Zaskoczeń brak. Przewidywalne, jak zawartość puszki paprykarzu po otwarciu. Nuda. Mniej więcej tego typu stwierdzeń używamy ostatnio tuż po tym, gdy powołania na reprezentację ogłasza Adam Nawałka i dziś… w sumie moglibyśmy pisać w podobnym stylu, gdyby nie jedno nazwisko. Do kadry powraca Marcin Kamiński i zwyczajnie trzeba uznać to za jakieś zaskoczenie. A biorąc pod uwagę chęci Nawałki do zaskakiwania wszystkich dookoła – nawet za wydarzenie.
I choć podczas swojej reprezentacyjnej kariery Marcin Kamiński prochu raczej nie wymyślił, powołanie go ma swoje podstawy i nie można uznać je za ruch z czapy. Może i niektórzy pamiętają problemy Polaka na początku sezonu z załapaniem się do jedenastki, ale to wszystko już wspomnienie z kategorii „dawno i nieprawda”. W VfB doszło wówczas do zmiany trenera i jak „Kamyk” w jedenastej kolejce wskoczył do składu, tak miejsca nie oddał. Krzywdy swojej drużynie nie zrobił, gdy wchodził do pierwszej jedenastki Stuttgart był na czwartej pozycji, a dziś jest na czele autostrady do Bundesligi (przeddzień ostatniej kolejki jest na pierwszej pozycji w lidze). Z drugiej strony ciężko uznawać też Kamińskiego za ostoję niemieckiego klubu, głównego sprawcę szybkiego powrotu do elity. Kamińskiemu zdarzają się błędy, a według not Kickera Polak jest dopiero… 59. obrońcą w 2. Bundeslidze (na 76 notowanych zawodników). A przecież jako zawodnik lidera siłą rzeczy jest lepiej oceniany przez dziennikarzy, niż obrońca z dołu tabeli, który okazji do popełniania błędów ma zwyczajnie więcej.
Szału nie ma.
Nawałka ma jednak słabość do Kamińskiego, ten zagrał już u niego w meczu ze Słowacją i nie będziemy specjalnie zaskoczeni, jeśli ten ruch – jak poprzednich kilkanaście – okaże się strzałem w dychę. Swoją drogą dacie wiarę, że jeszcze w 2012 roku to Kamiński pojechał na Euro w miejsce… Kamila Glika? O rany, pięć lat, w piłce to taki szmat czasu.
Czy coś jeszcze nam się rzuca w oczy, gdy patrzymy na zagraniczne powołania? To, że Nawałka nie zamierza rezygnować z piłkarzy, którzy borykają się z problemami w swoich klubach. Grzegorz Krychowak może i nie gra w piłkę w PSG (0 minut w lidze od meczu z Czarnogórą), ale w reprezentacji nieprzerwanie jest jednym z filarów. Maciej Rybus powoli żegna się z Lyonem i nie gra tam zbyt wiele (225 minut w lidze od meczu z Czarnogórą), ale miejsce w kadrze bez problemu się dla niego znajdzie. I wypada przyklasnąć – nie są to piłkarze z pierwszej lepszej łapanki, by przez czasowe (miejmy nadzieję) problemy od razu odstawiać ich na boczny tor.
Zagraniczne powołania przed Rumunią wyglądają tak:
Fot. FotoPyK