Setki milionów euro, walizki z pieniędzmi, historie o przedsiębiorstwach, które przy targowaniu się traktują siedmiocyfrowe kwoty jako najniższą możliwą jednostkę. Nie da się ukryć – Chińczycy zrewolucjonizowali świat futbolu. W ostatnich latach wtargnęli na piłkarską scenę z impetem godnym tak licznego narodu, od razu wpompowując w rynek tak chore pieniądze, że o finansowym fair-play zaczęli rozmawiać nawet jego zaciekli przeciwnicy z najbogatszych klubów Europy. I tak jak większość inwestycji tego typu – po początkowym entuzjazmie nastał czas zadania bardzo ważnego pytania: “co my właściwie wyprawiamy”?
Dziś Internet huczy od plotek dotyczących wielkiej reformy chińskiego futbolu, zapowiadanego z wielką pompą “New Deal”, który miałby zracjonalizować wydatki klubów z tamtejszej Superligi. Chińska federacja wydała na swojej stronie internetowej komunikat dotyczący nadchodzących zmian, mających na celu zrównoważenie w kadrach najsilniejszych klubów liczby gwiazd wyciąganych za grube miliony z klubów Europy i Ameryki Południowej oraz chińskich talentów. – Od lata 2017 roku kluby przynoszące straty będą musiały wpłacać na rzecz Chinese Football Development Foundation równowartość wydanych kwot – głosi bardzo lakoniczny komunikat, w którym mieszczą się wszystkie argumenty z artykułów o chińskim szaleństwie z kilku poprzednich okienek transferowych. Mamy więc “krótkowzroczność”, “ślepy wyścig”, “dbanie o rozwój piłki w kraju” i “przepłacanie”. Według autora jednego z pierwszych komentarzy dotyczących najświeższej decyzji CFA, Jamesa Porteousa, tak naprawdę decyzja federacji to po prostu wprowadzenie w życie zaleceń Komunistycznej Partii Chin, coraz bardziej zirytowanej niewielką poprawą poziomu sportowego w stosunku do wydatków ponoszonych przez najlepsze kluby.
Surowo zakazane stają się też kontrakty “yin i yang”, czyli podwójne umowy podpisywane w celu uniknięcia obciążeń podatkowych a także prowadzenia “nielegalnych interesów”, jak to ujęła CFA w swoim oświadczeniu.
Założenia Chińczyków są jasne – jeśli jakiś klub ma ochotę wydać 60 milionów euro na piłkarza, to oczywiście może to zrobić – ale musi się liczyć z tym, że jeśli na koniec sezonu wykaże stratę, prawdopodobnie zapłaci potężny podatek. Nie ma jeszcze szczegółów – czy trzeba będzie zapłacić tyle samo, ile zapłaciło się przy transferze, czy jednak tylko równowartość wykazanej na koniec okresu rozliczeniowego straty. Tak czy owak – będą to kwoty ogromne, przewyższające z pewnością budżety niektórych europejskich klubów. W tym pierwszym wariancie za transfery Oscara i Hulka, klub SIPG Szanghaj musiałby wpłacić na konto CFDF… 115 milionów euro. W tym drugim wariancie w teorii można by obniżać wysokość podatku przez zwiększanie przychodu, ale znów: jak to zrobić? Przecież nie sprzedając milion karnetów po 115 euro każdy.
Z jednej strony system, który angielskie portale już określiły mianem “100% podatku” brzmi jak zabójstwo chińskiej piłki zanim jeszcze tak naprawdę się urodziła. W końcu szansą na wielkie mecze miało być właśnie przyciągnięcie wszystkich Oscarów, Hulków i tym podobnych fachowców, którzy nawet grając na pół gwizdka przyciągaliby tysiące kibiców i dawali przykład chińskim kolegom. Moda na futbol, która ma towarzyszyć zapełnianiu się ogromnych ośrodków szkoleniowych (niżej foto jednej z nich) miała się wytworzyć właśnie przy skandowaniu przez fanów nazwisk Jacksona Martineza czy Alexa Teixeiry.
Z drugiej strony… Przecież ich stać. Czy klub, który wycelował 55 milionów euro na Hulka i 60 milionów na Oscara nie będzie w stanie kupić jednego z nich przy jednoczesnym przeznaczeniu drugiej kwoty w fundusz dbający o szkolenie kolejnych pokoleń? Jeśli gdziekolwiek można wyobrazić sobie jakiegokolwiek przedsiębiorcę karnie płacącego tak zbrodniczy podatek – to właśnie w Chinach. To poziom finansowy, który europejska piłka jeszcze chyba nie do końca pojmuje. Z naszej perspektywy decyzja wygląda jak definitywny koniec eldorado ostatnich lat, gdy obławiali się nawet polscy piłkarze zarabiający gigantyczne pieniądze w chińskich drużynach drugiego sortu. Ale Chińczycy mają perspektywę zupełnie inną, szerszą, by nie powiedzieć wprost: mocarstwową.
W takim wypadku może się okazać, że Chinese Football Development Foundation stanie się wkrótce najbogatszą fundacją świata, a Europa nie nadąży z produkcją trenerów młodzieżowych na potrzeby powstających w całych Chinach akademii młodzieżowych.
CFA zresztą działa dwutorowo – równolegle od 2018 roku ma wejść limit nakazujący klubom wystawianie w każdym meczu liczby Chińczyków U-23 równej liczbie grających obcokrajowców. Kluby mogą być zmuszone do radykalnego zwiększenia nakładów na szkolenie – więc i wpłaty na fundusz mogą być dokonywane z nieco mniejszymi wyrzutami sumienia.
Czas pokaże, czy decyzja CFA – a wcześniej chińskich władz – to zakręcenie kurka z pieniędzmi na transfery, czy raczej… odkręcenie drugiego, by podwoić nakłady na futbol. Sami nie wiemy, która wizja jest bardziej abstrakcyjna i groźniejsza dla futbolowych tradycjonalistów.