Polskie zespoły zaczynają przygodę z europejskimi pucharami zawsze bardzo wcześnie, dlatego często dużym wyzwaniem jest dla dziennikarzy znaleźć kogoś, kto opowie o przykładowym Szachtiorze Koniec Świata więcej niż mówi choćby Transfermarkt. Wiadomo, że rywal Legii – IFK Mariehamn – to nie jest specjalnie medialny zespół, raczej nie mieliście plakatów nad łóżkiem z pikarzami tego klubu, dzieci na boisku raczej nie krzyczą „jestem Kangaskolkka, a ty jesteś Friberg da Cruz!”. Jednak na szczęście, bo zawsze warto poszerzać horyzonty, możemy powiedzieć o tym zespole coś więcej, a właściwie zapytać. Konkretnie Tomasza Sajdaka, który miał okazję przez chwilę odnajdywać się w realiach IFK Mariehamn.
Zadzwoniłem do ciebie, bo byłeś w Mariehamn na testach, prawda?
Tak, w 2011 roku. Dwa tygodnie tam spędziłem, ale nawiązałem sporo znajomości – choć patrząc na skład, to tych piłkarzy teraz już w klubie nie ma, jednak miałem styczność z tym zespołem przez 3-4 lata. Co mecz dzwonili do mnie Hendrik Helmke i Giuseppe Funicello.
Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie stamtąd?
To jest mała wysepka, mały stadion, familijna atmosfera. Spokojny klimat do trenowania, pracowania, ale nic specjalnego jeśli chodzi o skalę europejską w futbolu. Przez to, jakie mają dookoła zaplecze treningowe i możliwości finansowe, to nigdy nie będzie nic większego. Jest jedna duża hala – podobna jak w Warszawie na Bemowie – a z boisk treningowych jest tylko główna płyta. Nawet latem potrafią trenować na hali przez brak boisk. Obok jest też malutka siłownia i tyle, bardzo skromne zaplecze. Nie ma co porównywać do HJK Helsinki, byłem tam i mają wszystko na najwyższym poziomie, można porównać ich z 2. Bundesligą, natomiast Mariehamn na przykład z czwartą ligą niemiecką.
Stadion – z tego co widziałem – też jest mały.
Malutki, nic specjalnego, dużo ludzi tam nie chodzi. 2-3 tysiące, może jak Helsinki przyjadą to z pięć. Nigdy nie było szałowej atmosfery, Legia nie będzie miała problemów, choć fakt, że tamto boisko jest bardzo małe, wyjątkowo niewygodne dla drużyn, które chcą grać piłką i rozgrywać. Jednak ogólnie nic nie powinno ich zaskoczyć, to tak jakby jechali na mecz z Olimpią Elbląg.
Ile widzów przyjdzie na Legię?
Przyjdzie bardzo dużo ludzi, bo pojawią się skauci i obserwatorzy. 60% będzie skautów, 40% miejscowej ludności (śmiech).
To już inna drużyna, ale jak wspominasz poziom zawodników, którzy wtedy byli w Mariehamn?
Indywidualnie było paru zawodników, którzy poszli dalej, nawet mówiąc na przykładzie moich znajomych. Hendrik Helmke grał w Al-Ahli, u nas tego zespołu się nie docenia, a to jest mistrz Egiptu, mający 50 milionów osób z członkostwem i tam są warunki finansowe pięcio-dziesięciokrotnie wyższe niż w Legii. Fernando de Abreu poszedł do Tajlandii, Josh Wicks grał w MLS, więc piłkarze indywidualnie byli nieźli. Natomiast warunki, te boiska, to, że drużyna trenowała raz dziennie na luzie, nie dorównywało warunkom na najwyższym europejskim poziomie. Można dodać, że Petteri Forsell był powoływany do reprezentacji i został okrzyknięty gwiazdą zespołu, wszyscy stawiali na niego, był jednym z przyszłościowych zawodników w Finlandii. U nas się wyróżniał w Miedzi, bo jest technicznym zawodnikiem, ale w Mariehamn był gwiazdą.
Te treningi to dziadek, gierka i tyle?
Małe gierki, ograniczone w czasie, nie za długie, mało taktycznych ćwiczeń. Ja byłem zimą, mieliśmy obóz miejscowy – oni trenują głównie u siebie, czasem polecą na tydzień do Hiszpanii, jeśli jakiś sponsor wyłoży pieniądze.
No właśnie, finansowo też chyba słabo stoją – Transfermarkt podaje, że nigdy nie przeprowadzili transferu z kwotą odstępnego do klubu.
Myślę, że to jest prawda. Oni zawsze ściągają zawodników wolnych, tak było również w moim przypadku, i są bardzo oszczędni. Nie wydadzą pieniędzy na nikogo, nawet jakby to miał być zawodnik, który im mega pomoże. Będą się trzymali swojej hierarchii finansowej, będą szukać, rozglądać się po Afryce i innych zakątkach świata, byleby tylko zmieścić się w budżecie. Nie zrobią sobie długów, taka jest polityka finansowa.
Jeżdżą do tych zawodników z Afryki?
Nie, to nie jest na takiej zasadzie, że oni tam lecą i obserwują kogoś. Agenci sami piszą maile do nich i oni na podstawie CV zapraszają do siebie – tak było ze mną, poleciałem do nich i oni mnie oglądali. Żeby mieli gdzieś lecieć, to nie, nie stać ich.
Czyli zawodnicy z YouTube’a.
Ale nie na kontrakt, tylko zawsze testy – z tego co śledzę ich od kilku lat, nigdy nie zakontraktowali zawodnika w ciemno.
Ty dlaczego nie zostałeś?
Byłem tam dwa tygodnie, ale dostałem lepszą ofertę z Dynama Berlin i tam podpisałem kontrakt. Mariehamn chciało mnie ściągnąć, natomiast suma „x” przeze mnie wypowiedziana, okazała się dla nich nie do spełnienia. Spakowałem się, podziękowałem i wyjechałem.
Ile wówczas tam płacono?
W tych czasach Mariehamn proponowało mi cztery tysiące euro plus premie, więc wychodziło koło pięciu miesięcznie. Oni – nawet jeśli chodzi o rynek fiński – nie równają się z HJK czy Interem Turku, to jest finansowy środek ligi.
Niby niezła kasa, jednak wiadomo, że w Finlandii są inne ceny.
A też było tak, że piłkarze musieli sobie sami apartamentów szukać. Myślę, że płacą tam średnio, nic specjalnego, nie można też przeliczać euro na złotówki, bo koszty utrzymania w Finlandii są rzeczywiście kompletnie inne.
A organizacyjnie, w tych skromnych warunkach, dawali sobie radę? Jak cię przyjęli?
Wszystko kulturalnie, mieszkałem w najlepszym hotelu na wyspie, miałem wyżywienie, osobę, która była 24 godziny na dobę pod telefonem. Bardzo mili ludzie w sztabie szkoleniowym. Jak mówię, to jest rodzinna atmosfera, nie było możliwości, by któryś z zawodników się dąsał. Oni zwracali uwagę, by przez atmosferę stworzyć sukces. Zawodnicy chodzili do jednej restauracji, cały czas w tych samych miejscach się przebywało. Jeżeli ktoś miał zamiar pół roku potrenować, żeby zrobić krok dalej w piłce, to można było skupić się na treningu, ale poza nim żadnych atrakcji, życia w dużym mieście. Jeśli chciałeś gdzieś pojechać z rodziną, leciało się do Sztokholmu czy Helsinek.
Jesteś zaskoczony tym mistrzostwem?
Jestem. Nie myślałem nigdy, że będą w stanie pokonać HJK, oni zawsze zdecydowanie prowadzili w lidze i nawet jak patrzymy na 2017 rok, to też jest bardzo ciekawe, że Mariehamn zdobywa mistrzostwo, gra w pucharach, a w kolejnym sezonie ma już 11 punktów straty do Helsinek. Myślę, że to był jednorazowy wyskok i to się nie przydarzy im przez najbliższe 20 lat.
To wynikało z ich siły czy słabości HJK?
Z roszad HJK. Oni w ostatnich latach dokonywali coraz większych transferów, zawodnicy odchodzą do Championship czy Bundesligi. Wiadomo, że jak dochodzi do tak nagłych ruchów, na przykład dwa tygodnie przed sezonem, to brakuje 3-4 piłkarzy na głównych pozycjach, gdzie oni potrzebują pół roku na załatanie tych dziur. Nie zdążyli, Mariehamn super wystartowało i HJK ich nie dogoniło.
Z obecnej drużyny wyróżnisz kogoś?
Nie. Jak Legia zagra swoje to nie trzeba zwracać uwagi na żadnego piłkarza. Uważam, że jak się jest lepszym, to rzadko kto pęka i boi się jednego zawodnika z przeciwnej drużyny. Jak Barcelona gra z Freiburgiem – z całym szacunkiem dla Freiburga SC, który jest dobrym klubem w Europie, ale bez porownania do Barcelony – to koncentruje się na sobie, a nie myśli, że z Freiburga ktoś strzelił trzy bramki.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ PACZUL