Reklama

I nie zmienia się nic! Biało-czerwoni meldują wykonanie zadania

redakcja

Autor:redakcja

10 czerwca 2017, 23:02 • 3 min czytania 147 komentarzy

Powoli zaczynamy zapominać, jak to jest obgryzać paznokcie do krwi przy okazji każdego kolejnego meczu kadry. Żeby odruchowo nerwowo zerknąć w kierunku zegara, gdy tylko uda się objąć jednobramkowe prowadzenie. Bo wiadomo, że Lewandowski znów trafi. Że obrona nie nawali. Że ktoś jeszcze popisze się indywidualnym błyskiem. Ostatnio w Rumunii Grosicki, dziś – Zieliński, grający tak swobodnie, jakby pogrywał sobie ze znajomymi na hali. Reprezentacja Nawałki znów schodzi z boiska zwycięska, a my przyjmujemy tę wiadomość dokładnie tak, jak przyjęlibyśmy obwieszczenie, że niebo jest niebieskie, a sól jest słona.

I nie zmienia się nic! Biało-czerwoni meldują wykonanie zadania

Bo ta reprezentacja stała się ostatnimi czasy tak przewidywalna, jak – nie przymierzając – konferencje jej selekcjonera. Doskonale wiadomo, co będzie grane i że nie powinniśmy się szczególnie martwić o końcowy wynik. Ten za każdym razem w ostatnim czasie jest po prostu pozytywny.

Dziś były takie momenty, kiedy biało-czerwoni mogli spokojnie zacząć budować dom w polu karnym Rumunów, bo właściwie w nim zamieszkali. Tatarusanu musiał uwijać się jak w ukropie i trzeba mu to oddać – spisywał się naprawdę dobrze. Bo koniec końców gola z gry nie udało się mu strzelić, choć momentami jego obrona była dziurawa jak kasy rumuńskich klubów.

Mimo tego, do gola Lewandowskiego numer jeden podopieczni Nawałki przypominali trochę harcerza, który pojechał na swój pierwszy w życiu obóz i próbuje samodzielnie otworzyć konserwę. Nie do końca wiedząc, jak się za to zabrać. Wtedy jednak Latovlevici postanowił dostarczyć biało-czerwonym do rąk własnych otwieracz, w pakiecie z instrukcją obsługi, powalając „Lewego” nim ten jeszcze w ogóle zdążył zostać obsłużony podaniem ze skrzydła.

Od tamtego momentu mieliśmy spotkanie w garści, aż do przypadkowej bramki Stanciu. Który załadował z dystansu mocno i pewnie celnie, ale którego strzał wylądował w siatce przede wszystkim dzięki temu, że odbił się od pleców partnera. Który chciał się przed bombą kolegi uchylić. Ale nie zdążył.

Reklama

Tak, jak zresztą Rumuni przez większą część meczu nie nadążali za błyskawicznymi procesami myślowymi, jakie zachodziły w głowie Piotra Zielińskiego. Jeżeli za pomocnikiem Napoli cały czas ciągnął się nieszczęsny występ na Euro z Ukrainą, to dziś zdecydowanym ruchem oderwał łatkę piłkarza zawodzącego w reprezentacji. Luz, drybling, otwierające podanie – co tylko byście chcieli, pełen serwis. Truskawką Wisienką na torcie była asysta do Lewandowskiego przy bramce na 2:0 – perfekcyjna wrzutka z rożnego, zakończona przez napastnika Bayernu strzałem głową, do którego wyskoczył o dwa piętra wyżej niż pilnujący go duet Sapunaru-Chiriches. Oni wchodzili po schodach, on wjechał po tę piłkę windą.

Trzecia bramka „Lewego” była jednocześnie ukoronowaniem całego meczu w jego wykonaniu. Bezlitosną egzekucją drugiego karnego, ale i świetnym symbolem dążenia Roberta do piłkarskiej doskonałości. Bo przy pierwszym uderzeniu z jedenastu metrów – choć znów wykonał znany już na całym świecie zwód przed strzałem – Tatarusanu miał piłkę na rękach. Przy drugim „Lewy” już do tego nie dopuścił. Do samego końca śledząc ruch Rumuna i nie pozwalając, by ten miał jakiekolwiek szanse na interwencję.

3:1, Rumunia po raz drugi odprawiona z kwitkiem. Naprawdę pewnie, naprawdę z dużą dozą spokoju. I doprawdy nie potrafimy sobie wyobrazić powrotu do tych – wydaje się – tak odległych, mrocznych czasów, gdy kadra musiała drżeć przed spotkaniem z każdym europejskim średniakiem. Samemu zresztą będąc jednym z nich.

Dziś reprezentacja Nawałki podobnych przeciętniaków po prostu zjada na kolację, nie pozostawiając jakichkolwiek resztek.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

147 komentarzy

Loading...