Trafiają się takie mecze, których raczej nikt nie chce grać ani nikt nie chce oglądać. Natomiast w życiu byśmy nie pomyśleli, że do takiej kategorii należałoby zaliczyć spotkanie Włochy – Urugwaj. Kawał historii na boisku, razem sześć mistrzostw świata. Ale za nami mecz – nomen omen – bez historii.
Warte wspomnienia okazje, które stworzyli sobie główni bohaterowie wieczoru można by policzyć na jednej ręce. Bo przecież są ludzie, którzy mają sześć palców. Właśnie tyle było interesujących sytuacji w tym spotkaniu, czyli szczerze mówiąc – z emocji z fotela nie podskakiwaliśmy.
Na te sześć okazji, tylko jedna była Urugwaju. I mowa nawet o golu, no ale nieuznanym. Wrzutka Urrety z wolnego, do piłki najwyżej wyskoczył. Najwyżej, ba! Caceres wyskoczył jak Cristiano Ronaldo. A przynajmniej jak Miłosz Przybecki. Zaskoczenie spore, ale wszystko jasne stało się po tym, jak piłka wpadła do siatki, a sędzia gola nie uznał. Okazało się, że Caceres oparł się i wybił na Montolivo.
Może dziwić, że okazji więcej nie było, a bohaterem tej był obrońca. Ale w składzie zabrakło Luisa Suareza i Edinsona Cavaniego.
Za to w ich szeregach był ktoś inny, kto o rozrywkę zadbał. Jose Gimenez. Dziś elektryczny niczym trakcja kolejowa, a jego wślizgi spóźnione o kilka lat. Najpierw walnął samobója, zabierając piłkę Andrei Belottiemu i trafiając za niego. Potem dał się obkręcić przez El Shaarawy’ego, który zabrał piłkę na połowie boiska Pereirze i po świetnym rajdzie i lekkim ośmieszeniu Gimeneza uderzył na dalszy słupek, ale świetnie obronił Muslera – ratując zespół drugi raz – wcześniej po strzale Belottiego.
Za to w doliczonym czasie ten sam El Shaarawy do końca zniszczył wieczór urugwajskiemu obrońcy i wjechał z impetem w pole karne i dając się sfaulować na karnego, którego wykorzystał De Rossi.
Jedyna akcja Włochów, w którą Gimenez nie był zamieszany, to Gabbiadini będący na boisku od 20 sekund biegnący ile sił w nogach do piłki, która wydawała się być w zasięgu Coatesa lub wychodzącego przed pole karne Muslery. Jednak wygrał przebitkę, przełożył piłkę na lewą nogę i strzelił w głowę Edera jak Radek Majewski w jabłko na głowie Bartosza Ignacika podczas Gali Ekstraklasy. A piłka odbiła się od Edera i wpadła do pustej bramki. Włoski napastniki świetnie wpisuje się w scheamt Gandhiego: najpierw cię ignorują, potem śmieją się z ciebie, potem z tobą walczą, później wygrywasz.
I w ten sposób wygrali 3:0. A już w listopadzie, jeśli awansujemy na MŚ z pierwszego miejsca w grupie, to samo będziemy mogli zrobić my, bo PZPN ustawił sparing z Urugwajem. Jednak, co warte podkreślenia, wcześniej odwiedzą nas Donnarumma i Bernardeschi, którzy zagrali dziś, a za nieco ponad tydzień rozpoczną grę o złoto na naszym Euro U-21.
***
Drugie towarzyskie granie odbyło się w Murcii, gdzie Hiszpania podejmowała Kolumbię i gdyby nie fakt, że obaj trenerzy przeprowadzili po sześć zmian, postronny widz miałby problem określić czy ogląda mecz o coś, czy tylko sparingowe granie. Jedni i drudzy bowiem chcieli dzisiaj wygrać, nie było odpuszczania wyniku, klepania na 0:0, wyczekiwania do ostatniego gwizdka. Nie, dostaliśmy naprawdę kawał meczu i choć skończyło się remisem – 2:2 – to taki podział pietruszki w meczach towarzyskich jest zawsze mile widziany.
Długimi fragmentami dobrze oglądało się gospodarzy, którzy szczególnie w pierwszej połowie dominowali przyjezdnych. Jeszcze pierwsze próby Silvy czy Koke nie znajdywały drogi do bramki, ale wynik został otworzony jednak dość szybko, bowiem w 22. minucie – z prawego skrzydła dośrodkował Pedro, piłkę w siatce zmieścił David Silva. Trzeba też dodać, że duży udział w tym golu miał Ospina, który przeciętne uderzenie odbił, ale mocno niezdarnie i piłka wturlała się do bramki.
Pomyśleliśmy – oho, La Furia Roja będzie chciała jeszcze mocniej podkreślić swoją dominację i strzelić jedną-dwie bramki, ale takie już przedniej urody. Była na to okazja, choćby Aspas w dogodnej sytuacji źle przyjął sobie piłkę, jednak później… ataki Hiszpanów ustały, do głosów zaczęli dochodzić Kolumbijczycy. Ostatnie ostrzeżenie wysłał James, jego uderzenie fałszem minęło bramkę o centymetry, lecz potem taryfy ulgowej już nie było. Też dlatego, bo słabą formę prezentował Azpilicueta, mający przecież za sobą kapitalny sezon w Chelsea.
– najpierw zamiast interweniować czekał jak zamurowany na Reinę, ten nie zdążył do piłki (miał zwyczajnie daleko) i z prostej sytuacji zrobiło się 1:1, kiedy gola strzelił Cardona,
– w drugiej połowie obrońca Chelsea nie upilnował Falcao przy rzucie rożnym, a Kolumbijczyk z bliska pokonał bramkarza Napoli;
Z dobrego meczu Hiszpanów zrobił się mecz przeciętny – jasne, miały na to wpływ zmiany, jakich dokonał Lopetegui w przerwie, bo były aż trzy roszady, natomiast gospodarze i bez tego zgubili gdzieś rytm. Co prawda po golu Falcao rzucili się do odrabiania strat, natomiast brakowało im dokładności, czy też trochę szczęścia – strzał Asensio został blokowany, uderzenie Moraty minęło niewiele celu. I gdy wielu już myślało, że nic z tego nie będzie, ten drugi z pechowców ostatecznie wyrównał po dośrodkowaniu Nigueza.
Mimo wszystko, gospodarze chyba na tę bramkę i remis zasłużyli, Kolumbijczycy też nie mają prawa narzekać. 2:2 i dobre humory, bo forma jest całkiem przyzwoita – to łupy obu zespołów po tym spotkaniu.
Hiszpania – Kolumbia 2:2
22’ Silva, 87’ Morata – Cardona 39’ Falcao 55’