Każdy rozsądny człowiek charakteryzuje się tym, że potrafi wyciągać wnioski. Jak trzy razy rozpędzisz się rowerem z górki, gwałtownie zahamujesz przednim hamulcem i rozbijesz sobie czoło o bruk, to w głowie zapala ci się lampka ostrzegawcza. I – następnym razem – prędkość redukujesz już w nieco łagodniejszy sposób. Idąc tym tropem – Sławomir Peszko do rozsądnych nie należy. Bo mimo że dopiero co złapał trzy mecze pauzy na skutek zadymy rozkręconej w Poznaniu, to kolejny sezon zainauguruje – a jakże – kolejnym zawieszeniem. Tym razem jednak nie w postaci trzech, a czterech kolejek.
Taki Philipp Lahm. Praktycznie cała kariera spędzona na pozycji bocznego obrońcy, czyli z zadaniem takim, by zatrzymać pędzącego w jego stronę skrzydłowego. Grał przeciwko Ronaldo, przeciwko Messiemu, przeciwko tuzinowi klasowych zawodników. Nigdy nie ujrzał czerwonej kartki. Pewnie nie raz i nie dwa urywał mu się przy linii przeciwnik, a on ani razu nie doprowadził do tego, by mecz zakończyć przedwcześnie wpisem w protokole sędziowskim. A miał pewnie do tego multum okazji.
To tylko przykład pierwszy z brzegu i rzecz jasna przejaskrawiony, bo porównywać Lahma do Peszki jest odrobinę niesmacznie, ale generalnie widać, że można. Można grać w piłkę trzymając łokcie przy sobie; grać i zamiast w nogi to kopać w futbolówkę i nie rzucać się na rywala jak opętany. Tymczasem skrzydłowego Lechii Gdańsk łatwiej jest zagotować niż wodę na herbatę, bo gdy wynik na tablicy świetlnej mu nie odpowiada, momentalnie przepalają się styki i chłopina ląduje pod prysznicem.
Jedenaście czerwonych kartek w całej karierze. Dwie jako zawodnik Lechii, trzy jako piłkarz Lecha, jedna grając w Kolonii, cztery na starcie kariery w Płocku i jeszcze jedna w koszulce z orzełkiem na piersi. Gdyby to był jeszcze jakiś stoper-rzemieślnik, którego łysa glaca sprawiałaby, że napastnik popuszcza w gacie, a bezkompromisowa walka na boisku były jednym z głównych atutów. Ale skrzydłowy? Facet, który – najprościem mówiąc – ma złapać piłkę i albo dojechać do linii i wrzucić, albo zejść do środka i lutnąć? To już jest niepojęte.
Łącznie więc sumując kartki, które „Peszkin” złapał (tak żółte, jak i czerwone) można się chwycić za głowę, bo to astronomiczna liczba. Spójrzcie sami…
Doliczając do tego te wszystkie upomnienia w reprezentacji, wychodzi że Sławek aż 118 razy pojawiał się w protokole meczowym na skutek nadmiaru agresji, który w nim buzuje. Sto osiemnaście razy! Skrzydłowy! Ma więcej kartek na swoim koncie niż goli. Więcej kartek niż asyst. A dla porównania taki Pepe z Realu, który też wiele razy udowadniał przecież, że lubi pomieszać piłkę z MMA, kartek obejrzał 128. Raptem o dyszkę więcej, a jest też dwa lata starszy. No i jest obrońcą – znacznie częściej musi popełniać faule taktyczne.
Ma jednak piłkarz Lechii trochę w tym wszystkim farta, bo na jego same „czerwa” złożyły się także te, które były konsekwencją dwóch „żółtek” albo, tak jak w przypadku kadry, otrzymane w meczu towarzyskim. Mimo wszystko i tak chwalić nie ma się czym, bo doliczając do aktualnego bilansu cztery spotkania, które przejdą mu koło nosa na skutek faulu na Vadisie, łącznie przegapionych meczów będzie miał… 12. No, Sławku… Z tak chłodną głową zawodowym pokerzystą to ty byś nie został. Chirurgiem i saperem – również.
Fot. 400mm.pl