Reklama

Za 3-4 lata będziesz mówił: „to jest ten Wolański, który miał jaja, by pomóc Widzewowi w powrocie na szczyt”

redakcja

Autor:redakcja

13 lipca 2017, 06:59 • 26 min czytania 43 komentarzy

– Powiedz, ilu piłkarzy w Polsce ma dzisiaj szansę, żeby zostać legendami? – zapytał mnie niedawno Patryk Wolański, co sporo rzeczy wyjaśniło. No bo umówiłem się z nim na wywiad w dużej mierze po to, by dowiedzieć się, dlaczego gra dziś tylko w Widzewie w III lidze. Przecież był jednym z największych odkryć sezonu 2013/14. Za całkiem konkretne pieniądze trzy lata temu przechodził do Midtjylland, klubu znanego na całym świecie. Nie musiał też opuszczać ligi duńskiej, nikt go stamtąd nie wyrzucał, a nawet przeciwnie – namawiano na pozostanie. Mało? Andrzej Woźniak stwierdził całkiem niedawno, że to talent na miarę reprezentacji. To akurat trudno mi ocenić, ale na pewno mogę potwierdzić, że to nietuzinkowa postać. No i do bólu szczery gość, o czym możecie się przekonać choćby wtedy, gdy mówi, że miał moment, w którym wydawało mu się, że może zrezygnować z życia. 

Za 3-4 lata będziesz mówił: „to jest ten Wolański, który miał jaja, by pomóc Widzewowi w powrocie na szczyt”

Odbiłeś się od ligi duńskiej? 

Nigdy bym tak nie powiedział.

Ale prawie w ogóle tam nie grałeś.

Do Danii pojechałem w ostatnim dniu okienka i niełatwo było wbić się do kadry Midtjylland. Władze klubu od razu zaproponowały mi wypożyczenie do Vejle, na co oczywiście przystałem. Tam wskoczyłem do bramki, ale po dwóch meczach odezwało się kolano, z którym problemy miałem już w Widzewie. Wróciłem na boisko po trzech miesiącach rehabilitacji, grałem, ale znów pojawił się ból. Konieczna była operacja. Przez pół roku tyrałem na siłowni. Odbudowałem nogę i wykonałem taką pracę fizyczną, że wróciłem dwa razy mocniejszy. Mega dobrze się czułem. Ale zdaniem trenerów przez kolejne pół roku powinienem tylko trenować. Ja uważam, że to bzdura. I pokazywałem to na zajęciach, ale stawiono na innych, bardziej doświadczonych bramkarzy. No i utonąłem.

Reklama

Ale chyba nie powiesz, że stawiono na słabszych. 

Nie, bo stawiano na bardzo dobrych. Jednak wtedy odezwał się mój charakter. Nie potrafiłbym siedzieć dwa lata na trybunach, trzy na ławce i być z tego zadowolonym. Ja bym nawet nie potrafił udawać, że jest okej! Zacząłem się buntować i mówiłem, że chcę odejść. Wysłali mnie wtedy do Anglii. Grające w Championship Brentford to klub tych samych właścicieli. Mogłem iść tam na tych samych warunkach, ale powiedziałem im: „ludzie, chcę grać, a nie przesiadać się z jednych trybun na drugie”. Koledzy z drużyny dziwili się, że nie chcę, bo Anglia to dla wielu marzenie, ale to by było bez sensu. Po drobnych kombinacjach udało się nam rozwiązać kontrakt i wróciłem do Polski.

Ale nie zostałeś zbyt długo. 

Chciałem się dogadać z Widzewem, ale trener Płuska miał taką koncepcję, że bramkarzem będzie młodzieżowiec.

Pomijając to, że jesteś widzewiakiem, trochę absurdalnie to brzmi – trzecioligowy polski klub nie chce piłkarza z duńskiej ekstraklasy! 

No co zrobisz? Była końcówka okienka, groziło mi pół roku bez klubu, więc musiałem się gdzieś zaczepić. Wróciłem do Danii na trzy miesiące. AC Horsens to słabszy klub, ale gra w Superlidze. Tam też wielkiej kariery nie zrobiłem. Jednak nie mogę nic trenerowi zarzucić, bo drużyna wpadła w fajny rytm, a on ufał tamtemu bramkarzowi, który nie dawał nawet pół pretekstu do zmiany w pierwszym składzie. Mówił mi nawet, żebym został tam na kolejne pół roku, bo jeśli przepracuję z nimi okres przygotowawczy, to na mnie postawi. Nie do końca mu w to wierzyłem. Poza tym, odezwano się do mnie wtedy z Widzewa, że jednak są chętni, żebym wrócił. Od razu miałem na twarzy uśmiech od ucha do ucha.

Reklama

Ale z jednej strony masz ligę duńską, w której gra Kamil Wilczek i kilku poważnych piłkarzy, a z drugiej III ligę i perspektywę wyjazdów do Wołomina i Lubawy. 

Powiem tak – w Danii zacząłem umierać jako człowiek. Byłem tam sam jak palec, bez dziewczyny i bez rodziny. A to specyficzny kraj. Bardzo trudno nauczyć się duńskiego.

Ale próbowałeś? 

Oczywiście. Jednak szybko uznałem, że lepiej skupić się na szlifowaniu angielskiego. Klub wysłał mnie na ten język na początku i gdy opanowałem go w takim stopniu, że z każdym mogłem się dogadać, trener postanowił, że dołożą mi duński. Uczyłem się, ale było to dość frustrujące. Śmieję się, że oni cały czas mają kartofla w gardle – tak niezrozumiale mówią. Trener widział, że to nie ma sensu, bo dochodził polski i wszystko mi się mieszało. Siedziałem więc na tych odprawach i zasypiałem, bo nie miałem pojęcia, o czym mówią. Dopiero później, gdy w drużynie byli zawodnicy z 12 różnych krajów, trener zarządził, że urzędowym językiem w szatni będzie angielski. No ciężko było, bo poza tym Duńczycy to też inna mentalność. Spokojni ludzie. W moim wieku większość miała żonę i dwójkę dzieci, więc jako singiel nie mogłem się odnaleźć. W pewnym momencie chciałem wrócić za wszelką cenę.

No dobra, ale dlaczego nie do Ekstraklasy czy chociaż I ligi?

Mój menedżer powiedział, że bez problemu znalazłby mi zespół w Ekstraklasie. Chciały mnie cztery kluby. Ale ja przecież przez 1,5 roku nie grałem w piłkę! Gdzieś w tym czasie uszło trochę pewności siebie. Trudno byłoby wskoczyć od razu do bramki. Jasne, można było podjąć ryzyko, ale musiałbym się związać przynajmniej dwuletnim kontraktem. Ale nawet nie to było najistotniejsze. Szczerze?

Tylko szczerze.

Mój menedżer nie potrafił mnie zrozumieć, moi koledzy też nie potrafili mnie zrozumieć, nikt nie potrafił. I tak jest pewnie do dzisiaj, ale kurczę… tutaj mam Ligę Mistrzów na Widzewie! To jest klub z wielkimi perspektywami. Dlaczego tu przychodzą… Kwiek czy Niedziela?

Prawie wyrwało ci się „gwiazdy”!

Nie no już nie przesadzaj. Ale Kwiek ma ze 300 występów w Ekstraklasie i spokojnie znalazłby sobie klub w I lidze. A woli grać tutaj. Widzew przyciąga. Zainteresowanie klubem jest u nas większe niż w połowie zespołów Ekstraklasy.

No ale masz też przepaść, jeśli chodzi o zarobki. W Danii miałeś pewnie kilkukrotnie wyższą pensję. 

Oczywiście, że jest przepaść. Ale przez dwa lata odłożyłem sobie trochę kasy. Nie mam teraz rodziny czy dzieci, a mogę wraz z dziewczyną żyć na przyzwoitym poziomie. To jeszcze nie jest ten moment, żeby patrzeć w pierwszej kolejności na pieniądze. Potrzebowałem odżyć piłkarsko i życiowo. Znów jestem szczęśliwym człowiekiem, mówię to wszystkim dookoła. Po tym pół roku w bramce Widzewa, gra w piłkę ponownie sprawia mi radość. A jak jeszcze dostałem opaskę kapitana od trenera, to już w ogóle fruwam! Ludzie mnie tu szanują, jestem rozpoznawalny, a nie ukrywam, że to lubię. Poza tym, dziś jestem przy mamie, która jest samotna, w Łodzi mieszka też mój brat z moją chrześnicą. Zawsze miałem tylko ich, bo nie mam innej rodziny. Cholernie ważne było dla mnie to, że mogę być blisko.

Ale chcesz się tu odbudować i powalczyć w Ekstraklasie, tak? 

Nie, moje plany są takie, że chcę tu skończyć karierę! Co prawda nie wiem, co za dwa lata usłyszę w klubie, pewnie oni sami jeszcze nie mają pojęcia, co mi wtedy powiedzą, ale takie mam marzenia. Powrót do Ekstraklasy z Widzewem i mistrzostwo Polski, choćbym miał wtedy już 35 lat, no i może dalsza praca w klubie w innej roli. Już mnie wysyłają na kursy trenerskie. Jeśli przeżyję z Widzewem coś takiego, ludzie będą mnie traktować jak legendę klubu. Powiedz, ilu piłkarzy ma dzisiaj szansę, żeby zostać zapamiętanym na lata?

Niewielu. Mariusz Piekarski powiedział kiedyś Łukaszowi Załusce, który przez wiele lat grzał ławę w Szkocji i w Niemczech, że tylko o kilku dzisiejszych graczach ludzie będą pamiętać po latach, a jego w tym gronie nie ma, więc powinien się skupić na zabezpieczaniu przyszłości.

Czasami się tu ze mnie śmieją, bo niektórzy przez całą karierę nie zarobią tyle, ile ja miałem zagwarantowane w jednym kontrakcie. Nie wiedzą jednak, że siedziałem sam w pokoju, patrzyłem się w ścianę i płakałem.

Aż tak? 

Nie chcę się nad sobą użalać, ale jeśli pytasz, to tak – cholernie ciężko mi było. Również dlatego, że rozstałem się z moją pierwszą dziewczyną, która nie chciała się przeprowadzać. Z Łodzi przeniosłem się do miasta, które było mniejsze niż Pabianice i nie potrafiłem się tam odnaleźć. Jedna galeria, deptaczek i pół kina. Pół, bo było, ale nie chodziłem, bo po duńsku zbyt ciężko zrozumieć. No idealne miejsce, by płodzić dzieci i żyć sobie spokojnie. Gdy miałem czas wolny, grałem na komputerze, łowiłem ryby – co akurat uwielbiam – i szukałem Polaków. Z czasem miałem już grono znajomych, ale ciągle czegoś brakowało. Na początku w ogóle nie zwracałem na to uwagi, bo perspektywa gry w takim klubie przesłoniła mi wszystko. To miał być tylko przystanek. A później odezwało się kolano, było jedno, drugie, trzecie potknięcie, więc musiałem coś zmienić. I nie żałuję. Ani przez chwilę nie żałowałem! Jeśli ktoś mówi, że popełniłem błąd albo że nie mam ambicji, to zawsze odpowiadam:

– Za 3-4 lata będziesz mówił: „to jest ten Wolański, który miał jaja, żeby przyjść do Widzewa w trudnym momencie i pomógł temu klubowi wrócić na szczyt”.

Marzy mi się to. Może za rok mi powiedzą, żebym sobie szukał klubu, bo nie spełniam oczekiwań, może za chwilę wejdzie Murapol, bo mówi się o tym w mediach, który ściągnie lepszego bramkarza, ale tego nie wiemy. A fakty są takie, że już odżyłem. Znów trenuję z pasją. Gdy wstaję rano, jestem uśmiechnięty.

Chciałbym wrócić jeszcze do momentu twojego transferu. O wyszukiwaniu piłkarzy przez Midtjylland krążą legendy. Klub piłkarski skupiający się w tak szczegółowy sposób na analizie statystyk, to fenomen na skalę światową. Moje pytanie brzmi – z jakiej paki sięgnęli właśnie po ciebie?

Może zacznę od tego, że chciałem zostać w Widzewie po spadku. Dogadałem się co do wysokości kontaktu, ale poróżniliśmy się w kwestii jakichś detali. Nie chcieli też nic zapłacić mojemu menedżerowi, więc wstałem od stołu i powiedziałem, że nie mamy o czym rozmawiać i że szukamy klubu w innej lidze. Cackowi zależało na kasie, więc nie było z tym problemu. Pojawiła się opcja z Midtjylland, pojechałem tam na tydzień i byli zdecydowani, że chcą podpisać kontrakt. Nie wiem dokładnie, dlaczego się mną zainteresowali, ale podejrzewam, że statystycznie wyglądałem w Widzewie bardzo dobrze. Byłem chyba jedynym wygranym w tej drużynie w sezonie, którym zakończył się spadkiem. Przegrywaliśmy mecze np. 0-1, ale ja notowałem w nich – dajmy na to – po dziewięć interwencji. Moje liczby na pewno się wtedy zgadzały. No i kibice ciągle wybierali mnie piłkarzem meczu, a eksperci do jedenastki kolejki. Był ten pozytywny szum wokół mnie i najwidoczniej nie uszło to uwadze.

A jako piłkarze Midtjylland odczuwaliście, że ten klub prowadzony jest inaczej niż inne drużyny?

Szczerze mówiąc, nie. Patrząc od środka – drużyna jak każda inna. Może sposób jej kompletowania jest trochę inny, bo powiem ci, że choć to jedna z najlepszych duńskich ekip, to tam w ogóle nie ma gwiazd i gwiazdorzenia. No, może poza Rafaelem van der Vaartem, ale to trochę inna przypadek. Akurat ściągnięcie Rafy było okazją, bo jego dziewczyna jest piłkarką ręczną i przychodziła grać bodaj do Silkeborga, a on chciał być blisko niej. Prywatny sponsor wyłożył kasę na jego kontrakt i udało się.

Ale nie byli z niego zadowoleni, bo dyrektor sportowy powiedział kiedyś, że jeśli Rafael odejdzie z Midtjylland, to chyba prosto do domu starców. 

Przede wszystkim nie byli z niego zadowoleni inni zawodnicy, bo podobno dawał ludziom odczuć, że przyszedł Pan Piłkarz. A jeśli chodzi o boisko, to był właśnie coś jakby drepczący emeryt z delikatną oponką. Oczywiście jak miał piłkę przy nodze, to od razu widać było ogromną klasę i to w każdym kontakcie. Gorzej, gdy trzeba było trochę powalczyć. Ale gdy ostatnio gadałem z chłopakami, to usłyszałem, że już zmienił podejście. Weszli mu trochę na ambicję, rzucając takimi tekstami jak ten, który przytoczyłeś.

Wracając do samego klubu – dla mnie, dla chłopaka z Widzewa, to co zobaczyłem w Danii, to była przepaść. Okej, może to trochę niefortunne zestawienie, ale podejrzewam, że przy innych klubach z Ekstraklasy byłoby podobnie. Obiekty treningowe – bajka. Ale mnie najbardziej uderzyło podejście ludzi, bo jest tam ogromne zaufanie. Wszystko na zasadzie – rób co chcesz, ale na końcu jest trening, który cię zweryfikuje. Jak coś cię bolało, to trener nigdy nie mówił, żeby rozbiegać, bo przecież ty najlepiej znasz swój organizm. Jak dostawałeś rozpiskę treningową, to nikt nie sprawdzał, czy aby na pewno wszystko zrobiłeś. Koniec końców i tak to przecież wychodziło na zajęciach.

No ale jeśli czytasz, że Midtjylland zatrudnia największego na świecie specjalistę od stałych fragmentów gry, że mają też osobnego trenera od kopania piłki, to aż ciężko uwierzyć, że od środka to klub jak każdy inny. 

Obecność Bartka Sylwestrzaka – czyli „trenera od kopania piłki” – na pewno odczułem, bo mieliśmy dobry kontakt, to bardzo religijny człowiek. Ale na co dzień siedział w Brentford, do nas tylko dojeżdżał. Siedział, bo chyba już nie współpracuje z klubem. Tak samo jak ten trener od stałych fragmentów, który odszedł do Kopenhagi. To wszystko na pewno wpisuje się w perfekcyjną organizację, bo tam każdy wiedział, za co odpowiada i z reguły była to wąska specjalizacja. Kapitalna była przede wszystkim infrastruktura. Nigdy nie trenowaliśmy na stadionie, zawsze w ośrodku. A tam 18 świetnie przygotowanych boisk! Duży nacisk kładą na akademię, co sezon do drużyny wchodzi mnóstwo chłopaków. Moim zdaniem to tylko kwestia lat, za chwilę będą sprzedawać za grube miliony. Na razie puścili w świat Pione Sisto, który dziś gra w Celcie Vigo, ale jego przyszłością są pewnie największe kluby, bo to przekozak, który jest zaprogramowany, żeby odnieść wielki sukces.

Czułeś się dużo gorszy od bramkarza, który grał? 

Nie, broń Boże! Na dodatek on miał dokładnie ten sam problem z kolanem co ja. Tylko że jemu dawali zastrzyki, by mógł ciągle bronić. Też bym tak chciał, żeby mnie szprycowali i dali szansę, ale to on już był sprawdzony i jemu ufali. Mi za to mówili: „Patryk, spokojnie, ty masz przyszłość”. Taką gadkę mogłem zaakceptować, gdy miałem 19 lat i jeszcze nie powąchałem Ekstraklasy w Widzewie. Ale już w Polsce kłóciłem się z trenerem Mroczkowskim, gdy nie dawał mi szans, tam też nie mogłem tego zaakceptować. Taki ma charakter.

WARSZAWA 29.04.2017 III LIGA POLSKA URSUS WARSZAWA - WIDZEW LODZ PATRYK WOLANSKI FOT. MARCIN SZYMCZYK/ 400mm.pl

A nie kręcił cię sam klimat? Wiesz, mecze z Manchesterem United, podróże. 

Mam świadomość, że wielu dałoby się pokroić za to, żeby tam być, kasować hajs i sobie wszystko obserwować. I dla mnie to też było fajne, ale może przez pierwsze pół roku. Zwiedziłem pół świata, super, ale pojechałem tam grać w piłkę. A tu ciągle ławka albo trybuny – w zależności od tego, który z nas akurat miał kontuzję. Ale Dahlin, z którym rywalizowałem o bycie tym drugim, przynajmniej dostawał szanse, a ja nawet tej pierwszej nie otrzymałem. Gdybym wskoczył, to mogłoby się skończyć jak w Widzewie, że miejsca bym nie oddał. Ale trenerzy często boją się zaufać bramkarzowi, dla nich to zbędne ryzyko.

Koniec końców najwięcej mówiło się o tobie, gdy Midtjylland grało z Legią, a ty zamiast między słupkami, pełniłeś rolę spikera. 

Nie, nie byłem żadnym spikerem. W klubie poprosili mnie, bym przed meczem przeczytał skład Legii. Z kartoflem w gardle ciężko wypowiedzieć „Rzeźniczak” czy „Bereszyński”. I po meczu musiałem jeszcze przeczytać komunikat do kibiców, tylko tyle. A słyszałem już jakieś niestworzone historie na ten temat – że doping prowadziłem czy mecz komentowałem. Bzdury.

Dostało ci się trochę od kibiców Legii, gdy od początku powtarzałeś, że Midtjylland to dużo lepsza drużyna. 

W Legii dużo ludzi podchodziło do tego na zasadzie: Midtjylland – co to w ogóle jest? Czytałem te opine, jechali po moim klubie jak po łysej kobyle. Tylko że to chłopacy z Danii awansowali do grupy kosztem Southampton, wygrali z Legią, wyszli z tej grupy, między innymi jej kosztem, no i w pierwszym meczu na wiosnę ograli Manchester United. Wtedy się zaczęło: oj, cóż to za klub! A ja mówiłem to samo kilka miesięcy wcześniej. W Danii ten szacunek do przeciwnika jest dużo większy. No i szacunek do piłkarzy. W Polsce mamy wielkie oczekiwania i to jest fajne, bo tylko dzięki nim można się rozwijać, ale gdy nie wyjdzie, to jest kopanie po tyłku. Ostatnio mówił o tym Dujszebajew, trener piłkarzy ręcznych, że polski kibic musi zmienić mentalność. Ma rację, brakuje tego wsparcia po porażkach. U nas tylko krytyka, szukanie winnych i zwalnianie trenerów. Oczywiście nie można wrzucać wszystkich do jednego worka – niektórych sam bym najchętniej gdzieś łopatą zakopał, ale wielu jest super.

To powiedz tak szczerze, czego ci najbardziej brakowało w tej Danii – gry, otoczki i mediów czy zainteresowania kibiców? 

Gry. Zawsze gry. No bo gdybym grał, to po pierwsze liczyłbym, że pójdę jeszcze dalej – gdzieś, gdzie już niczego nie brakuje, a po drugie to zainteresowanie moją osobą byłoby większe. A tak schodziłem z trybun, bo chciałem przejść do szatni, a  ochroniarz nie chciał mnie wpuścić, bo nie wiedział, że jestem zawodnikiem.

Serio?!

Na początku miałem takie sytuacje. Później już wiedzieli, że ten gość, który się tam kręci, to piłkarz. Pojechaliśmy na spotkanie piknikowe z drużyną, zagrałem normalnie w meczu, a po nim wszyscy rozdawali autografy. Do mnie nikt nie podszedł, żeby przybić piątkę i zamienić dwa zdania. Czułem się jak duch. A bycie nikim potrafi zmęczyć. Zjadało mnie to gdzieś od środka. Nie zrozum mnie źle, w drużynie nikt nie okazywał mi tego, że jestem gorszy. Broń Boże. Nikt nie lekceważył mnie też przez to, że jestem Polakiem. Ale jednak czegoś brakowało.

Pewnie na każdym kroku porównywano cię do Arkadiusza Onyszki. 

Fatalną ma tam opinie. Przed książką był powszechnie szanowany – uchodził za tytana pracy, bił różne rekordy. I wszystko to zaprzepaścił. Miał niebo, ale zasłonił je książką. Zresztą, sam miałem okazję go poznać, siedzieliśmy dokładnie w tym samym miejscu co teraz. Osobiście też za nim nie przepadam.

Dlaczego?

Nie będę wchodził w szczegóły, ale chciał kiedyś robić mój wielki transfer i po pijaku nagadał jakichś głupot na mój temat. Później dzwonił, tłumaczył się i przepraszał, ale już nie miałem ochoty w to wnikać. Urwał nam się kontakt wtedy. Za to, jakim był bramkarzem, szacunek dla gościa, ale jako o człowieku nie mam ochoty o nim gadać.

Musimy jeszcze wspomnieć, że koniec końców zadebiutowałeś w lidze duńskiej. 

Zagrałem 45 minut przeciwko… Midtjylland. Strzelili mi trzy bramki, ale nie popełniłem żadnego błędu. Meczu życia też niestety nie zagrałem – ani wtedy, ani w Pucharze Danii. Nie trafiała we mnie piłka! Ale cieszyłem się, że w lidze zagrałem akurat z tą drużyną, bo dano mi odczuć, że dobrze mnie tam wspominają. Wiem, że jeśli bym tam pojechał, to nikt nie wypomni mi nic złego, nie miałem żadnych konfliktów. Mam takie dni, że żałuję, że tam pojechałem, ale wtedy myślę sobie, że wszędzie mogłoby być podobnie przez to kolano.

W Danii też byłeś tak wygadany jak w Polsce? 

Nie do końca. To na pewno był mój duży mankament, że kiedyś język pracował szybciej niż głowa. W Danii było trochę inaczej, bo musiałem się najpierw zastanowić, jak coś powiedzieć w języku angielskim, więc siłą rzeczy więcej myślałem nad tym, co mówię. I przez jakiś czas wszyscy mieli mnie nawet za cichego gościa – takiego, który tylko odpowiada, jeśli się go o coś zapyta. A przecież to nie ja! W Widzewie wszyscy wiedzą, że „Wolan” przyjechał, gdy jestem jeszcze na parkingu, bo słychać śmiech i mój głos. Zresztą, słyszysz jak gadam. Czasami mi ktoś mówi: ale dlaczego pan krzyczy? Nie krzyczę, taki mam głos, a gdy jeszcze dochodzą emocje, to słychać mnie wszędzie. To nie do końca dobre, bo czasami chciałoby się powiedzieć coś po cichu, ale się nie da, bo nawet jak szepczę, to trzy stoliki dalej słychać, co mówię (śmiech).

Przyznaj, że coraz rzadziej zdarzają się takie wejścia do ligi, które ty miałeś. Bo i pokazałeś się na boisku, i poza nim mówiło się o tobie wiele, choćby ze względu na wywiady czy relacje z kibicami. 

Wszystko przez filmik po Zagłębiu Lubin, na którym było widać, jak podszedłem do zdenerwowanych kibiców. Dla mnie było to coś normalnego, bo znałem mnóstwo z tych osób. Sam kilka lat wcześniej stałem pod tym zegarem, więc wiem, co czują ci kibice. Wiem, że chcą szczerości. Ja byłem jednym z nich a sercem zawsze jestem i będę z nimi. Wiem, że w nerwach mogę usłyszeć coś niemiłego. Ale nie ma się czego obawiać… Bo co, zwyzywają ? Rzucą czymś?

Zabiorą koszulkę. 

Niech nawet zabiorą. Ale ani cię nie pobiją, ani do lasu nie zawiozą. W ich oczach za szczerość możesz tylko zyskać, gdy podejdziesz i przedstawisz swój punkt widzenia. Bo przecież wszystkim nam zależy na tym samym. Ja sam byłem sfrustrowany, że zremisowaliśmy tamten mecz, ale do końca mieliśmy jeszcze 10 spotkań, byliśmy przed podziałem punktów, a oni już w przerwie gwizdali i wyzywali. Poszedłem w nerwach i wyszło jak wyszło. Ja też nie lubię krytyki, ale trzeba zaakceptować, że tak to wygląda. Jeden ci powie: „o ty, kurwa, dałeś dupy i do niczego się nie nadajesz”, drugi napisze w internecie, żebyś wziął się za grę, a nie jakieś zdjęcia wstawiasz, ale trzeci, czwarty oraz piąty doceni i będzie dopingował, też w tych trudniejszych chwilach.

Nie zwątpiłeś w Widzew, gdy nie chcieli cię rok temu?

Miałem żal. Trzeba jednak przyznać, że był wtedy tylko tydzień do ligi, trener Płuska miał już swoją koncepcję i nie chciał jej wywracać do góry nogami z mojego powodu. Ale ostatnio napisał do mnie, że mnie szanuje i wykonałem dobrą robotę. Dostałem od niego wsparcie. Choć się znamy, był ból, że dostałem kosza, ale było-minęło.

Może tobie nie wypada o tym mówić, ale jednak trochę punktów jesienią Widzewowi uciekło przez ten pomysł z młodzieżowcami w bramce. 

Każdy o tym mówi, więc czemu ja miałbym milczeć? Wspominałem o tym już w kilku komentarzach. Dałem dupy w jednym meczu i otwarcie to przyznaję, ale wydaje mi się, że dziś w Widzewie każdy jest spokojny, jeśli chodzi o obsadę bramki. Miałem dobrą rundę, zabrakło tylko awansu, bo liga jest trudna – ŁKS był w niej trzy sezony, a i tak awansował na farcie, by już nie mówić o zielonym stoliku. Ale chyba nikt nie powie, że trzeba zastąpić Wolańskiego, bo jest słaby. A taka niestety była otoczka przy poprzedniej dwójce. Młodzi chłopcy byli pod ogromną presją i popełnili kilka błędów. Ale ja też mam presję. Mnóstwo krytyki na mnie spadło, gdy zaliczyłem tę wpadkę. Niektórzy mówili, że przeze mnie nie było awansu. Ale trzeba to przełknąć, podnieść się i udowadniać wartość.

A co mówili w Danii, gdy dowiedzieli się, że idziesz do trzeciej ligi?

Wczoraj rozmawiałem z trenerem bramkarzy z Horsens, bo wypytywał mnie o dwóch bramkarzy z Ekstraklasy, do których się przymierzają. Powiedział, że śledzi i cieszy się, że teraz gram i jestem szczęśliwy. Generalnie nie słyszałem komentarzy o tym, że zszedłem na taki poziom. Słyszałem za to, że wszyscy są w szoku, że na stadion przychodzi w III lidze 18 tysięcy ludzi. Gdy Midtjylland zdobywał mistrzostwo, na trybunach było 8 tysięcy. Czasami tu w Polsce czytałem komentarze, że Wolański wrócił do Widzewa, bo nie miał gdzie iść. Tylko że ja podpisałem kontrakt już trzy dni po powrocie do Polski, jeszcze przed okienkiem transferowym! Gdybym chciał grać gdzieś indziej, to czaiłbym się i jeździł po klubach nawet do końca lutego.

Będzie o tobie jeszcze głośniej, niż było na początku? 

Będzie. Tylko żebyśmy pięli się w górę. Nie powiem, że teraz zdominujemy tę ligę, ale jestem przekonany, że ostro zaczniemy walkę o awans już od pierwszej kolejki. Ja wiem, jakie błędy popełniłem wiosną. Już się nie powtórzą. Poza tym, trener zrobił mnie kapitanem i to też coś nowego. Nigdy nawet w juniorach nim nie byłem! Na początku nie wiedziałem choćby, jak mam się zachowywać w stosunku do sędziów. Ale już ogarnąłem. Byle zdrowie było, bo umiejętności mam.

Andrzej Woźniak, który na trenowaniu bramkarzy z pewnością się zna, mówi nawet, że masz potencjał na reprezentację. 

Czytałem. Co mogę powiedzieć? Szanuję i kocham trenera Woźniaka. Każdy mówi, że to jest mój drugi tata. Ja uważam, że nawet pierwszy, bo zrobił ze mnie sportowca. Zawsze mi mówił, że od szyi w dół jestem świetnym bramkarzem, tylko nad głową trzeba pracować. I on pracował. I tak naprawdę dzięki niemu mam wszystko, co mam, za co z całego serca mu dziękuję. Chciałbym jeszcze kiedyś z nim pracować. Gdy tylko o nim mówię, od razu łezka pojawia mi się w oku.

Ile jest takiego sztucznego podkręcania atmosfery w tej otoczce, która jest dziś wokół Widzewa? No bo patrząc z perspektywy reszty Polski, aż trochę trudno uwierzyć w tę wielką mobilizację. 

Zero sztuczności. Wytłumaczę ci o co chodzi – wszystko przez to, że na stadion wrócili starzy kibice. Jest teraz mnóstwo rodzin z dziećmi. Nie ma czegoś takiego jak na ŁKS-ie, gdzie niektórzy boją się przychodzić na mecze, bo nie chcą siedzieć na tej samej trybunie co chuligani. U nas nawet na “D” panuje super atmosfera. Oczywiście czasami są bluzgi, na derbach było o jebaniu ŁKS-u. Ale to wyjątkowy mecz. Jest moda na Widzew. Trzy-cztery lata temu mieliśmy ludzi skłóconych z Cackiem, którzy przestali przychodzić na stadion. Dziś to środowisko jest zjednoczone. Kibice przyjeżdżają do nas z całej Polski, bo Widzew ma fanów wszędzie. Wsiadają po pracy w auta i jadą, bo znów mogą poczuć radość, którą kiedyś im zabrano. I budują ten klub od nowa. Bo – jasna sprawa – władze odwalają kawał roboty, ale te karnety to potężny zastrzyk dla klubu.

Mam wrażenie, że dojrzałeś w tej Danii. 

Oczywiście, że dojrzałem. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że kiedyś byłem głupim dzieciakiem, który tylko bez sensu jeździł na ścigaczu, to nawet bardzo dojrzałem.

Dlaczego bez sensu? 

Miałem cholernie trudny okres. Były perypetie i rozstania z moją pierwszą miłością, do tego dochodziły problemy w Widzewie, gdy w ogóle nie wiedziałem, czy chcę grać w piłkę. Miałem taki moment, w którym wydawało mi się, że mogę zrezygnować z życia. Wtedy sprzedałem samochód, kupiłem ścigacza i przez pół roku jeździłem jak szalony. Po cichu liczyłem, że moje życie wyląduje na krawędzi.

Podpisałeś oświadczenie woli? 

Tak. Na szczęście szybko się ogarnąłem. Mamie o motorze nawet nie powiedziałem. Gdy do niej przyjeżdżałem, kask zostawiałem piętro niżej w szafie. Dowiedziała się dopiero od sąsiadki, gdy motor już sprzedałem. Też jeździła, gdy była młoda, zaliczyła kilka obcierek. Wie, że motor to duże ryzyko i – delikatnie mówiąc – nie byłaby zadowolona, wiedząc, że ja jeżdżę. Ja na motorze złamałem nogę. Miałem na liczniku jakieś 30 km/h, wyjeżdżałem ze stacji benzynowej, przyhamowałem delikatnie i na piachu mi się koło obsunęło. Nóżka oparła się o kość. Spory ból.

Ile miałeś na budziku w okresie największych szaleństw? 

Oj, lepiej nie mówić, bo grubo ponad 200. Byłem szalony i nie widziałem strachu. Bo przy najmniejszym błędzie już nic cię nie ratuje. Dwa razy minąłem się ze śmiercią, gdy w nocy musiałem omijać sarny. Przeleciałem centymetry obok nich. To jednak działa na wyobraźnię. Ciągle lubię adrenalinę, jeśli się kogoś zapytasz, to dowiesz się, że jeżdżę jak szalony. Ale jak mam te dwie stówki na liczniku w samochodzie, to już potrafię zdjąć nogę z gazu. Już nie muszę zamykać budzika. Jak skończę karierę, to wrócę na motor, ale to już bardziej turystycznie. Dziś nie mogę ryzykować, bo choć to moja pasja, to mam za dużo do stracenia. Przecież wystarczy, że ktoś mnie potrąci, a szlag trafi karierę i grę w piłkę, którą bardzo kocham.

Żałujesz, że w młodości myślałeś o wszystkim, ale chyba najmniej o grze w piłkę?

Nie. Oczywiście możemy sobie pogdybać, że gdybym nie popełnił tych wszystkich błędów, to byłbym dziś w innym miejscu. Okej, ale ja wolę podchodzić do tego inaczej. Wolę cieszyć się, że jestem tu, pomimo tych błędów i pomimo tego, co przeżywałem w dzieciństwie – tych ciągłych przeprowadzek, rozstań rodziców, rozwodów, wyjazdu mojej mamy. Jestem szczęśliwy. Wiesz…co cię nie zabije, to cię wzmocni. Może dzięki takiej przeszłości jestem dziś taki, jaki jestem. Wczoraj gdy rozmawiałem z dziewczyną, zacząłem narzekać na jakieś pierdoły. Na przykład, że koledze dziadkowie przepisują właśnie drugie mieszkanie, a moja babcia, która od lat mieszka w Stanach, nie przyleciała ani na ślub mojego brata, ani na żaden mój mecz. Ale po chwili przychodzi ta refleksja, babcia ma 80 lat i trzeba to uwzględnić. My nie mamy tak źle, bo żyjemy w fajnym mieszkaniu, mamy dobry samochód i przede wszystkim jesteśmy zdrowi, więc trzeba się cieszyć. Wielu ma gorzej. Byłbym głupi, gdybym narzekał.

A nie żałowałeś nigdy, że otwarcie opowiedziałeś o trudnym dzieciństwie i młodości, w której miałeś m.in. problemy z prawem? 

Nie mam przed nikim tajemnic. Gdy później przeczytam ten wywiad, to na pewno będę dużo myślał o tym, jak ludzie będą patrzeć na moją szczerość. Znam takich, którzy potrafią długo coś trzymać w sobie. Znam piłkarzy, którzy w szatni potrafią być zupełnie innymi ludźmi niż w domu, jakby dało się tym sterować za pomocą magicznego przycisku. Ja nie potrafię. Może trochę za bardzo ufam ludziom, może przesadnie się otwieram, ale taki jestem, nic nie zrobię.

Więc jednak jakiś żal jest. 

Zawsze łudzę się, że jak ktoś to przeczyta, to będąc w podobnej sytuacji, może jeszcze raz się nad wszystkim zastanowi i postąpi lepiej, niż ja postępowałem. A może przeczyta to jakiś nastolatek, któremu też wydaje się, że jest nikim i będzie to dla niego inspiracją? Bo ja jak byłem w SMS-ie, to myślałem, że jestem nikim. Nie zdałem w drugiej klasie liceum. Przez rok nie grałem w piłkę, bo zajmowałem się głupotami. Na szczęście ukróciła mi je policja i wróciłem na dobrą drogę. Byłem blisko, żeby się stoczyć, ale udało mi się odbić i powstać. Dlatego nie ma co w takim wieku myśleć, że już się jest skreślonym. Trzeba tylko wiedzieć, że przyszłość zaczyna się dziś.

Nigdy nie rozwinąłeś tego wątku problemów z prawem. 

I może niech tak zostanie.

Za zdolniejszego bramkarza zawsze uchodził twój brat. 

Dzięki niemu przyjechałem do Łodzi. Grał w roczniku 90′ i na turnieju wojewódzkim im. Kazimierza Górskiego był najlepszym bramkarzem. Razem z Wojtkiem Szczęsnym pojechał wtedy na kadrę. Miał propozycje z Krakowa, z Mielca, z wielu miejsc, ale trafił do SMS-u Łódź. Ja przyszedłem razem z nim, może na doczepkę. Niestety, trochę go tam zmiażdżyli. Był z małej mieściny, a tutaj nacisk, żeby stawiać na chłopaka z Łodzi. Gnębił go jeden czy drugi trener, więc powiedział, że idzie na studia. Rzucił to po liceum. Teraz jest zadowolonym  z życia grafikiem komputerowym. Pewnie gdy grałem w Ekstraklasie, kilka razy przeszła mu przez głowę myśl, że to powinien być on, ale wspiera mnie i cieszy się moim szczęściem. Czasami mi pisze takie sms-y, że chciałbym mu odpisać: „a gdzie ty grałeś i kogo kryłeś?”. Ale już po chwili wiem, że to mega mądre rady. Ciągle się interesuje piłką,  to mądry człowiek, intelektualista. Ja niestety nim nie jestem. Książka to zawsze był mój największy wróg. Czytałem tylko o wędkarstwie albo biografie bramkarzy. Lektury chyba żadnej nie miałem w rękach. Ciężko było zmusić mnie do nauki. Mama zawoziła mnie do szkoły, otwierałem drzwi, wchodziłem, czekałem aż odjedzie i wychodziłem.

Raczej nie opowiadasz o tym z dumą.

Gdybym mógł jeszcze raz podjąć jakąś decyzję, to skończyłbym szkołę. To znaczy w końcu to zrobiłem, ale gdybym mógł cofnąć czas, to zrobiłbym to w normalnym trybie. Chodziłbym do tej szkoły. Nawet bez nauki, bo do tego nie miałem głowy, ale gdybym się chociaż starał, zamiast wagarować, to pewnie bym ją skończył. A ja przychodziłem po dłuższej nieobecności i nauczyciele pytali się, czy jestem nowy. Może nawet poszedłbym na studia. I może pójdę, choć najpierw muszę maturę zrobić. Podszedłem do niej, ale nie zdałem angielskiego, bo ściągaliśmy i cała nasza trójka została za to zawieszona. Wszystko zaliczone, tylko to zostało.

Po Midtjylland chyba ogarniesz bez problemu. 

To największy plus tego wyjazdu, że nauczyłem się angielskiego. No i to, że zwiedziłem wiele miejsc. Dlatego, już abstrahując od piłki, jak ktoś mówi, że straciłem dwa lata, to się nie zgadzam.

Mówiłeś o biografiach. Masz wzór bramkarza?

/Patryk pokazuje tatuaż na przedramieniu./

IMG_20170707_172815_BURST004

Casillas? 

To jedna z jego parad w Lidze Mistrzów. Robota chyba najlepszego tatuażysty w Łodzi, polecam Sebastiana z „Od świtu do zmierzchu”. Robię u niego cały rękaw, może następny tatuaż zrobi mi za darmo! (śmiech) Iker, bo jak byliśmy mali, to mama kupiła bratu koszulkę Barcelony, a mi Realu. Roberto Carlosa z trójką na plecach. Zostałem wielkim fanem Królewskich. Pamiętam jak dzisiaj, jak Casillas zmieniał Cesara Sancheza w finale Ligi Mistrzów z Bayerem i wybronił Realowi dwie super sytuacje. Zacząłem wtedy śledzić jego karierę. Zawsze też byłem stosunkowo niski, więc było to podobieństwo. Wariat z dynamitem w nogach.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI


Fot. 400mm.pl
ROKI KONIEC

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

43 komentarzy

Loading...