Reklama

Kanadyjczycy mogli przejść do historii hokeja, ale Szwedzi wybili im to z głów!

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

22 maja 2017, 00:04 • 3 min czytania 2 komentarze

Finał hokejowych mistrzostw świata elity ważył dużo więcej niż zwykle. Wygrana Kanady dałaby jej nie tylko złoto, ale także miejsce w historii, bo 27. tytuł mistrzowski pozwoliłby dogonić w klasyfikacji wszech czasów Rosję i Związek Radziecki, których dorobek mistrzowski traktuje się jako wspólny. Ale Szwedzi uznali, że to jeszcze nie czas na imprezę. Chociaż długo walczyli dziś o przetrwanie, to zdołali ukłuć faworytów i po dramatycznym meczu to oni opuszczają Kolonię z tytułem.

Kanadyjczycy mogli przejść do historii hokeja, ale Szwedzi wybili im to z głów!

Gdyby patrzeć wyłącznie na statystyki, Szwedzi w ogóle nie powinni dzisiaj podnosić tyłków z łóżek. Ekipa Trzech Koron po raz ostatni dobrała się bowiem do skóry Kanadyjczykom prawie siedem lat temu, po drodze przegrywając m.in. finał igrzysk olimpijskich w Soczi 0:3 i dostając nawet lanie 0:6, jak było chociażby w ćwierćfinale ubiegłorocznych mistrzostw świata elity. W ostatnich latach Kanadyjczycy wprost się nad nimi znęcają. Jakby tego było jeszcze mało, podopieczni Johna Coopera wyjeżdżali dziś na lód w Kolonii nakręceni niebywałym zwycięstwem nad Rosją w półfinale, gdzie jeszcze po drugiej tercji przegrywali 0:2, a mimo to w trzeciej części zdołali zapakować Sbornej aż cztery gole i wygrać.

Golem dla Kanady śmierdziało od początku, ale pierwsza tercja zakończyła się bezbramkowo. Obraz gry w drugiej tercji był podobny, 26-krotni mistrzowie świata trafili m.in. w słupek i kiedy wydawało się, że obie ekipy zjadą do szatni znów z zerowym kontem, na 21 sekund przed końcem szczęśliwą bramkę zdobył Victor Hedman. Sami Szwedzi sprawiali nawet wrażenie lekko… zaskoczonych, bo grali wtedy w osłabieniu. Do remisu doprowadził jednak w trzeciej tercji Ryan O’Reilly i doszło do dogrywki. Ta jednak nic nie dała. Sprawę złotego medalu rozstrzygnęły więc dopiero rzuty karne, w których ciśnienie lepiej zniosła Szwecja. I dziesiąty tytuł mistrzowski dla niej stał się faktem.

A Kanadyjczycy? Oni pogrzebali wielką szansę, żeby już w tym roku zrównać się w klasyfikacji wszech czasów z Rosją i Związkiem Radzieckim, które wspólnie mają na swoim koncie 27. złotych medali MŚ. Gdyby tak się stało, bylibyśmy dziś świadkami jednego z ważniejszych wydarzeń w najnowszej historii hokeja. Byłby to symboliczny moment, bo przez dekady kanadyjsko-rosyjska, a raczej kanadyjsko-sowiecka walka na tafli, była jedną z najważniejszych sportowych rywalizacji „zepsutego Zachodu” z „imperium zła”. Ale na razie to jednak wciąż Sborna jest na historycznym topie.

Kanadyjczycy mają teraz rok na przygotowanie kolejnego ataku. A my mamy dla nich propozycję, jak mogą się jeszcze bardziej motywować, nakręcać na Ruskich do tego czasu. W tym roku mija bowiem trzydzieści lat od słynnej kanadyjsko-rosyjskiej bijatyki, którą obwołano największą napierdalanką w całej historii hokeja.

Reklama

Do pamiętnego meczu doszło w 1987 r. w Pieszczanach w ówczesnej Czechosłowacji. Rozgrywano tam wprawdzie mistrzostwa świata do lat 20, ale w przypadku Kanady i Rosji nie miało to kompletnie żadnego znaczenia. W obu krajach pompowano przed tym meczem balonik na maksa. Na tafli naparzali się praktycznie wszyscy zawodnicy obu ekip, wszędzie walały się tylko kije i kaski. Tłukli się, jakby byli w jakimś amoku. Sędziowie nie potrafili nic wskórać, dlatego ostatnią deską ratunku było po prostu… wyłączenie światła w hali. Ale to też nic nie dało, bo kiedy ponownie je włączono, hokeiści dalej się okładali. Mecz ostatecznie przerwano i uznano za nieodbyty. Lepszego filmu motywacyjnego Kanadyjczycy nie znajdą.

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...