Gdy rozpoczynali działalność, w miejscu Stadionu Narodowego sprzedawano pirackie płyty i chińskie fatałaszki. Przez największy bazar w Warszawie przewijało się znacznie więcej osób niż przyszło na ich pierwszą galę. Dziś nie ma już Stadionu Dziesięciolecia i nikt nie nazwie imprezy KSW wioską. O godzinie 19.30 w sportowym centrum stolicy stawi się więcej ludzi niż przy okazji polsko-rosyjskiego starcia na Euro, czy walki o mistrzostwo świata Adamek-Kliczko. Wielu z nich myli skrót federacji z nazwą dyscypliny. I to chyba największy sukces duetu Lewandowski-Kawulski.
– Kiedy myślę o pierwszych galach, mam przed oczami dwóch młodych facetów siedzących w hotelu Marriott z telefonami przy uchu i obdzwaniających ponad sto firm w przeciągu tygodnia – wspomina Martin Lewandowski.
Współwłaściciele największej organizacji MMA w Europie wyszli ze słusznego założenia, że kluczem do pozyskania sponsorów jest rozpoznawalność marki w mediach. – Byliśmy bardzo otwarci – opowiada Maciej Kawulski. – Sami prosiliśmy o zainteresowanie wszelkie możliwe tytuły. Mówiliśmy: „Halo, zobaczcie, dzieje się coś ciekawego. Zainteresujcie się tym, to jest warte uwagi”.
Mogli łatwo się zniechęcić. Przedstawiciele mainstreamowych mediów na nową dyscyplinę patrzyli z niechęcią. Włodarze innowacyjnego w Polsce tworu organizując pierwszą galę zadzwonili m.in. do Super Expressu. Szefujący działowi sportowemu Andrzej Kostyra nie był zachwycony pomysłem.
– Właściwie wszyscy byli sceptyczni. Na całym świecie MMA traktowane było jako niszowy, brutalny sport. Bardzo długo nie można było go rozgrywać w Nowym Jorku. Ci, którzy pierwsi propagowali tą dyscyplinę, sprzedali firmę za jakieś grosze. Czym jest milion dolarów, skoro teraz mówimy o biznesie wartym setki milionów?
Dzisiaj Kostyra przyznaje się do błędu i uznaje włodarzy KSW za biznesmenów 2017 roku. – Powinni im przyznać taką nagrodę. Nie sztuką jest zainwestować otrzymaną od tatusia fortunę. Sztuką jest stworzyć coś z niczego. I oni tego dokonali.
Jak?
Przede wszystkim panowie Lewandowski i Kawulski postanowili zerwać z mroczną przeszłością dyscypliny. Klatkę wprowadzili dopiero na dziesięciolecie federacji. – Nie chcieliśmy, aby KSW kojarzyło się z tandetnym undergroundem, kibolami, kryminalistami i nielegalnymi walkami psów. Niektórzy mogliby pomyśleć, że zatrudniani przez nas zawodnicy wydłubują sobie nawzajem oczy – wyjaśnia Lewandowski. – Proszę sobie wyobrazić, że dzwonimy do sponsora w sprawie nowej dyscypliny, która odbywa się w klatce. Na dzień dobry rzuciłby słuchawką. Ring umożliwił nam płynne przejście do klatki. Ludzie byli z nim oswojeni – wiadomo, pole walki pięściarzy, którzy tłuką się już od ponad stu lat.
Klatka w KSW zadebiutowała na Cage Time w Ergo Arenie. Została sprowadzona ze Stanów. – W Polsce robieniem klatek zajmowały się wówczas może ze trzy osoby. Stwierdziliśmy, że nie ma mowy o eksperymentach w trzynastotysięcznej hali, przy rekordowej oglądalności. Nie mogliśmy zaryzykować, nie mając pewności jak klatka zachowa się pod stopami zawodników i sprawdzi w telewizji. Ona została uszyta specjalnie dla nas, to nie był wybór z katalogu. Czułem się jak inżynier. Objechaliśmy kilka firm i mogę śmiało powiedzieć, że nie ma drugiej takiej klatki na świecie.
U Lewandowskiego i Kawulskiego wszystko musi być najlepsze, zwracają uwagę na każdy szczegół. Dzisiaj nie muszą już sami ustawiać krzesełek, drukować biletów, lepić naklejek sponsorów, montować świateł i sprzątać po galach. Podczas gdy przy obsłudze polskich imprez bokserskich pracuje co najwyżej kilkadziesiąt osób, KSW w dniu imprezy zatrudnia trzysta. Na Stadionie Narodowym, łącznie ze stewardami, stałym pracownikom federacji będzie pomagać około ośmiuset ludzi.
– Jedni odpowiadają za strefę fana, drudzy za przywóz zawodników i odbiór ich z hali, a jeszcze inni obsługują na bieżąco social media. KSW ma swoją agencję fotograficzną, która jest zaangażowana w całościową obsługę fotoreporterską imprez. Generalnie panuje na nich duży porządek, wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Sama prezentacja fighterów ćwiczona jest po kilka, a nie raz nawet po kilkanaście godzin – mówi dziennikarz Dawid Barcikowski.
Dawid będzie w sobotę na Stadionie Narodowym. Gdyby chciał zobaczyć czwartkową konferencję prasową lub piątkową ceremonię ważenia, musiałby walczyć o osobną akredytację. Takim powodzeniem cieszą się wydarzenia w tygodniu gali.
Wszystko dlatego, że włodarze federacji wiedzą, jak zadbać o media. Wciąż przypominają dziennikarzom o swoich eventach i niemal codziennie podsyłają im przydatną informację prasową. U nich zawsze można liczyć na poczęstunek, dobrą kawę lub sok. – Pamiętam, że na galę boksu Głowacki-Usyk wszyscy przyjechali z pustymi plecakami. Kiedy dowiedzieliśmy się, że media room’ie zabrakło wody, zaczęliśmy się martwić, gdzie rozmienić dychę. Automat w hali to była nasza jedyna szansa na zjedzenie czegokolwiek i ugaszenie pragnienia.
Poczęstunek dla mediów to ważna kwestia, bo emocje, krew i pot nie zrekompensują oglądającym burczenia w brzuchu. Najedzony i dopieszczony dziennikarz przymyka oko na techniczne czy sportowe niedociągnięcia.
Doskonale zdaje sobie z tego sprawę Martin Lewandowski, któremu w trakcie gal daleko do wymachującego flagami Dona Kinga. Zamiast delektować się widowiskiem, trzyma rękę na pulsie. – Cały czas chodzę z słuchawką i reaguję na wszelkie nieprawidłowości. Raz w Krakowie jacyś goście narzekali na caterera, który czegoś tam nie dostarczył. I jak pan myśli, czyja to była wina? Caterera, który nie wypełnił warunków umowy? Czy Lewandowskiego i KSW?
Nic dziwnego, że twórcy Konfrontacji Sztuk Walki są rozchwytywani na rynku. – Propozycje organizowania eventów spływają do nas bardzo często – odnosi się do zagadnienia drugi ze sprawców zamieszania. – Byliśmy proszeni i przez żużel, i przez ludzi od sportów drużynowych. Odzywa się wielu różnych producentów, ale my nie chcemy się rozdrabniać. Widzimy, ile jest jeszcze do zrobienia w naszej dyscyplinie. Mamy pewnie większą moc przerobową niż cztery gale w roku, lecz robimy ich właśnie tyle, nie więcej, ponieważ bardzo skrętnie mierzymy siły na zamiary. Nasz rozwój jest policzony nie na jeden rok, tylko na lat kilkanaście. Jesteśmy w tym momencie na granicy piku, który kiedyś sobie obiecaliśmy, o którym marzyliśmy. To co kiedyś stworzyliśmy, rozwijaliśmy, zaczynamy teraz utrwalać. I to jest nasze zadanie.
Musieli obiecywać sobie dużo, ponieważ po debiucie Mameda Khalidova na KSW 7, obaj rzucili inne, intratne zajęcia. Kiedy Lewandowski rezygnował z ciepłej posadki ze złotą wizytówką i rozbudowanym pakietem socjalnym, wraz z żoną spodziewali się dziecka. – Poczuliśmy, że jeżeli dalej będziemy łączyć organizowanie gal z codziennymi obowiązkami, to ucierpi na tym i KSW, i dyscyplina. Powiedzieliśmy sobie, że skaczemy w przepaść – nakreśla jego biznesowy partner.
Kawulski bardzo wcześnie zaczął pracować na własny rachunek. Mając 17 lat wyprowadził się z domu, dwa lata później otworzył agencję zajmującą się produkcją eventów i programów telewizyjnych. Gdy rozpoczęła się jego znajomość z Lewandowskim, miał już na swoim koncie debiut w zawodowym MMA. Spotkali się dzięki wspólnej koleżance.
Lewandowski był menadżerem od sportu w Hotelu Marriott. To dawało mu nieograniczony dostęp do sportowców. Mariusza Pudzianowskiego poznał organizując konferencje Strongman.
– Jak podjęliśmy pierwsze rozmowy odnośnie jego debiutu w KSW, był na topie. Zażądał wtedy takiej kasy, że pospadaliśmy z krzeseł – wraca pamięcią.
O jaką sumę chodzi? Według nieoficjalnych informacji – pół miliona złotych. – Nie powiem konkretnie. Wiem natomiast, że uzbieranie zaproponowanej kwoty i dogranie całej sprawy kosztowało Martina sporo pracy – odnosi się do tematu „Pudzian”.
Pierwszą galę z jego udziałem obejrzało na żywo 7,1 miliona widzów. Wcześniej rekordowa telewizyjna oglądalność KSW oscylowała w granicach 3-4 milionów. – Pamiętam, jak w maju 2009 pojawiłem się gościnnie na gali. Na Torwarze było z tysiąc pięćset osób. Po sektorze VIP można było spokojnie jeździć rowerem. Kilka miesięcy później 6 tys. biletów rozeszło się w dwa dni.
Zatrudnienie Pudzianowskiego i przekonanie go do MMA to majstersztyk włodarzy federacji. – On nie dał nam tylko oglądalności. Najważniejsze było zamieszanie wokół jego walki. Ogólnopolskie serwisy żyły starciem Pudzianowski-Najman. Po raz pierwszy pisano o nas, bo chciano.
Wojownik z Białej Rawskiej od początku swojej obecności w mieszanych sztukach walki zarabiał lepiej niż nie jeden mistrz UFC. Kiedy on zgarniał 110 tys. dolarów za przegrane z kretesem starcie z Timem Sylvią, walczący na tej samej gali Łukasz Jurkowski zarobił trzydziestokrotnie mniejszą kwotę, co – po dodaniu bonusu za nokaut wieczoru – i tak było jego rekordową stawką. – Po drugiej KSW np. dostałem voucher na wypad ze znajomymi do Championsa. Problem w tym, że miałem limit 200 zł, a piwo tam kosztuje 18. Poszalałem!” – śmieje się wracający do klatki „Juras”.
On na MMA niespecjalnie zarobił, przynajmniej jako zawodnik. Co innego Khalidov, Materla czy Bedorf. Wraz ze wzrostem popularności tego sportu w Polsce, zapełnianiem przez KSW coraz to większych hal i wprowadzeniem systemu PPV, stopniowo rosły gaże zawodników. Dzisiaj fight cardy idą w miliony. – Gdyby Maciek nie zaproponował mi kontraktu, sądzę, że siedziałbym teraz w więzieniu albo bym nie żył – przekonuje dobitnie Marcin Różalski. „Różal” istotną część wpływów za walki przekazuje fundacjom pomagającym zwierzętom po przejściach.
– Oni naprawdę dobrze się z nami czują – mówi o zawodnikach bijących się pod banderą KSW Maciej Kawulski. – Tym, którzy zaczynają staramy się szukać sponsorów, organizować im życie, pomagać w przygotowaniach. Bardziej doświadczonym doradzamy menadżersko. Część z tych zawodników była w UFC, wie jak tam jest. I to ich wybór, że chcą walczyć dla KSW.
– UFC jest przereklamowane – powiedział kilka miesięcy temu aktualny mistrz kategorii piórkowej Marcin Wrzosek i nie należy traktować tych słów jedynie jako typowej chęci przypodobania się pracodawcom. „Polski Zombie”, podobnie jak Tomasz Drwal, trafił do KSW po zwolnieniu z amerykańskiej organizacji. Wiele wskazuje na to, że KSW stanie się niebawem konkurencyjnym dla niej rynkiem. Nowym, ulepszonym PRIDE.
Następnym krokiem polskiego giganta ma być bowiem światowa ekspansja. W jednym Lewandowski i Kawulski są lepsi od Dany White’a już teraz. U niego na gali nigdy nie pojawiło się 57 tysięcy osób. Ich od oficjalnego potwierdzenia tej liczby dzielą godziny.
To będzie demonstracja siły.
Składowe sukcesu KSW
- Odważne inwestycje
Raczkująca organizacja reprezentująca niszową dyscyplinę płaci pół miliona popularnemu sportowcowi bez większego doświadczenia w sportach walki. Szaleństwo, prawda?
Dodajmy do tego kwestię współpracy z telewizją Polsat. Debiutujący jako promotor boksu Mateusz Borek wyjawił niedawno: – KSW robi teraz cztery gale w roku, z czego trzy są w PPV, jedna w telewizji otwartej. Uwierzcie, że żaden polski promotor nie poszedłby na taki układ finansowy z telewizją, na jaki są w stanie pójść właściciele federacji, pokazując gale w otwartym Polsacie. Świadomie do takiej gali na antenie Polsatu otwartego dokładają, po to, żeby wypromować swój produkt, swoich zawodników i potem sprzedać ich w PPV.
Mało kto wie, że włodarze KSW aż do dziewiątej odsłony udostępniali swój produkt za darmo! – Brak zysków traktowaliśmy jako obowiązkowe wpisowe. Chcieliśmy zakorzenić MMA na polskim gruncie, zaciekawić nim ludzi. W tamtych czasach szaleństwem byłoby prosić kogoś, aby nam za to płacił – trzeźwo tłumaczy Martin Lewandowski.
- Otwartość.
Ilekroć Andrzej Kostyra słyszy, że jest komentatorem boksu dla niedzielnych kibiców, dziękuje za komplement. Lewandowski i Kawulski zachowują się podobnie. Kiedy Mirosław Okniński mówi, że KSW nie ma wiele wspólnego ze sportem, włodarze federacji kontraktują Roberta Burneikę. Gdy Andrzej Wasilewski nazywa Konfrontację Sztuk Walki cyrkiem, sprytny duet nazywa galę z udziałem „Popkiem” cyrkiem bólu. – Nauczeni doświadczeniem innych uznaliśmy, że trzeba sięgnąć po gwiazdy z innych dyscyplin, przekonać je do MMA – nie zastanawia się długo Lewandowski. Stąd właśnie obecność w KSW mistrz K-1 „Różala” i jednorazowe epizody pięściarza Rafała Jackiewicza czy zajmującej się fitnessem Kamili Porczyk.
Wyjście poza opuszczone fabryki, tandetne dyskoteki i systematyczne zapraszanie na trybuny celebrytów sprawiło, że dzisiaj widownia gal Lewandowskiego i Kawulskiego to w 40% kobiety.
- Wzorowa współpraca z mediami.
Do drzwi cytowanego wcześniej Barcikowskiego któregoś dnia zapukał listonosz. – To pan z KSW koresponduje? – odparł zaskoczony. Pracownicy federacji przysłali Dawidowi ładowarkę do laptopa, której zapomniał zabrać przygotowując relację z gali w Zielonej Górze. Przesyłka została oczywiście już wcześniej opłacona.
Barcikowski pisał wówczas dla garstki osób, o KSW stworzył zaledwie dwie większe publikacje. Mimo to nigdy nie miał problemu, żeby dodzwonić się do Lewandowskiego czy odpowiadającego za matchmaking i współpracę z mediami Wojsława Rysiewskiego. Jeżeli nie odbierali, oddzwaniali lub wysyłali smsy.
- Potrzebny pedantyzm.
Uśmiech na ustach – to pierwsze, co rzuca się w oczy, kiedy właściciele KSW wychodzą do dziennikarzy. To znakomici pijarowcy, którzy dbają o najmniejszy detal.
Lewandowski i Kawulski dawno zrozumieli, że ważna jest interakcja nie tylko z dziennikarzami, lecz przede wszystkim z fanami. To oni płacą za bilety i PPV. Stąd pikniki KSW, wideo rozmowy z zawodnikami i możliwość wskazania ring girls, które będą towarzyszyły im na gali.
Piękne niewiasty mają w internecie swój fanpage. Są bowiem tak samo istotnym elementem imprez federacji, co występy artystyczne i warstwa muzyczna. Tą ostatnią zajmuje się Matheo, nazywany Chopinem rapu. Przedsiębiorcom polecił go Waldemar Kasta, który dzięki współpracy z KSW uznawany jest za najlepszego polskiego konferansjera.
- Konsekwentny rozwój.
Raper związał się z federacją w 2007 roku, obejmując z miejsca funkcję dyrektora artystycznego całego projektu.
– Tych przełomów było kilka. Pierwszy to KSW II. Nasza gala była powtarzana w Polsacie Sport, a za jej obsługę medialną odpowiadali Andrzej Janisz i Mateusz Borek – opisuje Lewandowski. Kolejnym przełomem było zorganizowanie gali z dala od hotelu Marriott. W październiku 2006 KSW zadebiutowało na Torwarze. – Wyszliśmy z restauracji, czyli przestrzeni mało sportowej, i pokazaliśmy się na obiekcie koncertowo-sportowo-widowiskowym. Z miejsca, w którym dokładnie widać każdy kąt, lądując w pomieszczeniu znacznie bardziej wymagającym.
Co było dalej? Lewandowski i Kawulski zapełnili najpierw pół Torwaru, później cały i przenieśli się do kilkunastotysięcznych obiektów. W między czasie wprowadzili klatkę, łokcie, zadebiutowali na obcym lądzie (Londyn). A kiedy już Khalidov, Materla i Bedorf zdobyli wiernych kibiców, zdecydowano się system PPV.
- Mądre prowadzenie gwiazd.
Pudzianowskiego pomagał wprowadzić do KSW Grzegorz Kita – największym ekspertem od marketingu sportowego w Polsce. Ten temat łatwo można było spalić. Co stałoby się ze słabym kondycyjnie i surowym technicznie „Pudzianem”, gdyby w pierwszych walkach skonfrontowano go ze starymi wyjadaczami MMA? To, co mieliśmy okazję obserwować, gdy na własną rękę wyjechał do Stanów bić się z utytułowanym Timem Sylvią. Włodarze KSW wiedzieli na co, na którym etapie kariery stać Pudzianowskiego i na dobry początek zestawili go z mającym równie niewiele wspólnego ze wszechstylową walką wręcz Marcinem Najmanem.
Potem próbowano byłego Strongmana ze słabymi lub co najwyżej przeciętnymi fighterami (Kawaguchi, Thompson, Piliafas, McCorkle), przeplatając poważne walki rozrywką (Butterbean, Sapp). – Moglibyśmy dać mu „Różala”, ale co to by była za walka? Różalski trochę poskacze i „Pudzian” się zmęczy – mówił trzy lata przed starciem obu panów Maciej Kawulski. Miał rację, bo w 2013 roku taka walka mogłaby złamać Pudzianowskiemu karierę. W 2016 mógł ją spokojnie wygrać.
- Twardość w biznesie.
– Mam szacunek dla Pudzianowskiego. Bardzo pomógł naszej dyscyplinie. Dzięki niemu i my zarabiamy więcej – to jedna z wielu wypowiedzi zawodników KSW. Włodarze federacji nauczyli ich, że lepiej wspinać się po czyichś plecach niż ściągać innych w dół.
Mówi Maciej Kawulski. – Ja za każdym razem zaznaczam w rozmowach z zawodnikami: „Nie sprzedajemy umiejętności, sprzedajemy PPV i bilety”. Jeżeli ktoś dla nas nie zarabia i nie mamy innego powodu, żeby trzymać go w KSW, mówimy mu: „Słuchaj, jesteś świetnym zawodnikiem, wygrywasz, ale ludzie nie chcą oglądać twoich walk. Jesteś dla nas wart tyle i tyle, zastanów się. Być może zrobisz większą karierę w innym kraju. Spróbuj. U nas kibice reagują na ciebie tak, a nie inaczej”.
„Kawul” przez lata kładł do głów zawodnikom, że od zwycięstw może być ważniejszy ciekawy ruch w mediach. – Jakbyś interesował się samymi wygranymi, to biłbyś się w piwnicy, sparował z kumplem. A skoro robisz to przed wielotysięczną publicznością, to znaczy, że twoim zadaniem jest teraz mnożyć tych widzów – powtarzał.
Czy takie słowa nie rodziły buntu? – Pokłóciłem się kiedyś mocno z Michałem Materlą, z jego bratem. Z Tomkiem Drwalem obrażaliśmy prawie nasze matki – wspomina Martin Lewandowski. – Pracujemy z wieloma zawodnikami, którzy zrobili nam w przeszłości różne „psikusy”, którzy nie zgadzają się z naszą polityką. Jesteśmy w stanie przyjąć wiele słów krytyki, bo wszyscy mamy wspólny cel.
Według włodarzy KSW, brak medialności to ciężki grzech zaniechania fighterów. W czasie gdy Karol Bedorf może się spodziewać obniżenia kontraktu w związku z unikaniem wywiadów, „Popek” i Borys Mańkowski sprzedają tysiące PPV. I to najlepsza odpowiedź na pytanie, po co cenionej organizacji kontrowersyjny artysta z Gangu Albanii.
- Przede wszystkim – prestiż.
Oczywiście, na wydarzeniach sportowych nie wypada promować jedynie ludzi luźno związanych ze sportem. Wiarygodności KSW, na początku działalności federacji, dodawały legendy MMA. Na zaproszenie duetu Lewandowski-Kawulski zareagowali choćby Alistair Overeem, Remy Bonjasky, Gilbert Yvel, Semmy Schilt, śp. Carlson Gracie i Mirko Cro-Cop.
Nową dyscypliną mocno zainteresował się ceniony sprawozdawca Polskiego Radia Andrzej Janisz, który wspólnie z Łukaszem Jurkowskim stworzył jeden z lepszych zestawów komentatorskich w kraju.
Dla wzrostu prestiżu organizacji swoje zrobiło też umiejętne wprowadzenie mistrzowskich pasów. Być może dla Marcina Różalskiego pokryte złotem trofeum jest mniej warte niż uratowany koń, ale nie brakuje zawodników, którzy kroczą z symbolem zwycięstwa od jednego telewizyjnego studia do drugiego. Marcin Wrzosek przez kilka pierwszych nocy po pokonaniu „Kornika” nawet z nim sypiał.
- Silna strona prawna.
KSW dba o wizerunek. Chorobliwie. Aziz Karaoglu za powtórne wyjście do nieoficjalnego hymnu Al-Kaidy oraz późniejszą wypowiedź został zwolniony z KSW i musiał zapłacić, bagatela, 800 tys. złotych. Właściciele federacji wpisują w kontrakty drakońskie kary za działanie na szkodę ich produktu. – A poza karami umownymi są jeszcze kary wynikające z przebiegu procesu o odszkodowanie, do którego możemy rościć sobie prawa – precyzuje Maciej Kawulski. – Nie chcemy w ten sposób zarabiać. Staramy się jedynie zabezpieczyć, chronić instytucję. Te kary mają działać prewencyjnie. Nie chcemy, żeby zdarzały się rzeczy, przez które może ucierpieć dyscyplina. Dlatego kary są wysokie i tak odstraszające.
Włodarze czołowej europejskiej federacji pokazali jaja wytaczając wojnę nielegalnym streamom. Kłopoty ma już kilkaset okradających ich osób, sprawy są w sądzie.
– Wychodzimy naprzeciw potrzebom właścicieli małych i średnich firm – poinformował w środę Martin Lewandowski. – Telewizja Polsat właśnie uruchomiła sprzedaż zezwoleń na publiczne odtwarzanie KSW 39. Z oferty zakupu będą mogły skorzystać punkty gastronomiczne, bary, kluby, restauracje oraz hotele. Wszystko legalnie i z poszanowaniem prawa. Jest to pierwsza tego typu inicjatywa w Polsce, która w zamyśle ma ukrócić kradzieże sygnału. Nie wspieraj tych którzy okradają zawodników, telewizje i organizatorów. Tylko legalne PPV!
- Niezależność i wizjonerstwo.
Zaczynali jako młodzi mężczyźni przyspawani do słuchawek telefonów, ale od wielu lat działają za własne pieniądze. Lewandowski z Kawulskim to stuprocentowi udziałowcy KSW. Federacja funkcjonuje bez wsparcia wielkich inwestorów.
Długo czekaliśmy na pojedynki Khalidov-Materla, Khalidov-Mańkowski. Długo mistrzowskiej szansy nie dostawali „Różal” i Mateusz Gamrot. Trochę czasu minęło zanim w KSW zakontraktowano Tomasza Drwala i Damiana Janikowskiego. Przypadek czy część sprawnie obmyślonej taktyki?
– Nasz rozwój jest policzony nie na jeden rok, tylko na lat kilkanaście – rozwiewa wątpliwości Maciej Kawulski. – Planujemy nasze budżety w trochę dłuższych odstępach niż per gala. Czasem na jednej tracisz, żeby zarobić na kolejnej. Inwestujesz w jakaś grupę zawodników, po to, by za chwile na nich zarabiać.
***
Czego możemy się spodziewać w KSW w najbliższych miesiącach, latach?
* pięciu mistrzowskich rund,
* testów antydopingowych (też raczej tylko mistrzowskie walki),
* obowiązkowych zawieszeń medycznych,
* powszechności starć unifikacyjnych i konfrontacji typu Ozdoba-Burneika (chodzi o różnicę wagi, nie o nazwiska)
No i oczywiście prognozowanej już światowej ekspansji. Po dzisiejszej gali, Polska dla KSW stanie się zwyczajnie za ciasna.
HUBERT KĘSKA
Fot. FotoPyk, 400mm.pl