Ekstraklasa przyzwyczaiła nas do regularnych niespodzianek – pozytywnych czy negatywnych – ale teraz nawet przerwa w graniu nie jest jej straszna, nawet wtedy potrafi coś wykombinować. Zaskoczyliśmy się wczoraj głównie postawą Mihalika, który w lidze był daremny, a w starciu z naszymi najzdolniejszymi piłkarzami robił, co chciał.
To on rozpoczął akcję, która przyniosła Słowakom wyrównanie – zszedł z futbolówką do środka wykorzystując bierność Polaków, zagrał do Chriena, który wypatrzył Valjenta i resztę historii znamy. To on uderzył z tak przedziwną rotacją z dystansu tak, że Wrąblowi piłka wypadła z rąk i tylko jakimś cudem Zrelak nie wpakował jej do siatki. To przecież Mihalik pomylił się o tylko o centymetry przy kolejnym uderzeniu, tym razem pod koniec pierwszej połowy. I tak dalej, i tak dalej – przykłady można mnożyć, ten chłopak momentami bawił się na murawie, dryblował, bezkarnie schodził do środka, było go wczoraj naprawdę dużo. Niedzielny kibic mógłby pomyśleć: „cholera, fajnie byłoby go obejrzeć w Ekstraklasie” i jakie zdziwienie musiałoby kogoś takiego spotkać, gdyby mu powiedzieć, że Mihalik od pół roku w lidze rzeczywiście jest.
To znaczy, warto by się upewnić czy Slavia Praga nie podesłała Cracovii zimą jakiegoś sobowtóra, bo trudno uwierzyć, że Mihalik z wczoraj i Mihalik ligowy to te same osoby. W Ekstraklasie ten chłopak sobie nie poradził – zaczął dobrze, przez dziesięć minut meczu z Ruchem wypracował asystę dającą wygraną, ale potem zjeżdżał w szybkim tempie. Jeszcze gol z Arką i tyle go widzieliśmy, gdyż Zieliński miał już dość popisów Słowaka i od 33. kolejki nie było dla niego miejsca nawet w kadrze meczowej. Zdziwienie tym większe, że zastępował go choćby beznadziejny Jendrisek. A to jasny sygnał – Mihalik naprawdę musiał prezentować się daremnie.
Nic go nie broni. 10 meczów, gol i asysta – słabo. Średnia not 4,00 – słabo. InStat klasyfikuje go niżej niż Langila (!), Mihalik zagrywał choćby tylko 23% celnych piłek w pole karne rywala, co jak na skrzydłowego jest wynikiem kompromitującym. Gdzie się nie rozejrzeć to dramat, Ekstraklasa wystawiła chłopakowi fatalne świadectwo, a tymczasem wczoraj wyglądał jak odmieniony.
– Nie byłem zaskoczony, że tak dobrze się pokazał, zawsze go uważałem za dobrego piłkarza, dlatego go ściągnęliśmy do Cracovii. Zagrał bardzo dobry mecz – jak cała Słowacja – natomiast u nas z tej strony się nie pokazał i nad tym najbardziej boleję. Nie wiem dlaczego tak się stało, nie wskoczył na poziom z reprezentacji, ale on w kadrze zawsze dobrze grał i byłem przekonany, że teraz też zagra dobrze. To był zawsze jeden z podstawowych zawodników trenera Hapala, być może ten zespół mu najlepiej pasuje. U nas, niestety, w takiej dyspozycji go nie widziałem. On jest wypożyczony do 30 czerwca, mamy opcję wykupu, ale bardzo wysoką, więc będzie trzeba się zastanowić. Może być tak, że od 1 lipca to jest z powrotem piłkarz Slavii Praga – mówi Jacek Zieliński.
Przedziwna historia, ale przecież nie jedyna – na lewej obronie u Słowaków zagrał wczoraj Robert Mazan, najdroższy piłkarz w historii Podbeskidzia. Najdroższy najwyraźniej nie okazał się najlepszy, bo Ojrzyński w ogóle nie widział go w składzie. Ba! Mazan przegrywał rywalizację z Tomasikiem, Adu Kwame i Pazio, czyli de facto w hierarchii Podbeskidzia był czwartym lewym obrońcą, co chyba nie jest czymś, co wydrukował sobie na wizytówce. Górale najpierw go wypożyczyli, a potem sprzedali Żilinie i nikt by o nim nie pamiętał (pograł u nas 360 minut), gdyby nie jego wczorajszy dobry występ.
Czyli tak: przyjeżdżają Słowacy, grają odrzutami z Ekstraklasy i golą kadrę Dorny 2:1. Gdyby nie fakt, że w polskim zespole też byli reprezentanci naszej ligi, prawdopodobnie uwierzylibyśmy, że jest ona najlepsza na świecie.
Fot. FotoPyK