No niestety, było chyba zbyt pięknie. Lech Poznań ograł FK Pelister z taką łatwością, że na rewanż do Macedonii mógł jechać nawet Lech z Rypina, Jagiellonia Białystok z Dinamo Batumi też zmęczyła się jak maratończyk w biegu na 5 kilometrów, Legia Finów z Mariehamn ogoliła bez problemów. Dużo bramek strzelonych, zero straconych – bajka. Ale niestety – odkładamy ją na półkę, a do ręki bierzemy pozycję, na której zdążyła już osiąść warstwa kurzu. Tytuł z tych, które mówią wszystko. Słynne polskie eurowpierdole. Lech dopisał dziś kolejny rozdział.
Jasne, są w niej zawarte straszniejsze opowieści, bo – po pierwsze – mecze piłkarskie trwają nie 74 minuty, a 90 plus to, co doliczy sędzia. W tym czasie podopieczni Nenada Bjelicy strzelili 2 gole, czyli zamiast totalnej kompromitacji, mamy tylko wersję light. Po drugie – Kolejorz ma perspektywę rewanżu na własnym boisku. Czyli 1-0 w Poznaniu i dzisiejszy mecze za dwa miesiące będzie jedynie anegdotą.
No ale niestety – gdy zaglądamy głęboko we własne serca, nie potrafimy ani z czystym sumieniem pochwalić poznaniaków za grę do końca, ani napisać: spokojnie, Lech to odrobi.
Bo to wcale nie tak, że zabrakło tylko skuteczności. Jej też, bo swoje okazje mieli choćby Gytkjaer, Gajos (do wyjaśnienia tego, co zrobił w polu karnym, przydaliby się agenci Mulder i Scully) czy Majewski, ale to tylko jedna z rzeczy, które składały się na to, że Lech zagrał kichę. Obrona Gumny-Trałka-Nielsen-Kostewycz wyglądała trochę tak, jakby poznała się dopiero w samolocie lecącym do Norwegii. Gajos był wyróżniającym się graczem w ekipie Haugesund, co przy mocno przeciętnej postawie Tetteha powodowało, że Norwedzy w środku pola mogli sobie urządzić piknik. I tak dalej, i tak dalej. Lechici sprawiali wrażenie ludzi zaskoczonych faktem, że przeciwnik nie prosi o najmniejszy wymiar kary.
W 24. Liban Abdi zatańczył z piłkarzami Lecha w polu karnym i kręciliśmy głowami.
W 71. minucie ten sam gość wyłożył piłkę Hajradinoviciowi i zaczęliśmy szukać w internecie pewnej okładki Faktu.
W 73. minucie, gdy Ibrahim umieszczał piłkę w bramce Putnockiego, zastanawialiśmy się tylko na tym, czy to największy wstyd dla polskiej piłki w XXI wieku.
Możemy się czarować, że Norwegowie grali mecz życia, ale nam wydaje się, że po prostu ogóry trafiły na jeszcze większe ogóry. Honor uratowali: Radosław Majewski, który strzelił na 1-3 (i był chyba najlepszym graczem Kolejorza), Mihai Radut, który dał się sfaulować w polu karnym w końcówce, no i Darko Jevtić, który zamienił jedenastkę na gola.
Przedwcześnie ogłosiliśmy koniec wieków ciemnych. Niesmak pozostanie.