Miał być ruch, który nawet jeśli nie przyniesie korzyści na boisku, to rozsławi Sandecję. Pokaże klub ambitny i odważny. Zrobi za frajer pozytywny PR. Ale ostatnio tak pozytywna akcja marketingowa miała miejsce, gdy BP wylało 650 milionów litrów ropy do Zatoki Meksykańskiej. Świat usłyszał o Sandecji, ale jako o klubie-kukułce.
Z tego całego zamieszania zdecydowanie najbardziej szkoda piłkarza. Jak donosi „Przegląd Sportowy”, Adu przyleciał do Polski na własny koszt. To pokazuje, że chłopak naprawdę pomyślał: „Kurczę, może tutaj się uda? Może wreszcie się odbiję? To całkiem niezła liga, a dla mnie szansa”. Ale zamiast uczciwego potraktowania jego piłkarskiej kandydatury, trafił w środek piekiełka, w wojenkę między dyrektorem i trenerem.
Klub jeszcze próbuje puszczać w eter informację, że Adu przepadł przez jakieś śmieszne pseudotesty medyczne. Co dementował sam zawodnik w tym wycieku.
Czy Mroczkowski mógł dać Adu szansę zagrać w jakimś sparingu? Tak, ale skoro temat istniał od miesięcy, a trener już wtedy mówił, że go nie chce, to nie zmieniłoby to zupełnie nic. Adu i tak by wyjechał, może tylko pod nieco mniej śmiesznym pretekstem – nie zrobił siedmiuset żonglerek, stu pięćdziesięciu pompek na jednej ręce, nie strzelił w sparingu trzech bramek głową.
Dlatego pomysłodawcy Adu w Sandecji, w tym dyrektor sportowy Arkadiusz Aleksander, nie powinni unikać odpowiedzialności za fiasko. Czy naprawdę zapraszanie zawodnika na testy bez konsultacji z trenerem to nowoczesne standardy? Wierzymy w inteligencję Aleksandra, co jednak rodzi kolejne pytania: czy chciał dopiec trenerowi tym transferem? Chciał go tym wrzucić na konia?
Innymi słowy: wykorzystać lecącego z nadziejami przez pół świata człowieka do wykopania dołka pod współpracownikiem?
A nawet jeśli chodziło tylko o PR-owy ruch? Przecież to uwłaczające dla piłkarza. Piłkarza, bo w takim celu przyjeżdżał tutaj Freddy.
Paranoja. O której Adu, wciąż chętnie zapraszany do wszelkich wywiadów, z pewnością chętnie opowie. W jego interesie jest wyjaśnić sytuację i opowiedzieć jak było: a było tak, że Sandecja to kompletnie niepoważna organizacja, która się skompromitowała po całości, a po fakcie postępuje zwyczajnie nieetycznie, bo próbuje na Bogu ducha winnego piłkarza zrzucić winę by zatuszować swój organizacyjny burdel.
Jeden głupi ruch, a duże straty wizerunkowe nie tylko w Polsce. Teraz każdy piłkarz dwa razy zastanowi się, czy w ogóle chce się w tym bagienku taplać.
Wspaniała akcja promocyjna, faktycznie. Udana jak to logo: