Reklama

Jestem fanem walczaków, ale to wymierający gatunek piłkarzy

redakcja

Autor:redakcja

18 maja 2017, 11:16 • 21 min czytania 22 komentarzy

Powiedział kiedyś, że trzy najważniejsze rzeczy w jego życiu to córka, Alkopoligamia i piłka nożna. O pociechę go nie wypytywałem, a temat znanej wytwórni i jej muzyki powinien niedługo pojawić się na naszych łamach w ramach cyklu “Męskie Gadki”. Ze Stasiakiem – raperem, producentem i generalnie człowiekiem orkiestrą – pogadaliśmy więc o jego pasji do futbolu. A głównie o pasji do Legii. Okazja by się spotkać i porozmawiać była tym lepsza, że od niedawna w warszawskim klubie wraz z “Jurasem” pełni funkcję spikera.

Jestem fanem walczaków, ale to wymierający gatunek piłkarzy

Czuć już zmęczenie sezonem?

Ha! Nie czuję, ale ja tak naprawdę nigdy go nie czułem. Tym bardziej, że w związku z nową rolą pojawiła się większa ekscytacja. Zmieniłem miejsce na stadionie, muszę być na nim dużo wcześniej, mam teraz swoje obowiązki. Pełen odlot!

Ale myślę sobie, że z perspektywy kibica Legii to dość wyczerpujący sezon. Przejażdżka rollercoasterem.

Owszem, ale życzymy sobie samych takich sezonów.

Reklama

Spodziewałeś się, że to wszystko się tak ułoży? Powiedzmy, że mamy 17. minutę meczu z Borussią i jest pozamiatane. 

Oczywiście, że nie. Powiem więcej – byłem bardzo sceptyczny co do trenera Magiery. Słyszałem trochę wcześniej, że to się ma wydarzyć, ale gdy poszła oficjalna informacja, napisałem esemesa do Izy Kuś z pytaniem, czy to nie za szybko. Bałem się tego. Odpowiedziała: „spokojnie, zaczekaj, daj mu chwilę, będziesz zaskoczony”. I miała rację.

Nie wierzę, przecież kupiłeś koszulkę z nazwiskiem „Magiera”. 

Ale to już na fali późniejszych wydarzeń. Jestem kibicem sukcesu!

Opowiedz o tej przemianie. 

To, że Magiera w końcu do nas przyjdzie i będzie świetny, wiedziałem. Patrząc na całą jego działalność, podejście do piłkarzy, rozmowy z młodymi i tak dalej – byłem przekonany, że to będzie wysokiej klasy fachowiec. Ale prowadzenie Legii Warszawa w takim momencie? Z jednej strony – sprawy już położone, więc nikt nie wymaga, że będziesz robił wielkie wyniki. Trochę luz. Z drugiej – gdyby położył wszystko jeszcze bardziej, to potem ciężko byłoby mu się podnieść. Mówię wprost – byłem sceptyczny, ale bardzo cieszę się, że trener wyprowadził mnie z błędu.

Reklama

Pamiętasz go z boiska?

Oczywiście.

Strzelam, że nie był twoim ulubionym piłkarzem. 

Nie, nigdy!

A kto był?

Jestem fanem walczaków. Jak tak to sobie wspominam, to Ratajczyk, „Sagan” czy Boruc – to dla mnie mogli być idole. Strasznie lubię takich piłkarzy. Tylko, że to wymierający gatunek. Coraz mniej mamy bezkompromisowych gości, którzy nie uważają na to, co mówią, gdzieś mają polityczną poprawność, a do tego grają twardą piłkę, bez turlania się po ziemi i szukania karnego przy byle kontakcie. Lubię ten typ, bo zazwyczaj oni wykazują też taką fajną, totalnie niewymuszoną więź z klubem.

Nigdy nie miałeś jednego gościa, którego plakaty wieszałeś sobie na łóżkiem?

Nie, ja byłem zbieraczem autografów! Gdzieś jeszcze mam taki zeszyt z podpisami. Gdy tylko jakaś repra przyjeżdżała do Warszawy, od razu tam byłem. Na przykład kadra Słowenii. Mam wszystkich. Co prawda nie znałem ani jednego, ale mam wszystkich! Kiedyś z moim przyjacielem Filipem z duszą na ramieniu podbiliśmy do Zbigniewa Bońka.

– Przepraszamy, przepraszamy. Czy można autograf?

A on:

– Panowie, kurwa mać, ja już sto lat nie gram!

(śmiech) Byliśmy kajtkami, ale uznaliśmy mu taką odpowiedź.

Nie dał?

No nie! Z czasem – jakkolwiek głupio to zabrzmi – bardziej polubiłem rolę dającego autografy niż zbierającego. Zdaję sobie sprawę, że to meczące, dlatego nigdy nie odmawiam, z reguły wszystko podpisuję. No, są wyjątki. Na przykład jak ktoś chce podpisać ciało. Co prawda zdarzył mi się jakiś dekolt, w sumie miło jak ktoś prosi, ale jak myślę sobie, że kiedyś córka mnie zapyta: „tata, a ty się podpisałeś tej pani biuście?”, to będzie słabo. Nie wiem, co bym odpowiedział, więc rezygnuję. Zdarzyło mi się podpisywać pieniądze, ale już wiem, że to bez sensu, bo pieniądze trzeba szanować. Poza tym, omijam te wszystkie absurdalne rzeczy, które ludzie wyciągają z kieszeni, jakieś stare portfele i tak dalej.

WARSZAWA 02.12.2015 MECZ 18. KOLEJKA EKSTRAKLASA SEZON 2015/16 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - GORNIK LECZNA 2:1 LUKASZ JURAS JURKOWSKI LUKASZ STASIAK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Wracając – dzisiejsi piłkarze wydają się gośćmi z zupełnie nie twojej bajki. 

No nie, zawsze znajdziemy takich, którzy z niej są. Artur Boruc ciągle gra. Kamil Glik – to jest taki typ walczaka, świetny piłkarz, dalej Arek Malarz, Michał Pazdan, “Wasyl” jeszcze gra?

Już chyba bardziej „je obiady”.

Ale na treningi pewnie jeszcze przychodzi. To też jest taki zawodnik. Jest ich mniej, ale czasami piłkarze przechodzą też przemiany. Kuba Rzeźniczak wydaje mi się być takim przykładem, choć jego początek w klubie był wielkim wyzwaniem, nie dość że młody chłopak, to jeszcze przyszedł z Łodzi. W Legii mamy też ten wielki ogień na ławce, bo trener Vuković to jest typ, który nigdy nie odpuszcza. Radović też jest zawodnikiem z charakterem.

Wymieniasz w większości przecinaków. A co z gośćmi, którzy dryblują i strzelają?

Bardzo podziwiałem ostatnio takiego jednego, to zawodnik, którego nam teraz trochę brakuje, a w nowym klubie od razu pokazuje swoją jakość. Wyobraź sobie sytuację, w której myślisz: kurwa, to będzie bramka, musi być! Jak przy piłce był Nikolić, to z reguły była. Jakiś rogal, jakieś puszczenie pod bramkarzem, kiwka i strzał – znajdował te sposoby. A jak przy piłce w tej samej sytuacji widzisz klasycznego polskiego ligowca, to myślisz sobie: ha, strzeli panu Bogu w okno!

A jak widzisz Tomasa Necida, co myślisz?

Jeszcze nic nie myślę. Dajmy mu czas.

Kręcę się wokół tych idoli, bo myślałem, że powiesz, że kiedyś napisałeś numer o Wojciechu Kowalczyku, który nigdy nie ujrzał światła dziennego.

Ja?

No ja na pewno nie. 

Aha, pamiętam, o co chodzi. Nie, że napisałem, tylko kiedyś w trasie z naszym klawiszowcem Głośnym pomyśleliśmy, że można by to zrobić. Że jak już pisać, to o nim. Ale dobrze, że to się nie wydarzyło.

Dlaczego?

Strasznie kontrowersyjna postać się z Pana Wojtka Kowalczyka się zrobiła. Niby to też ten typ piłkarza, który opisywałem, ale mimo wszystko powinien zachowywać trzeźwość przy publicznych wypowiedziach. Ujmę to tak – mam na komputerze jeden wywiad, którego udzieliliśmy kiedyś z Mesem. Byliśmy bardzo pijani, wywiad był o 7 rano, a my jeszcze nie poszliśmy spać. Nie wiem, jakim cudem w ogóle się na niego zgodziliśmy. Nigdzie nie poszedł, dlatego wiem, że wypowiadanie się po alkoholu nie jest najlepszym rozwiązaniem. Różne myśli przychodzą do głowy, mówisz o nich i nawet jeśli w tamtym momencie wydają się genialne, to dzielenie się nimi ze światem nie jest trafionym pomysłem. Wydaje mi się, że Pan Wojtek Kowalczyk ostatnimi czasy miał mnóstwo takich momentów, że myślał, iż powinien coś powiedzieć, ale rano raczej nie był zadowolony z tego, że to się stało. Przy czym oczywiście piłkarsko był super, świetny zawodnik.

Jesteś jednym z tych wymagających kibiców? Wiesz, na przykład takim, który przy okazji każdego okienka krzyczy: „gdzie są, kurwa, transfery”.

Obserwuję to, ale nie jestem ani żadnym wyszukiwaczem, ani kimś, kto tym żyje. To nie moja działka, mamy od tego specjalistów. To jest to, o czym rozmawialiśmy poza nagraniem – żyjemy w erze „fachowców”. Wszyscy uważają, że znają się na każdej dziedzinie, wszyscy wypowiadają się na każdy temat, wszyscy zwracają uwagę wszystkim. Przekleństwo internetu, bo to głównie on i media społecznościowe otworzyły takie możliwości. Oznaczasz prezesa klubu i mówisz mu, że powinno być TAK i TAK. Nie, kurwa, nie powinno. To on jest prezesem i wie, jak ma wykonywać swoją pracę. Ja nie chcę być zaliczany do takiego grona „fachowców”. Brakuje mi u ludzi tego zaufania i tego, że gdy wypowiadają się na jakiś temat, to nie zaznaczają, że to ich zdanie, tylko głos, który w ogóle nie podlega dyskusji i jest jedyną słuszną opcją.

Nie spodziewałem się po tobie takiej wyrozumiałości. 

Ale to wykracza daleko poza piłkę. Mówimy o szerszym problemie, bo tak jest dziś ze wszystkim. Ludzie nie mówią: „moim zdaniem można by to zrobić TAK”. Ludzie mówią: „to trzeba zrobić TAK”. I to bez żadnej wiedzy o okolicznościach, czynnikach, które wpływają na daną decyzję, bez znajomości backgroundu. Po prostu: TAK i koniec. Idziemy na łatwiznę, bo trudniej jest pomyśleć szerzej i przyznać: „cholera, a może on rzeczywiście nie mógł tego zrobić inaczej”. Jestem „antyfachowcowy”, w muzyce mamy z nimi do czynienia cały czas. Puszczamy singiel, który nam się podoba, a uważamy się za fachowców od robienia muzyki. Ale często słyszymy, że powinniśmy to, powinniśmy tamto. Kurwa, co powinniśmy? Wiemy, jak to robić. Wyraź swoją opinię, zapraszam, ale nie zachowuj się, jakbyś pozjadał na wszystkim zęby. To samo jest z lekarzami. Uczą się swego fachu tyle lat, robią specjalizacje, poświęcają temu życie, by na końcu powiedzieć co ci dolega. Ma pan zapalenie oskrzeli. A ty: „nie, bo zgooglowałem i wyszło mi, że to co innego, więc niech pan sprawdza dalej”. Kurwa, lecz się sam. Po co płacić trzy stówki specjaliście, kup witaminę C i po sprawie. Idziesz do mechanika i mówisz mu, że coś charczy w furze. Gość po 20 latach w zawodzie podnosi maskę i mówi, że trzeba wymienić świecę i wszystko będzie dobrze. Ale tobie wujek Google podpowiedział, że on nie wie, o czym mówi, trzeba zrobić TAK i TAK. Weź lewarek, zrób to sam pod blokiem, nie zawracaj nikomu głowy. Kraj „fachowców”.

Gorzej gdy kibice wątpią w to, że ktoś rzeczywiście jest fachowcem. 

Oczywiście. Z drugiej strony – człowiek nad nim uznał, że jednak tym fachowcem jest. Klub piłkarski jest rzecz jasna specyficzną instytucją, bo bez kibiców nie istnieje. I mają oni prawo wyrażać – podkreślmy – swoje zdanie. Ale właścicielem jest jednak osoba X, która zatrudnia fachowców do robienia rzeczy Y. Zatrudnianie złych fachowców się zdarza, mylić się może każdy i to jest wkalkulowane w ten biznes, ważne aby mieć ten zmysł, który pozwala w odpowiednim momencie zmienić decyzję i naprawić błąd.

Poza nagraniem mówiliśmy o koszulkach, ten temat grzał ostatnio legijną społeczność. Na tym się trochę znasz, bo sprzedajesz ubrania.

(śmiech) Z koszulkami ta sama historia. Zawsze będzie wielka dyskusja, choć akurat te, które są teraz, ładnie się prezentują. Ale to jest biznes, więc i koszulki muszą się zmieniać. Nie możemy grać w jednej przez dziesięć sezonów, niezależnie od tego, jak bardzo jest śliczna. Teraz jest raban, choć skojarzenie się narzuca samo – szary to kolor Legionów, tu wydaje się, że nie ma żadnego przypadku. Poczekajmy na oficjalną prezentację, ale osobiście podobają mi się te koszulki. Dobrze na Twitterze podsumował to Wojtek Cłapiński, zaraz ci pokażę.

„Mdłe, nijakie, ojejku. No bo te były ładne i takie wyraziste, co nie? Gust jest jak dupa, każdy siedzi na swojej”. Mocno dyskusyjna ta koszulka, nie? Te rękawy, to wszystko. W porównaniu z tymi, które przypadkiem wypłynęły, nie jest najlepiej.

Ale to chyba lata 90., a czytając wywiady z tobą, da się wyczuć nostalgię związaną z tymi czasami.  

Oczywiście, to nie jest tak, że ona mi się totalnie nie podoba. Chciałbym ją mieć, “Kędzior” pewnie ma. Jak myślę sobie o niej, to chyba widzę Czarka Kucharskiego. Mam przed oczami jakieś fajne obrazki. Ale to nie o to chodzi. Z tymi koszulkami na stulecie, które za chwilę znikną, też będę miał masę wspomnień, świetne chwile w Lidze Mistrzów, ale to nie znaczy, że teraz będę obrażał się na to, że czas na ich zmianę.

Nie jest tak, że powoli przechodzisz na drugą stronę? Już jesteś bardziej głosem klubu, niż wypowiadasz się jako kibic.

Nie, w żadnym wypadku! Jeśli pytanie brzmi: „co myślisz o nowych koszulkach, które wyciekły”, to odpowiadam: „słuchaj, są spoko”. Na pewno kupię, bo nie jestem piłkarzem, nie dostanę.

Ale nowa rola nie spowoduje, że trochę odejdziesz od kibicowania, które znasz i lubisz?

Nieee, no co ty! Jestem po trzech meczach i powiem ci, że z Jurasem przeżywamy to dokładnie tak samo jak na trybunach. Ogień jest taki sam. Dla mnie fajne jest to, że spędzam teraz cały mecz przy ławce gości i obserwuję, co tam się dzieje. Też jest ogień! Widzę np. różnice w temperamentach trenerów i kawał roboty sędziego technicznego, który ma tam urwanie głowy. Pilnuje tych gości jak bydło na pastwisku. Ciągle tylko: „trenerze, trenerze, trenerze”. Powinien pastuch pod napięciem założyć, żeby nie wybiegali! Czuć tam ogromne emocje. Więc nie, nie boję się, że emocje będą mniejsze. Jest tak samo. Przeklinać też sobie mogę, tylko nie przez mikrofon. To znaczy mogę też przez mikrofon, ale nie wypada i pewnie długo bym w tej roli nie popracował. Byłoby to nieprofesjonalne, a jednak jestem zatrudniony jako – uwaga! – fachowiec.

Jakie spostrzeżenia spod ławek?

Super jest! Dla każdego fana piłki nożnej byłoby to fajne przeżycie. Mnie w ogóle kręci to bycie częścią całej organizacji meczu, jednym z trybów w tej wielkiej maszynie. Nie każdy to wie, ale spiker nie jest tylko od krzyczenia i wyczytywania tego kto ma urodziny. Spiker jest częścią służby informacyjnej, która podlega pod kierownika imprezy masowej. Póki wszystko jest dobrze, to okej, ale jak pojawia się jakiś kryzys, to on musi informować i w porozumieniu ze wszystkimi służbami kierować tym tak, żeby np. nie wybuchła panika. Dlatego jestem na stadionie trzy godziny przed meczem, biorę udział w odprawie ze służbami zabezpieczającymi mecz, delegatem PZPN, wspomnianym kierownikiem, SLO obu klubów, itp. Dopiero potem zaczyna się praca na murawie. Jest to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie i wielki zaszczyt. Po ostatnim gwizdku nie mogę się doczekać kolejnego meczu.

A kręci cię bycie blisko szatni, piłkarzy? Czytałem wywiad z Wojciechem Hadajem, dało się to wyczuć. 

To jest jasne, ale to trochę nie moja rola. Gdybym wchodził do szatni, to pewnie byłoby cudowne przeżycie. Jestem blisko piłkarzy przy murawie, ale powiem ci, że chyba wyrosłem z tego. Gdy byłem młodszy, to bardziej mnie to kręciło, bo to byli moi idole. Dorośli goście, na których patrzyłem z respektem. Teraz większość jest młodsza ode mnie. Chyba tylko Arek Malarz jest straszy, nie?

Nie pamiętam. 

Sprawdzimy. Zobacz – wpisuję w Google „Arek Malarz” i pierwsza propozycja to „zarobki”. To jest właśnie Polska! Arek jest z 1980 roku, tylko on jest starszy. Rado jest młodszy o rok. Kiedyś to byli idole, starsi faceci, panowie, a teraz to goście, którzy reprezentują nasz klub i względem których mam pewne wymagania. W ogóle jestem zdania, że nie każdy piłkarz, nawet jeśli ma odpowiednie umiejętności, może być zawodnikiem Legii. Potrzebny jest pewien mental. To jest to, co kiedyś w wybuchowym wywiadzie powiedział Arek Malarz: „my jesteśmy Legia Warszawa, kurwa”. Tu jest najwyższa presja, gra o najwyższe cele i kibice są wymagający, ale też dużo od siebie dają.

Nie wiem, czy nie jest to budowanie jakiegoś niepotrzebnego mitu. Jasne, znajdziemy przykłady gości, którzy koszulki Legii ewidentnie nie udźwignęli, jak choćby ostatnio Masłowski, ale czy np. w przypadku Lecha nie znajdziemy?

Jasne, oczywiście, że znajdziemy. Ale powiem ci, że mam tak, iż niektórzy z samej twarzy nie pasują mi do Legii. Patrzę na ligowców i mówię: nie, on by nie mógł u nas grać, nie nadaje się! (śmiech)

To na kogo tak ostatnio popatrzyłeś?

Nie, nie będę nikogo niepotrzebnie obrażał, ale po prostu tak już mam. Nawet jeśli to mit, to nieważne. Nie każdego tutaj widzę i będę się tego trzymał.

Nie boisz się, że podejdziesz za blisko?

W jakim sensie?

Zobaczysz w klubie rzeczy, które jako kibic niekoniecznie chciałbyś widzieć. Bo czasami chyba lepiej pójść na mecz, zjeść hot-doga i cieszyć się tym z bezpiecznej odległości.

Nie, nie mam takich obaw. I nie jem hot-dogów, tylko kiełbasę w bułce – to bardzo ważne. Dwa razy zrobiłem nią zwycięstwo – do przerwy był remis albo przegrywaliśmy, powiedziałem, że idę po kiełbasę, bo musimy wygrać. Zjadłem i poszło. Nawet jak byłem na restrykcyjnej diecie, przygotowując się do pół-maratonu, to zjadałem, bo powiedziałem, że nie mogę zawieść drużyny!

Bohater. 

Uważam, że parę zwycięstw jest moich. Przeszły przez mój żołądek! (śmiech)

Jeśli chodzi o przesądy, idealnie pasujesz do środowiska. 

Cieszę się. Wracając – mnie nowa rola po prostu jara, to bycie częścią tak wyjątkowego wydarzenia, byciem jednym z trybów. Każdy z tych trybów jest ważny. A moją pasją i życiowym zajęciem jest mówienie do ludzi przez mikrofon, więc tym bardziej. Jeśli mogę to robić na ukochanym stadionie podczas meczów ukochanej drużyny – czego chcieć więcej? Odzywali się do mnie koledzy raperzy, którzy też kibicują drużynom w swoich miastach i mówią mi, że ciężko wyobrazić sobie coś piękniejszego.

Jak to się w ogóle u ciebie zaczęło z tą Legią?

W życiu? Samo kibicowanie Legii to kwestia wychowania. U mnie na podwórku na Imielinie wszyscy byli legionistami. Nie było innej możliwości, nikt nie miał tak głupich pomysłów, żeby zostawać np. polonistą. Nakierował mnie też mój śp. dziadek. Był prezesem klubu ZWAR Międzylesie i kibicem Legii. Włączał Rubina, który się strasznie długo nagrzewał i powoli było słychać głos Szpakowskiego. Coraz głośniej i głośniej, aż w końcu pojawiał się obraz i oglądaliśmy na nim mecze Legii. Na stadionie pierwszy raz byłem nie mówiąc nic rodzicom. Wykorzystałem kieszonkowe i poszedłem z kolegami z podwórka. A później już poszło, Liga Mistrzów i tak dalej. Do dziś noszę szalik, który kupiłem 6 grudnia 1995 roku przed meczem ze Spartakiem za 60 tysięcy złotych. Mleko się wylało.

Skoro dziadek był prezesem klubu, to pewnie namawiał cię na karierę piłkarza. 

Ha! Nie, nie. Byłem takim małym grubaskiem.

To stałeś na bramce. 

(śmiech) Tak, wielokrotnie! Ale nigdy nie ciągnęło mnie do kariery piłkarza. Graliśmy w podstawówce i tyle. Tym bardziej, że w czasach mojej młodości bycie piłkarzem nie było szczególnie zarobkową sytuacją. Dopiero później piłkarz stał się gwiazdą, celebrytą. Myślę, że gdy teraz trener Magiera pomyśli sobie o tym, ile wtedy zarabiał jako piłkarz Legii, a ile zarabia dziś zawodnik na jego pozycji, to może się za głowę złapać. I to bardzo mocno złapać za głowę.

Ale myślisz, że młodzi, którzy chcą zostać piłkarzami, myślą w pierwszej kolejności o sianie? To chyba bardziej chęć bycia na plakatach.

Okej, mnie to jakoś nie ciągnęło do BravoSport, bardziej do Popcornu czy zwykłego Bravo.

Pierwszy wyjazd?

Stomil Olsztyn chyba. Dawno temu.

Najgorszy wyjazd? 

Bukareszt, eliminacje Ligi Mistrzów. Piłkarsko nie taki zły, ale w życiu nie czułem się tak źle potraktowany. Jak podludzie! Czy to młodzi, czy dorośli ludzie jak Marek, tata Pjusa. Dramat, trzeba było zdjąć buty, ściągnąć skarpetki, stać boso na chodniku. Wszystkie monety z portfeli pozabierane i takie klimaty. Zero godności. Czułem się, jakbym za chwilę miał wejść do celi w areszcie, a nie na spektakl piłkarski w ramach europejskich rozgrywek. Ale poza tym, nie będę zgrywał też jakiegoś wielkiego wyjazdowicza, bo takim nie jestem.

W jaki sposób policja cię sprowokowała w Madrycie?

(śmiech) W Madrycie było super.

Pół Europy mówiło, że jesteście bydłem.

Nie, proszę cię. Super było ogólnie, bo ciepło się zrobiło, można było spokojnie pić piwko na ulicy. Sęk w tym, że oni nie unieśli tego organizacyjnie. Nie byli gotowi na przyjazd prawdziwych ultrasów z Europy i dramatycznie to poprowadzili. Jakiś slalom pomiędzy straganami. Czekałem tylko na moment aż to się będzie zaogniać, bo w takich warunkach niewiele trzeba – wystarczy, że kogoś potrącisz i od słowa do słowa może do czegoś dojść. Psychologia tłumu to dziedzina nauki, a tam nikt ewidentnie tego nie studiował.

WARSZAWA 01.04.2017 MECZ 27. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - POGON SZCZECIN 2:0 KIBICE LEGII MAREK MAN NOWAKOWSKI KAROL PJUS NOWAKOWSKI LUKASZ STASIAK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jak ci z porównaniami do Wojciecha Hadaja, które muszą się pojawić.

Chyba nie, pana Wojtka już tyle nie ma, więc może bardziej będą to porównania do Darka Urbanowicza. Ale każdy z nas jest trochę innym człowiekiem. Darek jest super dziennikarzem, fachowcem od słowa i mówienia, a ja mam zupełnie inną stylówkę. Nie boję się porównań, ale nie słyszałem, by w Polsce ktoś uchodził za bardzo charakterystycznego spikera. No, może poza panem Wojtkiem.

Właśnie Hadaj jest tym gościem, do którego porównuje się wszystkich.

Ale wszystkich w całej Polsce, nie tylko w Legii, bo był wiele lat głosem przy Łazienkowskiej i zapisał się w historii klubu bardzo wyraźnie. Gdyby Pan Wojtek był piłkarzem, to byłby z tych, których bardzo szanuję, bo mówi, co myśli, nie ma z tym problemu. I zapewne zdaje sobie sprawę, że czasem niesie to za sobą bardziej lub mniej poważne konsekwencje.

Ty byłbyś w stanie posunąć się tak daleko, by dopiec kibicom drużyny przeciwnej?

Teraz powiem ci, że nie, bo uważam się za fachowca. I tak brzmi moja odpowiedź. Ale pewnie pan Wojtek też by tak odpowiedział w tej sytuacji, a emocje zrobiły swoje. Przecież to nie jest coś, co zapisał sobie na kartce. Spontan, który jest świadectwem tego, że Legia zajmuje w jego sercu bardzo poważne miejsce i nie był przypadkowym człowiekiem na tym stanowisku.

On mógłby powiedzieć, że „żeby zapalać tłumy, samemu trzeba płonąć”.

Oczywiście. Ale myślę, że można lepiej bawić się zapałkami.

Nosisz pieluchomajty?

(śmiech) Tak, zawsze mam na sobie pieluchę i ołówek, to są bardzo ważne rzeczy w pracy spikera. Tak na poważnie chodzi o to, że spiker jest bardzo ważną postacią i nie może opuścić swojego stanowiska przez cały mecz. Co prawda my mamy ten komfort, że jest nas dwóch, czyli teoretycznie możemy opuścić stanowisko, ale i tak w pieluchach siedzimy (śmiech). Dla niezorientowanych to temat pieluch to cytat z pana redaktora Jerzego Góry, spikera reprezentacji Polski, mówił o tym na kursie spikerskim.

Jaki masz pomysł na tę spikerkę? Pole do popisu nie jest wielkie, ale jednak ludzie będą od ciebie wymagać, choćby przez wzgląd na karierę muzyczną. 

No nie jest. Tak naprawdę nie ma dużo miejsca na swobodę, to jest osadzone dość mocno w ramach. Na razie idziemy według schematu, na którym pracowali Darek i Juras, ale od przyszłego sezonu najprawdopodobniej wymyślimy to na nowo. Tak, żeby kibicom to trochę odświeżyć, bo fajnie gdyby przychodzili trochę wcześniej na stadion, nakręcali się na mecz i żeby dużo działo się na stadionie. Na razie trochę to wszystko badam. Wiele jest momentów obowiązkowych, w których musisz powiedzieć, że jest zmiana, albo o ile sędzia przedłużył mecz. Przecież nie będę tu wydziwiał i darł się: a terazzzz będzie zmiana! Nikt tego nie oczekuje. Mówi się, że najlepszy spiker to ten, którego obecności nikt nie zauważa. A poza tym u nas podział jest taki, że to Juras jest bardziej a la showmanem, ja nie będę starał się za wszelką cenę wyjść przed szereg. Nie bez powodu on czyta nasz skład, a ja skład gości.

To bardziej poznasz też tę Ekstraklasę pozalegijną. Poniedziałek, godzina 18.00, odpalasz Eurosport, by obejrzeć mecz Piasta z Ruchem?

Na Eurosporcie leci? Nie na Canal Plus?

No to już wiemy, że nie odpalasz!

Bez dwóch zdań. Czasem coś się zdarzy obejrzeć lub puścić w tle, ale nie, że usiądę, narobię popcornu i kupię najlepsze kraftowe piwa, by obejrzeć niesamowity mecz Ruchu z Bruk-Betem.

A reprezentacja?

Różnie. Ona się zmienia, raz jest taka, raz taka. Teraz ta kadra mi się podoba. Podoba mi się, co robią panowie z „Łączy nas piłka”. Przebieram nogami i czekam na każdy kolejny odcinek ze zgrupowania, bo jest to świetnie zrealizowane i genialnie pokazuje kulisy życia reprezentacji.

Głównego aktora masz teraz pod nosem. 

Racja! Jędza to samograj, on mógłby być standuperem. No, ale na pewno byłoby to mniej ciekawe, gdyby nie było tam gości pokroju Lewandowskiego, Krychowiaka czy Szczęsnego. Fajną teraz ekipę mamy, to się ogląda dobrze. A jak reprezentacja jest nudna, słabo gra, to nie jestem wielkim obserwatorem. Nie jest tak, że pędzę na mecz kadry, jak są korki, to porzucam samochód i wskakuję do metra, po czym dzwonię do domu, by zrobili popcorn, bo zaraz gra kadra! Jasne, jak jest takie Euro, to w ruch idą czapeczki i tak dalej, ale nie wariuję na punkcie reprezentacji. Też trzeba mieć na to czas. Kiedyś bardzo kibicowałem Barcelonie.

Idealny rozmówca na Weszło!

(śmiech) Byłem kilka razy na Camp Nou, ale nie podobało mi się, bo tam się ziewa. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi nasz styl, bo tam tylko siedzisz i: „ooo, brawo, ooo”. Super piłka, ale dziwnie się ją ogląda w tym teatralnym klimacie. Jednak głównie chodzi o czas, totalnie go nie mam. Jak jest jakiś mecz w tv, to włączę, ale już nie wiem, którzy są teraz w tabeli, a kiedyś wiedziałem. Wolę więcej czasu poświęcić Legii niż się rozdrabniać.

Jeszcze a propos reprezentacji – byłeś twarzą kampanii społecznej razem z Robertem Lewandowskim i Wojtkiem Szczęsnym.

Tak z moim zespołem, z Mesem i Pjusem. „Wyloguj się do życia”, bardzo dobra kampania.

Może nie będę pytał cię o Lewego, bo wiadomo, że powiesz, iż jest świetny, ułożony i nic mu nie odbiło. Powiedz dwa słowa o samym przesłaniu. 

Super kampania, cały czas warto o niej pamiętać. Sam łapię się na tym, że często trzeba zwracać mi uwagę, abym właśnie wylogował się do życia, bo za bardzo siedzę w telefonie czy przy komputerze. Skoro mogliśmy pomóc, to zrobiliśmy to z przyjemnością. O tyle większą, że sceny z Robertem kręciliśmy w Monachium w czasie Oktoberfest, co dla mnie, fana piwa, było świetną okazją, aby odwiedzić ten wyjątkowy festiwal. A co do Monachium, to na Bayernie też Paulanery leją, byłem tam kiedyś na meczu. Teraz sobie uświadomiłem, że właśnie tego bym najbardziej żałował, gdyby u nas pozwolili pić piwko, a ja bym nie mógł przez spikerkę!

Te połączenia muzyczno-piłkarskie bywają mieszanką wybuchową, ale w twojej twórczości nie ma ich zbyt wiele.

No nie mówię o Legii, to prawda. Ale też nigdy nie czułem takiej potrzeby. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek pisał tekst i pomyślał: „a tu napisałbym coś o Legii, ale nie będę tego robił, bo chujowo wyjdzie”. Kiedyś bardziej zaognione były te sytuacje międzymiastowe, teraz nie ma czegoś takiego. Jak gramy z Lechem, to wymieniam esemesy z Peją czy Dj Decksem, raz zgryźliwe, raz eleganckie, ale zawsze pozytywne. Nie ma zagrożenia, że gdzieś dostanę za to w mordę, ja nie z tej sekcji. A jak dostanę, to dostanę, co zrobię, wrócę następnego dnia z Jurasem (śmiech).

Czytałeś w ogóle komentarze, które pojawiły się po informacji, że zostaniesz spikerem. Jeszcze nie wziąłeś mikrofonu do ręki, a już była burza.

Nie śledziłem tego wnikliwie, ale spodziewałem się oczywiście hejtu.

Pytali czy to ten Stasiak z Papa Dance!

Wiadomo, klasyk, coś jak cytowanie freestylu Eldoki. Z tego co czytałem, to było też dużo bardzo fajnych opinii. Jestem pozytywnie zaskoczony tymi głosami, bo ku mojemu zdziwieniu ta informacja rozniosła się bardzo szeroko. Pisano, że zajebiście, że na tym stanowisku będzie legionista z krwi i kości, to chyba najbardziej rozsądny i trafny komentarz. Całą resztę zweryfikuje już moja praca. Jeżeli ktoś twierdzi, że się do tego nie nadaję, to ja pytam dlaczego mam się do tego nie nadawać? Mam, nieskromne mówiąc, zajebisty głos, mam dobrą dykcję, umiem mówić, potrafię złożyć kilka zdań wielokrotnie złożonych i mam w tym kilkunastoletnie doświadczenie. Czego więcej trzeba na tym stanowisku? Na samym początku moim zdaniem to wystarczy, cała reszta będzie dodatkiem i moim osobistym wkładem w tę funkcję.

Trochę charyzmy? WieszStasiak nigdy nie będziesz Hadajem. 

(śmiech) Charyzmę na tym stanowisku czasami trzeba wyhamowywać, aby nie popłynąć za daleko. Nie, nie będę Hadajem. Nigdy nie zamierzałem. Mam nadzieję, że moja praca przypadnie do gustu kibicom, spełnię ich oczekiwania i będę mógł pełnić te funkcję przez wiele lat. Byłoby to coś cudownego.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI 

Fot. FotoPyK

ROKI KONIEC

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

22 komentarzy

Loading...