Euro 2017 to kapitalnie przygotowany turniej, cieszący się ogromnym zainteresowaniem. Jedynym słabym punktem była tu boiskowa postawa Polaków, którzy systematycznie psuli odbiór całego piłkarskiego święta. Podczas spotkań naszej reprezentacji żal było tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionach i jeszcze większej liczby oglądających te „widowiska” przed telewizorem. Sportowo była to kompletna klapa, bo tak naprawdę ciężko doszukać się w naszej drużynie jakiegokolwiek pozytywu. W zamian mieliśmy aż nadto wstydu i rozczarowań.
Zawsze lepiej jest wygrać niż przegrać. Są jednak momenty, w których porażki nieprawdopodobnie bolą, ale też takie, w których absolutnie nic z nich nie wynika. Nie chcemy na siłę usprawiedliwiać naszych młodzieżowców, ale jak ulał pasuje tu stadionowa przyśpiewka – nic się nie stało. Co więcej, podobnie napisalibyśmy, gdybyśmy wygrywali wszystko jak leci. Wielokrotnie już bowiem przekonywaliśmy się, że sukces lub klęska na turnieju młodzieżowym nijak się ma do dorosłego grania.
Pierwszy, podstawowy aspekt jest taki, że ta drużyna nigdy nie zagra już w tym zestawieniu i pod tym trenerem (który nigdy nie pracował w seniorskiej piłce). A przecież na turnieju dowiedzieliśmy się jedynie, że ci zawodnicy kiepsko grają ze sobą i kiepsko odnajdują się w zaproponowanej taktyce. Dowiedzieliśmy się także, że obecnie są słabsi niż rówieśnicy z innych krajów, chociaż w niektórych przypadkach bardziej mogło to wynikać z braku formy niż z braku umiejętności. Wciąż nie wiemy jednak, czy błyszczący na tle naszych obrońców Gray zrobi w przyszłości większą karierę niż odbijający się od Anglików Kownacki. A przecież to właśnie z tego powinno rozliczać się futbol młodzieżowy – ilu piłkarzy przygotuje do zrobienia dużej kariery.
Biadolenie na bazie tego Euro nad stanem polskiej piłki nie ma więc żadnego sensu. Poza najmłodszym Kownackim, który akurat wypadł przyzwoicie, na turnieju grali piłkarze z roczników 94-96. Jedyny wniosek, jaki można więc wyciągać, to że obecni 22-24 latkowie wcale nie muszą zrobić tak wielkich karier, jak mogło się wcześniej wydawać (chociaż to i tak teza zdecydowanie na wyrost). Natomiast rozciąganie tego na szeroko pojętą przyszłość naszej reprezentacji i w ogóle całej polskiej piłki wydaje się zwyczajnie głupie.
Ponadto wspomniane roczniki 94-96 przecież wcale nie są żadną porażką. Dwóch zawodników już okazało się zbyt dobrych, by ponownie cofać się młodzieżowego grania. Natomiast Linetty wciąż jest podstawowym graczem dorosłej reprezentacji, gdzie mając za plecami Glika i przed sobą Lewandowskiego wypada o niebo lepiej, niż grając pomiędzy Jachem i Stępińskim. Innymi słowy, te brutalnie zweryfikowane na Euro roczniki wydały już trzech graczy, którzy – spokojnie można tak napisać – mają status podstawowych zawodników kadry A, najlepszej od wielu, wielu lat. Czyli plan minimum już został przez tych chłopaków wykonany.
Przyjrzyjmy się bliżej obecnej kadrze Nawałki. Najbogatszy w klasowych piłkarzy trzyletni okres przypadł na lata 87-89, kiedy to na świat przyszli Mączyński, Pazdan, Jędrzejczyk, Grosicki, Lewandowski, Glik i Rybus. Jakkolwiek spojrzeć, gdybyśmy co trzy lata mieli równie utalentowane roczniki, dziś wymieniano by nas w gronie faworytów do złotego medalu mistrzostw świata. Z kolei trzy roczniki z obecnej młodzieżówki dały już reprezentacji Milika, Linettego i Zielińskiego. Ale tak naprawdę dopiero za jakieś siedem lat będzie można dokonać wiarygodnego porównania z Lewandowskim i spółką, bo wtedy dopiero nasi młodzieżowcy osiągną wiek dzisiejszych liderów. Poza tym obecna młodzież z roczników 94-96 wcale nie wygląda gorzej niż w analogicznym okresie wspomniana najlepsza generacja naszych piłkarzy.
Pamiętajmy na przykład, że Mączyński i Jędrzejczyk zaczynali regularnie grać w ekstraklasie mając więcej lat, niż najstarszy zawodnik obecnej młodzieżówki Dorny. Siedem lat temu Glik właśnie spadł z Piastem do I ligi, a Pazdan był tuż po sezonie na zapleczu z Górnikiem Zabrze. Gdyby ktoś wtedy przewidywał, że ta czwórka będzie stanowić o sile dorosłej reprezentacji, zostałby zwyczajnie wyśmiany.
Do czego zmierzamy? Ano do tego, że moment największego rozwoju danego piłkarza może nastąpić znacznie później, co jednak wcale nie oznacza, że taki gość nie zajdzie daleko. Od dawna było wiadomo, że Lewandowski, Grosicki czy Rybus mogą sporo osiągnąć, ale eksplozja talentu pozostałych piłkarzy z roczników 87-89 przyszła znacznie później. I tak naprawdę dzisiaj jest podobnie, bo już wiadomo, że będą ludzie z Milika, Linettego i Zielińskiego. A kolejni piłkarze z tych roczników mogą na dobre odpalić dopiero w kolejnych miesiącach. I być może będzie to ktoś, kogo nie było nawet w turniejowej kadrze Marcina Dorny, jak na przykład Szymański z Jagiellonii czy Urbańczyk z Ruchu.
Fajny przykładem jest także kariera Łukasza Piszczka, który mniej więcej do 24. roku życia był jako tako rokującym ofensywnym zawodnikiem, a dopiero później przemienił się w kapitalnie rokującego prawego obrońcę. Kto wie, czy przykładowy Przemysław Frankowski, który jest dosyć surowo oceniany po turnieju, nie pójdzie podobną drogą? A jeśli tak, to jakie znaczenie w jego karierze będzie miał fakt, że rywale na młodzieżowym Euro nie nabierali się na jego zwody?
Inna sprawa, że przykładowe błędy Wrąbla czy Dawidowicza na Euro 2017 nie mają wiele wspólnego z tym, czy Stępiński albo Kownacki zrobią wielką karierę. Jak pokazuje historia, większość piłkarzy z tej młodzieżówki i tak ostatecznie przepadnie w kontekście pierwszej reprezentacji, a tylko kilku graczy zdoła się przebić. Ponadto może też się tak zdarzyć, że z perspektywy czasu ocenimy, że najważniejszym wydarzeniem tego Euro było wejście na wyższy poziom przykładowego Łukasza Monety. I być może to właśnie on pójdzie śladami Kamila Glika i na dobre odpali dopiero po spadku z ekstraklasy.
To oczywiście czyste spekulacje, które pokazują, że tak naprawdę nie wiemy nawet, co dla przyszłych reprezentantów Polski byłoby lepsze – potencjalna sodówka po sukcesie czy lekcja pokory, której właśnie doświadczają. Bo, w odróżnieniu od dorosłego futbolu, w młodzieżowym graniu takie niuanse mogą okazać się nawet ważniejsze od osiągniętych wyników.
Fot. FotoPyK