ostatecznie stanęło na 1:2, a pewnie byłoby i więcej, gdyby nie dzielna postawa Henryka Bolesty w bramce. – Mieliśmy dużo szczęścia, że przegraliśmy tylko 1:2 w Wiedniu, a mogliśmy ulec wyżej. Heniek Bolesta, który zastępował wtedy “Młynarza”, udowodnił jednak, że był wówczas bardzo dobrym bramkarzem. Uratował nas w kilku groźnych momentach. Skończyło się dobrze – 2:1 to najlepsza możliwa przegrana na wyjeździe. Wystarczyło strzelić jedną bramkę i przechodziło się dalej – mówił Wiesław Wraga na stronie widzew.com.
Wynik był więc dobry, ale w Łodzi bynajmniej nie skończyło się klasycznym 1:0 połączonym z murowaniem. Nie, po 30 minutach Widzew prowadził już 3:0, jednak mocny Rapid wciąż nie odpuszczał – strzelił Panenka (tak, z karnego) i Lainer. Na szczęście łodzianie znów odpowiedzieli, tym razem dwoma golami i nawet trafienie w końcówce dla Rapidu nie zabrało Widzewowi upragnionego awansu. Tak ważnego, bo potem Widzew ograł Liverpool i zatrzymał się dopiero w półfinale Pucharu Europy na Juventusie.
– Byliśmy wtedy po prostu dobrą drużyną. Tu nie było jakichś wielkich transferów. Ten zespół składał się z zawodników dopasowanych do drużyny, którzy chcieli grać w piłkę i potrafili to robić. Byliśmy daleko w tyle jeśli chodzi o poziom życia w porównaniu z Zachodem, a mimo to udawało nam się pokonywać tamtejsze zespoły – opowiadał Wraga.
Wisła Kraków – Saragossa 1:4 i 4:1, 4:3 po karnych, sezon 00/01
Klasyk z Pucharu UEFA. – Nie wiem co się będzie działo. Po prostu zagrajcie dla kibiców – mówi Lenczyk do piłkarzy w przerwie, wpuszcza trzech rezerwowych, bo już myśli o lidze i… dzieje się cud. Wisła, choć przegrywała do przerwy, po samobóju Baszczyńskiego, dopadła Hiszpanów w drugich 45 minutach, strzelając im cztery gole. Najpierw walnął Iheanacho, potem na 2:1 Frankowski, 3:1 to gol Moskala, 4:1 padło po kompletnym zamieszaniu, ale w takich chwilach najsprytniejszy był właśnie Frankowski, który skompletował dublet.
W karnych Wisła wygrała 4:3, a trenerowi gości pozostało stwierdzić: – Nie mogę patrzeć na moich piłkarzy.