Jak dobrze, że Polska odpada z tych mistrzostw. Dobrze dla nas, bo nie będziemy musieli już więcej na to patrzeć i co gorsza chyba dobrze też dla piłkarzy – dzisiejszy mecz tak jak cały ten turniej sprawiał im mniej więcej taką przyjemność, jak jedzenie szpinaku na szkolnej stołówce w podstawówce.
Przed meczem polscy kibice mogli przewrotnie modlić się, by reprezentacja nie strzelała zbyt szybko bramki. Jak było ze Słowacją i Szwecją pamiętamy – szybko trafialiśmy, co okazywało się początkiem naszego końca, bo chwilę potem przestawaliśmy grać w piłkę. Dla odmiany to my dziś jako pierwsi straciliśmy bramkę, ale jak się okazało, to wcale nie gole w pierwszych dziesięciu minutach były powodem naszej beznadziei. Po prostu jesteśmy do dupy. Wprawdzie dokładnie to przeczuwaliśmy już wcześniej, ale dopóki nie mieliśmy twardego potwierdzenia – nie mogliśmy o tym pisać. No więc dziś możemy. Reprezentacja U-21 prowadzona przez Marcina Dornę jest kompletnie do dupy.
Po pierwszej bramce dla Anglików mogliśmy mieć lekkie deja vu, bo akcja znowu poszła naszą prawą stroną i znowu gol padł po zejściu do środka. Tym razem po strzale z dystansu – Gray załadował rogala po długim, a Jach nie miał zamiaru próbować przecinać tego uderzenia (zamiast tego wolał się uchylić – Jarku, z Anglikami zgody nie mamy!) a piłka po rykoszecie zaskoczyła Wrąbla. Naszemu bramkarzowi trzeba oddać, że wreszcie był pewnym punktem naszej drużyny. Dobrze interweniował dwa razy po rogach i raz po strzale z dystansu, do tego wyjął sam na sam pod koniec meczu. Roboty miał dużo, ale patrząc z perspektywy całego meczu to i tak niewiele – o ile Anglicy zdominowali nas TOTALNIE, o tyle bramki szturmować nie chcieli. Wystarczało im to, że to oni trzymają mecz za lejce.
Gdybyśmy chcieli wypisać od punktów a/b/c, w czym Anglicy byli od nas lepsi, prawdopodobnie zabrakło by nam alfabetu. Dlatego najlepiej napiszmy najprościej jak się da – we wszystkim. Byli szybsi, silniejsi, pewniejsi siebie, (…) lepiej przyjmowali piłkę, lepiej podawali, (…) lepiej przewidywali… No naprawdę, wyglądało to tak, jakby najlepsi młodzieżowcy Anglii przyjechali mierzyć się z ekipą U-14. I to złożonej wyłącznie z chłopaków zamieszkujących gminę Wejherowo, z całym szacunkiem dla nich.
Ale już nawet nie to, że nas Anglicy ogolili jak chcieli jest najgorsze, a to, że Polacy nie postawili się ani na moment. Nie zdecydowali się na żadną ułańską – choćby straceńczą – akcję. Nie dali nam choćby jednego powodu, byśmy powiedzieli „no tak, byli lepsi, ale brawa za walkę”. Gdy po raz pierwsi pojawił się leciuteńki swąd zagrożenia pod bramką Anglików, piętnaście sekund później ci ładowali nam piłkę do pustaka. Gdy coś zaczęliśmy próbować w końcówce, Bednarek dał się ograć w polu karnym i ratował się faulem, który nie opłacił mu się kompletnie – nie dość, że wyleciał z boiska, to Wrąbel i tak musiał wyciągnąć piłkę z siatki, a przez lukę na środku obrony Anglicy niemal nie zapakowali nam dwa razy piłki do pustej w końcówce. Zagrożenie, które stworzyliśmy my? Odnotujemy z kronikarskiego obowiązku – strzał Linettego sprzed pola karnego (niecelny) i wejście na przebój Frankowskiego w pole karne zakończone uderzeniem (niecelnym). Nawet gdy Pickford podarował nam prezent i wystawił piłkę Murawskiemu, ten składał się do strzału jakieś dwa lata, przez co osiem razy zaprzepaścił szansę na skorzystanie z prezentu.
Czekaliśmy chociaż na jeden zryw, na jedną akcję, na cokolwiek, co można zapamiętać po latach. CO-KOL-WIEK. Na ochłap, na namiastkę emocji, na trzy minuty, które pokazałaby nam, że ta drużyna zbieranina ma jednak resztki charakteru. Nie dostaliśmy zupełnie nic.
Będziemy pamiętać więc tylko ogólny obraz nędzy i rozpaczy. Szkoda.
Fot. FotoPyK