Zbyt wielu okazji, by z poczuciem znakomicie wykonanego obowiązku odkapslować sobie po meczu piwko w tym sezonie piłkarze Śląska i Arki nie mieli. Zresztą – wystarczy spojrzeć na tabelę, by zrozumieć przyczyny takiego stanu rzeczy. Dziś jednak na bok odchodzą niepowodzenia, których przez ostatnich kilka miesięcy było zdecydowanie więcej niż sukcesów, bo we Wrocławiu może rozegrać się najważniejsza z bitew w wojnie o pozostanie w lidze. Aby ją wygrać i Śląsk, i Arka będą potrzebować najlepszych wersji swoich kluczowych zawodników. Czyli… jakich?
ŚLĄSK:
Roberta Picha z meczu z Piastem Gliwice (25. kolejka, 4:3 dla Piasta)
Robert Pich, piłkarz niezwykle dla wrocławian znaczący, bo mający udział przy aż 8 z 20 bramek Śląska, od kiedy wrócił na Dolny Śląsk. Może i wynik meczu z Piastem nie był dla Śląska taki, jakiego można by było oczekiwać, ale akurat Słowak zafundował nam wtedy wraz z Gerardem Badią batalię o tytuł gracza meczu, w której obaj skrzydłowi wytoczyli swoje najcięższe działa. Szczęśliwie dla Śląska, Badia zagra jutro w Gliwicach, dlatego jeżeli Pich powtórzy swoją formę z tamtego starcia, jest spora szansa na to, że Arce braknie odpowiedzi na popisy skrzydłowego.
Ryoty Morioki i Kamila Bilińskiego z meczu z Ruchem Chorzów (33. kolejka, 6:0 dla Śląska)
Pewnie ci dwaj znaleźliby się na czele listy największych rozczarowań Śląska w tym sezonie. Ale trzy punkty ze spotkania z Ruchem, do których dołożyli nie jedną, nie dwie i nie trzy, ale całą taczkę cegieł, a także nieco zaprawy murarskiej, mogą się w kontekście utrzymania w lidze okazać absolutnie kluczowe. W końcu to jedyne zdobycze wrocławian w grupie spadkowej jak do tej pory. Biliński zapieprzał za Niebieskimi jak spuszczony ze smyczy pitbull, a szybkie nogi Morioki, gdy ten znajdował się przy piłce, raz za razem wprawiały w konsternację obrońców chorzowian. Dziś właśnie takiej wersji swoich dwóch najbardziej ofensywnych graczy – „dziesiątki” i „dziewiątki” – Jan Urban potrzebuje jak powietrza.
Mariusza Pawełka z meczu z Pogonią Szczecin (3. kolejka, 2:0 dla Śląska)
W starciu z dość zamierzchłych czasów, bo mającym miejsce w trzeciej kolejce, Śląsk przeżywał prawdziwe oblężenie. A jednak był w stanie zachować wtedy trzecie z rzędu czyste konto, w dużej mierze dzięki doskonałej grze Pawełka, który w drugiej połowie bronił dwubramkowego prowadzenia jak ojczyzny. Przy strzale Drygasa odbitym przez Delewa złapał piłkę szczęśliwie między nogi, a już interwencja przy uderzeniu Murawskiego z końcówki to była absolutnie najwyższa klasa. Klasa, jaka dziś Śląskowi jest niezbędnie potrzebna do wywalczenia arcyważnych ligowych punktów.
ARKA:
Mateusza Szwocha z meczu z Ruchem (3. kolejka, 3:0 dla Arki)
Za byle co „dychy” na Weszło w ocenach pomeczowych się nie dostaje. Szwoch wyłapał taką notę już w trzeciej kolejce, co mocno rozbudziło apetyty względem ofensywnego pomocnika Arki na resztę sezonu. Niestety, nigdy później nie dał już takiego popisu, ba – po jakimś czasie można się było zastanawiać, czy aby Szwoch nie jest oceniany pozytywnie wyłącznie przez pryzmat jednego genialnego spotkania, bo kolejne na choćby zbliżonym poziomie przyjść nie chciały. Dopiero na przełomie lutego i marca Mateusz nieco się odblokował, zaczął uczestniczyć w akcjach kończących się bramkami, wreszcie ustrzelił premierowego gola dla gdynian w ekstraklasie. Dziś nie ma co oczekiwać, że znów zagra na najwyższą notę, ale już mocna „siódemka” na pomeczowej grafice powinna oznaczać, że było dobrze. I dla niego, i dla arkowców.
Dariusza Formelli z meczu z Koroną Kielce (23. kolejka, 4:1 dla Arki)
Jeździec bez głowy. Gdybyśmy mieli w kilku słowach streścić grę Formelli, użylibyśmy ich właśnie w takiej konfiguracji. Ale nawet tacy piłkarze, w których poczynaniach często trudno dopatrzyć się logiki, miewają mecze rewelacyjne. Formella miał jeden, za to taki, po którym ręce same składały się do oklasków. Z Koroną Kielce, jeszcze za kadencji Grzegorza Nicińskiego. Wychowanek Arki najpierw chciał gola sprezentować Dominikowi Hofbauerowi, uruchamiając go w polu karnym, by później samemu wykończyć akcję znacznie lepiej, niż jego kolega kilkanaście minut wcześniej. A przy stanie 2:1 dołożył jeszcze podwyższającą prowadzenie asystę przy golu Siemaszki.
Rafała Siemaszki z meczu z Górnikiem Łęczna (32. kolejka, 1:0 dla Arki)
Siemaszko nigdy nie sprawia wrażenia piłkarza, który nawinie trzech, zrobi przewrót w przód, skoczy przez kozła, a na koniec zawinie po długim słupku tak precyzyjnie, że mogliby się od niego uczyć najlepsi chirurdzy. Dlatego szukając w pamięci jakiegoś występu, który w wykonaniu napastnika gdynian nazwalibyśmy rewelacyjnym – tak jak wspomniany koncert Szwocha z Ruchem – trudno nam sobie przypomnieć jeden mecz wybijający się ponad przeciętność. Dlatego nie stawiamy w jego przypadku na najlepsze rozegrane spotkanie, a na to, w którym jego gol dał Arce najwięcej. Czyli – trzy punkty, te już pełnoprawne, niedzielone po trzydziestej kolejce, z meczu sprzed dwóch kolejek z Górnikiem Łęczna. On też pewnie nie pogardziłby kolejnym decydującym golem. I to nawet gdybyśmy za jakiś czas mieli napisać, że poza bramką, to w zasadzie z niczego więcej go z piątkowego starcia nie zapamiętaliśmy.
fot. 400mm.pl