W piątek analizowaliśmy na Weszło sytuację ligi greckiej – delikatnie rzecz ujmując, niezbyt wesołą. Korupcja, ustawianie spotkań, ogromna przepaść między najlepszymi klubami ligi a biednym peletonem, wreszcie pustawe i zamknięte stadiony. Największe wrażenie robi całość – gdy jednocześnie przypomina się o wszystkich zarzutach dla właściciela Olympiakosu, sędziach, którym spalono mieszkania i biznesy czy karach typu: siedem meczów bez udziału publiczności. Ale jeśli analizowalibyśmy klub po klubie – bez wątpienia najgorsze wrażenie zrobiłby stopniowy rozkład Panathinaikosu Ateny.
3 kwietnia 1996 – Krzysztof Warzycha w 87. minucie meczu z Ajaksem Amsterdam daje Panathinaikosowi prowadzenie i ostatecznie zwycięstwo 1:0 w pierwszym półfinałowym starciu Ligi Mistrzów w sezonie 1995/96. Grecy w rewanżu u siebie muszą jedynie utrzymać remis, by zagrać w finale najbardziej prestiżowego turnieju świata. Ostatecznie ta sztuka im się nie udaje, ale w i tak: w półfinale Ligi Mistrzów nie ma miejsca dla byle kogo.
3 kwietnia 2002 – trwa galaktyczna era klubów budowanych za gigantyczne pieniądze. Rozwarstwienie staje się nieuniknione, ale na razie zupełnie tego nie widać – przynajmniej nie po Panathinaikosie. W pierwszym meczu ćwierćfinału Ligi Mistrzów z Barceloną – 1:0 po golu Basinasa. Znów rewanż jest nieudany – Katalończycy ogrywają Panathinaikos 3:1, mimo że Grecy zdobyli prowadzenie już w 8. minucie. Wciąż jednak można zaryzykować stwierdzenie, że “Koniczynki” są salonowym bywalcem – może i szlachtą nieco zubożałą w stosunku do właścicieli latyfundiów, ale nadal dotrzymującą kroku – i przy stole, i na parkiecie, i w polu.
10 marca 2009 – przy dopingu 60 tysięcy kibiców Panathinaikos odpada w 1/8 finału Ligi Mistrzów po porażce z Villarrealem. Gilberto Silva, Karagounis czy Gabriel to już raczej ostatnie tchnienia wielkiego futbolu w Atenach. Od tej pory grecki gigant zagra w Lidze Mistrzów już tylko raz, kończąc turniej na fazie grupowej.
27 sierpnia 2015 – niespełna 14 tysięcy fanów Panathinaikosu ogląda rewanż dwumeczu o awans do fazy grupowej Ligi Europy z azerską Gabalą. Już po 6. minutach “Koniczynki” przegrywają 0:1, w 60. minucie tracą gola na 1:2 i staje się jasne, że tylko cud może im dać upragnione sześć spotkań w LE. Stać ich na wyrównanie w 78. minucie, ale mecz kończy się bramkowym remisem – przy 0:0 w pierwszym meczu, rezultat ten daje awans Gabali.
Od półfinału Ligi Mistrzów, od pokonania Barcelony, po przegrany dwumecz z zespołem z Azerbejdżanu. Z zespołem z Azerbejdżanu, założonym w 1995 roku, w momencie, gdy Panathinaikos zmierzał po miejsce w najlepszej czwórce Europy. Od kilkudziesięciu tysięcy fanatyków do pustawego obiektu, na którym próżno szukać starego, szalonego ducha. Od kupna Michalisa Konstantinou z Iraklisu za 15 milionów euro w sezonie 2001/02 i Djibrila Cisse za 8 milionów w sezonie 2009/10 do hitowego wzmocnienia z ubiegłego sezonu – Dimitriosa Kourbelisa z Trypolisu za szalone 500 tysięcy euro. No i wreszcie od mistrzostw Grecji do bezradnego oglądania pleców Olympiakosu, których widok każdy po zielonej stronie Aten ma już niemal wytatuowany na gałkach ocznych. A przecież nie odwołujemy się wcale do tak odległych czasów jak lata siedemdziesiąte – i jedyny w historii awans do finału Pucharu Europejskich Mistrzów Klubowych, przegrany z Ajaksem Johana Cruyffa.
Co się stało, że… tak się stało?
***
Najpewniejszą drogą do kompletnego zrujnowania człowieka, który nie potrafi zajmować się pieniędzmi, jest dać mu trochę pieniędzy.
~ George Bernard Shaw
***
Dziś nikt już nie pamięta, co było bezpośrednią przyczyną. Załamanie banków? Kryzys strefy euro, który najmocniej uderzył w najsłabsze państwa posługujące się tą walutą? Polityka wiecznego kredytu, forsowana przez kolejne greckie rządy? A może siła przyzwyczajeń Greków, którzy już od czasów Zorby kojarzą się raczej z tańcem na plaży, niż odciskami na spracowanych dłoniach?
Jakkolwiek na to spojrzeć – ostatnie kilka, a właściwie nawet dziesięć lat to w Grecji niekończące się pasmo powodzi i pożarów. Gdy uda się ugasić jedno ognisko i załatać jedną dziurę w okręcie – za moment wszystko znów pochłania żywioł. Zaczęło się tak naprawdę od światowego kryzysu finansowego już w 2007 roku. Efekty ówczesnych zmian dotarły do Grecji kilkanaście miesięcy później – gdy Ateny zaczęły rozumieć różnicę między pożyczką a darowizną. Najpierw w 2009 roku okazało się, że deficyt w budżecie na poziomie 12,5% PKB to nieco zbyt wiele jak na ułożony i cywilizowany kraj – a przecież wyłącznie takie miały należeć do strefy euro. Potem spadły ratingi u cenionych agencji. Co prawda dla zwykłego Giannisa spod Salonik to nadal oznaczało niewiele więcej niż susza w Australii, ale potem te globalne zmiany sięgnęły sfery mikro.
Już na początku 2010 roku zamrożono część wynagrodzeń w budżetówce, następnie podniesiono VAT oraz szereg pomniejszych podatków – przede wszystkim na dobra luksusowe oraz używki, alkohol czy papierosy. W połowie roku rozpoczęły się protesty i zamieszki na ulicach miast, zginęły trzy osoby a turystyczna kraina ze snów zamieniła się w państwo równie pewne jak licencja dla Ruchu Chorzów.
Oczywiście, istnieje mnóstwo przykładów państw i lig, gdzie zewnętrzne czynniki – jak na przykład wojna na ulicach miast czy głęboki kryzys w spółkach skarbu państwa – nie mają wielkiego przełożenia na prywatne biznesy, jakimi są kluby sportowe. Sztandarowy przykład to Szachtar Donieck, który mimo wygnania do Lwowa, Kijowa i Charkowa, cały czas trzyma ten sam poziom, co za najlepszych donieckich lat. W Grecji jednak sytuacja była bardziej skomplikowana.
Przede wszystkim – apogeum kryzysu zbiegło się z największymi inwestycjami Panathinaikosu od wielu lat. W sezonie 2009/10 “Zieloni” zainwestowali przeszło 15 milionów euro, ściągając m.in. Djibrila Cisse za 8 baniek i Sebastiana Leto za 4. Siłą rzeczy – budżet układany był na podstawie danych z wiosny 2009 roku, czyli z okresu, gdy Panathinaikos wygrał grupę Ligi Europy (nad Interem i Werderem Brema) a w lidze tłukł się twardo o wicemistrzostwo. Na stadionie bywało i po 25 tysięcy ludzi, nade wszystko zaś – zespół z Aten wywalczył sobie miejsce w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Kto mógł przewidzieć, że w połowie 2009 rozpocznie się trwające tak naprawdę do dziś piekło, że w 2010 roku przedsiębiorcy będą musieli zamykać interesy a kibiców nie będzie stać nie na karnet, ale nawet na otwieracz z klubowym herbem?
Reformy rządowe były konieczne, ale tak drastyczne obcięcie pensji przy jednoczesnym podwyższeniu podatków musiało odbić się na klubach. Tym bardziej na Panathinaikosie, którego właściciel był związany z branżą transportową – z racji galopujących podwyżek cen benzyny – narażoną na największe straty.
***
Gramy o mistrzostwo? Nie, to utopia, to nierealne. Gramy o Puchar Grecji i awans do europejskich pucharów.
~ Giannis Alafouzos, prezydent Panathinaikosu w 2012 roku
***
Między 1979 a 2010 rokiem Panathinaikos miał czterech prezydentów. Między 2010 a 2012 – pięciu. Na ratunek klubowi ruszali i emerytowani politycy, i lokalni biznesmeni, ale względną stabilizację dał dopiero Giannis Alafouzos, który stanął na czele organizacji zrzeszającej wszystkich potencjalnych sponsorów Panathinaikosu. Gdy po dwumeczu z Odense stało się jasne, że grecki gigant nie może liczyć na kroplówkę od UEFA z tytułu gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów – bankructwo bądź głęboka restrukturyzacja stały się kwestią czasu. W 2012 roku zmieniono zasady – powstała specjalna spółka z Giannisem Alafouzosem na czele. Cel – uratować Panathinaikos. Przeprowadzono audyt, po którym większość kibiców zaczęła się modlić.
Długi miały sięgać 30 milionów euro, głównie wobec piłkarzy, obecnych i byłych, oraz wszelkich możliwych greckich instytucji. Wyprzedaż piłkarzy z 2011 roku, która przyniosła 8 milionów euro na niewiele się zdała, podobnie jak zbiórka funduszy wśród przedsiębiorców dopingujących Panathinaikos. To miał być zresztą przełom – Alafouzos wystawił akcje “Koniczynek” na sprzedaż, pragnąć stworzyć pierwszy “demokratyczny” klub, zarządzany i finansowany przez kibiców – takich jak on, bogatych i wpływowych, ale i szeregowych zjadaczy chleba, których było stać na wykupienie pakietu.
Niestety, zamiast zakładanych 15 milionów, zebrano niespełna 3, zamiast dziesiątek tysięcy – do funduszu przystąpiło ponad 8 tysięcy kibiców. Zdecydowanie za mało, by myśleć o spłacie zadłużenia. Nie pomogło również odchudzenie kadry. Nie pomogła także przeprowadzka z gigantycznego Stadionu Olimpijskiego na wysłużony i mniejszy obiekt im. Apostolosa Nikolaidisa. Zdesperowani kibice uformowali nawet własną partię polityczną, Ruch Panathinaikosu, udało im się wprowadzić swojego reprezentanta do władz miasta. Determinacji nie brakowało, ale funduszy już tak – klub stać było jedynie na symobliczną renowację starego obiektu przeprowadzoną za 2 miliony euro.
Odwieczny dylemat – jak ciąć koszta bez utraty atrakcyjności? Czy sponsor, który nie chciał reklamować się na Stadionie Olimpijskim, z drużyną, która miała w składzie Cisse, będzie to robił na bardziej kameralnym obiekcie, na którym już dawno nie obserwowano żadnych znaczących gwiazd futbolu? Co gorsza – z podobnymi problemami jak PAO zmagał się cały kraj.
***
Suche liczby: na początku funduszu, który miał postawić Panathinaikos na nogi nieco ponad 8,5 tysiąca członków uzbierało ponad 2,3 miliona euro. To był sezon 2012/13. W ubiegłym sezonie członków było już tylko 8060 a ich łączna składka ledwo przekroczyła milion euro. Spadki frekwencji to bardziej złożony problem – wszechobecna piłkarska korupcja, niepodzielna dominacja Olympiakosu, wreszcie wiecznie zamknięte sektory czy nawet cały stadion. O tym, że najbardziej fanatyczne sektory Gate 13 i Gate 14 zostaną zamknięte na pół roku zadecydował zimą 2016 roku sam minister sportu. Całość to zresztą bezkresna spirala – sędziowie i działacze są skorumpowani, więc kibice wyładowują na nich swoją wściekłość. Ataki na murawie czy obrzucanie puszkami rywali musi zaś budzić stanowczy sprzeciw władz – więc trybuny pozostają zamknięte. Panathinaikos ze średnią około 6 tysięcy kibiców na mecz wygląda po prostu żałośnie. Ale czy ktoś może się dziwić, w takim klimacie?
– Dobrze znane siły i organizacje kryminalne, które rozmontowały grecki futbol i każde pojęcie sprawiedliwości, próbują zrobić to znów kilka dni przed startem ligi – napisały w oświadczeniu władze Panathinaikosu. Miało to oczywiście związek z zarzutami i podejrzeniami formułowanymi przeciw Evangelosowi Marinakisowi, kontorwersyjnemu właścicielowi Olympiakosu oraz całemu “Systemowi” – jak określa się w Grecji grupę ustawiającą wyniki spotkań. O wszystkim mówi się właściwie oficjalnie, jakby był to oczywisty element codzienności. Namacalnych dowodów jest zbyt wiele – by wspomnieć o wysadzonej piekarni należącej do jednego z sędziów czy zeznaniach części z nich o tym, jak Marinakis wchodził do szatni rywali czy arbitrów. Na razie nic nikomu nie udowodniono, śledztwa UEFA są przekazywane do greckiego związku, którego wiceprezesem był sam Marinakis. Efekt jest taki, że nawet piłkarze w anonimowych ankietach przyznają – ta liga jest ustawiona, od początku do końca. Raporty FIFPro, które przywoływaliśmy w piątek nie pozostawiają wątpliwości.
Grecja pod lupą okazuje się puszką Pandory. Taki obraz tej ligi malują sami piłkarze. Powszechnie panuje wśród nich przekonanie, że matchfixing to standard, nie wiadomo tylko do jakiego stopnia. Aktualnie trwają zresztą dochodzenia w sprawie klubów Volos i Kavali. Strzelmy kilkoma odpowiedziami, przypominając, że wszystkie dotyczą TYLKO ostatnich dwunastu miesięcy.
14% ankietowanych odpowiedziało, że grało w ustawionym meczu. Z tej grupy aż 32% przyznało, że przed meczem wiedziała o wszystkim.
Z 13% zawodników ktoś kontaktował się w sprawie ustawienia meczu. Z tego co dziesiąty zgodził się i przyjął propozycję.
Na pytanie, czy uważasz, że mecze w lidze greckiej są ustawiane, 64% graczy odpowiedziała twierdząco. Zdumiewająca liczba, w innych ligach ten wskaźnik nie przekroczył kilkunastu procent.
Czy zgłosiłby komuś, gdybyś podejrzewał, że mecz w którym masz zagrać będzie ustawiony? 71% była na nie. 16% graczy przyznało też, że w ostatnim roku grało u bukmachera łamiąc zasady narzucone przez związek.
Tyle w kwestii wyników. Ankieta analizowała też podłoże zepsutej tkanki i tu również jest ciekawie.
Kto ustawia mecze, jest pomysłodawcą? Ktoś z zewnątrz – 20%. Sędzia – 16%. Piłkarze – 11%. Oficjele klubowi – 50%.
Powody zgadzania się na korupcję? 33% – problemy finansowe. 13% – presja ze strony klubu. 15% – łatwa kasa, a proceder trudny do wykrycia. 9% – groźby w kierunku rodziny. 1%, uwaga, kulturowa akceptacja dla ustawiania meczów.
Jak można zmniejszyć ryzyko występowania podobnych patologii? 25% – większe płace. 30% – płace na czas. 18% – lepsze warunki pracy.
W takich właśnie warunkach Panathinaikos miał walczyć z biedą i bylejakością. Biznesmen, który rozważa inwestycję w klub, prawdopodobnie może zostać delikatnie zniechęcony, gdy dowie się, że duża część wyników jest znana już przed rozpoczęciem spotkania.
***
Dodajmy do tego podpalenie własnego stadionu, niedopuszczenie do rozegrania derbowego meczu z Olympiakosem, potężne dymy na meczu z PAOK-iem, wtargnięcie na obrady polityków z ministerstwa sportu…
Nie wygląda to za wesoło pod kątem wychodzenia z kryzysu.
Aha, a ten dobrodziej, Giannis Alafouzous, szef stowarzyszenia, wizjoner, który planował stworzyć demokratyczny klub finansowany przez kibiców? Za ujawnienie akt z afery Koriopolis został skazany na rok więzienia w zawieszeniu, w kwietniu tego roku został zaś zmieniony na stanowisku prezydenta klubu przez Manosa Mavrokoukoulakisa.
***
Nowy sezon Panathinaikos rozpocznie z dwoma ujemnymi punktami za burdy kibiców, dwoma meczami bez udziału publiczności z tego samego powodu, bez Marcusa Berga, najlepszego zawodnika PAO i króla strzelców całej Super League, sprzedanego do Al Ain. Z nowym prezydentem klubu, możliwe, że również z nowym trenerem i dyrektorem sportowym. Z podstawowych piłkarzy zwinęli się z Aten również Nikolaos Marinakis, Sebastian Leto i Viktor Klonaridis.
W dosłownie kilkanaście lat rozpłynęły się pieniądze, sukcesy, piłkarze, kibice, atmosfera… Wszystko.