Pewnie każdy z was słyszał za szczeniaka powtarzane przez rodziców całego świata jak mantrę: pij mleko, będziesz wielki. I pewnie każdy też raz czy dwa postanowił się zbuntować, a na szklankę białego napoju spojrzał z obrzydzeniem. Jeśli należał do tych najodważniejszych, którzy skutecznie odmawiali z największą konsekwencją, ewentualnie najsprytniejszych, którzy wylewali mleko do psiej miski – dziś ma… naprawdę spore szanse załapać się w Śląsku Wrocław.
176, 175, 175, 168, wreszcie teraz 171. Pięciu z siedmiu zawodników z pola ściągniętych latem do Wrocławia raczej nad płotem dziewczyn nie podglądało. Tak jak kariery w koszykówce raczej by nie zrobiło (dobra, wiemy, Nate Robinson ze 175 cm wygrywał konkursy wsadów, ale nic wielkiego w NBA nie osiągnął). Wątpliwe też, by w razie decyzji o wyborze siatkówki, trener posłał ich na inną pozycję niż tylko libero.
Do Oktawiana Skrzecza (176 cm), Arkadiusza Piecha (176 cm), Michała Chrapka (175 cm) i Jakuba Koseckiego (rekordowe 168 cm) dziś dołączył kolejny mikrus. Mierzący 171 cm Dragoljub Srnić z serbskiego Cukaricki. Wpasował się ze względu na nikłe warunki fizyczne? A może będzie wzmocnieniem przez wielkie – na co nie wskazywałby jego wzrost – „W”? O to postanowiliśmy zapytać tam, gdzie znać go mogą najlepiej. Wśród serbskich dziennikarzy sportowych.
Oto, co na jego temat powiedział nam Michajlo Vidojevic ze sportske.net: – W 2010 Draboljub wskoczył do pierwszego zespołu Crvenej Zvezdy, jednak nie udało mu się tam zagrać w żadnym oficjalnym spotkaniu. Dlatego poszedł najpierw na wypożyczenie do Sopotu, później do Cukaricki. Tam też zdecydowano się później podpisać z nim dłuższą umowę. Przez pięć ostatnich lat cały czas był pewnym punktem drugiej linii, praktycznie zawsze, gdy tylko był zdrowy, grał w pierwszym składzie. Pojawiły się nawet pogłoski, że wróci razem z bratem Slavoljubem do Crvenej, jednak ostatecznie jeden z dwóch serbskich gigantów podpisał kontrakt tylko z jego bratem.
Niech najlepszym dowodem na jego istotną rolę w zespole Cukaricki będzie fakt, że wybrano go jakiś czas temu wicekapitanem. To prawdziwy wojownik, bardzo użyteczny w defensywie. Ma dużą łatwość w przewidywaniu ruchów przeciwnika, jest naprawdę dobry w odbiorze. Najlepiej sprawdza się jako „psuja”, ktoś, kto nie pozwala rywalowi rozwinąć skrzydeł i niszczy w nim zapędy ofensywne. Z drugiej strony ciężko powiedzieć cokolwiek dobrego o jego grze do przodu, tutaj jego możliwości są mocno ograniczone. Słabo też wygląda jego gra w powietrzu, ale przy tym wzroście inaczej być nie może.
Czyli – krótko mówiąc – Śląsk prawdopodobnie zyskał sobie gracza, który nie tyle ma pomóc w konstrukcji, co być pitbullem, który bieganiem i ustawieniem ma wytrącać atuty przeciwnikom. Nie ma się więc co napalać na wielkiego wirtuoza futbolu, ale nie od dziś wiadomo, że aby ktoś na pianinie zagrał, ktoś musi je najpierw wnieść.