Obaj w Madrycie przeżywali piękne chwile będąc przez długie lata ważną częścią “Galacticos”. Jeden z nich karierę piłkarską kończył już w tej dekadzie, drugi – prawie 10 lat wcześniej. Pierwszy za trenerkę chwycił się niemal z marszu, nie dając sobie zbyt wiele czasu na odpoczynek. Drugi odsapnął, spojrzał na świat inaczej i dopiero gdy nabrał apetytu na ponowną pracę w futbolu – złapał się za stery. I choć staż w tym zawodzie Roberto Carlos ma o wiele większy, to Zinedinowi Zidane’owi może pozazdrościć sukcesów.
Tak jak na boisku obaj panowie rozumieli się doskonale, a ich kariery przebiegały do pewnego momentu w podobnym tempie, tak już w nowym fachu prezentują dwie skrajności. “Zizou” w błyskawicznym tempie zapełnił swoją gablotę trofeami i dziś jest na szczycie, Carlos zaś preferuje ścieżkę trenera-podróżnika. Zaczepi się to tu, to tam, zaraz znów się pewnie przeprowadzi i raczej nigdzie nie pozostawia po sobie dobrego wrażenia.
Teraz bowiem Brazylijczyk zaakceptował ofertę, która trafiła do niego z Australii, a konkretniej – z klubu South Melbourne FC. Łatka najbardziej utytułowanego klubu w tym kraju brzmi dumnie, choć prestiż jest już nieco zakurzony. W tym stuleciu zespół nie wygrywał bowiem za wiele, a większość triumfów notował jeszcze w XX. wieku.
SMFC President Leo Athanasakis, @Oficial_RC3, bid chairman Bill Papastergiadis and @DanielAndrewsMPpic.twitter.com/T2qQC0BrV0
— South Melbourne FC (@smfc) 30 maja 2017
Oczywiście, nie zabrakło też pięknych, okrągłych słów na konferencji prasowej. – To nowoczesny i niesamowity kraj, kocham go. Podróż była długa, ale jestem zachwycony, że tu jestem. My też byśmy byli…
Tak czy owak przed Roberto Carlosem kolejna misja i próba udowodnienia światu, że do trenerki jednak się nadaje. Jak dotychczas wypadał bowiem… bardzo kiepsko.
Najpierw było rosyjskie Anży Machaczkała. Potem tureckie Sivasspor i Akhisarspor. Kolejno Delhi Dynamos z Indii, aż wreszcie – South Melbourne. Cóż, nie trzeba być nawet specjalnie dociekliwym, by połączyć fakty. Nigdzie Carlos furory raczej nie zrobił, a kolejne jego przygody miały wspólny mianownik w postaci kiepskich wyników. No ale nie ma też co przesadzać, bo sympatycznie sobie chłop życie ułożył – jedzie na nazwisku, zarabia kasę, zwiedza kolejne zakątki świata. Żyć, nie umierać.