Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

18 maja 2017, 07:33 • 7 min czytania 37 komentarzy

Aż do 1998 roku stadion Sandecji nosił nazwę XXV-lecia PRL. W pielęgnacji murawy pomaga tu legenda polskiej motoryzacji, Fiat 126p. W XX wieku największym sukcesem Sączersów były dwa spadki z pierwszej ligi. W tabeli wszechczasów tych rozgrywek Sandecja wyprzedza dziś o dwa punkty Star Starachowice, ściga natomiast z nieustępliwością Unię Racibórz. Wydarzeniem 2007 roku był pucharowy mecz rezerw z Legią Warszawa (0:4), a sensacją 2010 powódź czyniąca z nowosądeckiej Maracany – pięć tysięcy miejsc – basen.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Wątpliwe, by blask trofeów Sandecji oślepił włodarzy innych klubów Ekstraklasy. Wątpliwe, by w Nowym Sączu padł frekwencyjny rekord. Przyszłoroczny ligowy debiutant niewątpliwie jest jak na warunki towarzystwa, do którego wkracza, klubem nietypowym.

I bardzo dobrze.

TU pan Włodzimierz Chełmiński brawurowo prowadzący malucha po murawie

6e15ro

Reklama

Źródło: Sandecja.com.pl

Screen Shot 05-17-17 at 12.31 PM

Źródło: 90minut.pl

Screen Shot 05-17-17 at 12.41 PMPorywający sezon Sandecji w sezonie 86/87. Jeśli Włókniarz Pabianice wyprzedza cię o dwie długości, to wiedz, że potęgą piłkarską nie byłeś. Źródło: Wikipedia

Jeszcze Sączersi nie zagrali minuty w Ekstraklasie, a niektórzy już narzekają mniej więcej w takim tonie:

Będą grać w Mielcu, nie wiadomo dla kogo. Casus Górnika Łęczna w Lublinie, tylko że na sterydach. Jak zagrają w Nowym Sączu na wiosnę, to chyba tylko po to, żeby przypieczętować spadek, bo są (tu cytat z Cecherza – przyp. red.). Uczciwie wywalczyli awans, zasłużyli – nie odbieram im tego! Niemniej argumentów bym ja, postronny kibic z Warszawy/Radomia/Szarowoli, miał się z tego z tego cieszyć, albo chociaż widzieć jakiś pozytyw dla rozgrywek, brak.

Reklama

Po niższych ligach tuła się od cholery klubów, które są znacznie większymi markami od Sandecji. Pierwsze z brzegu to Górnik Zabrze, Widzew, Polonia, ŁKS, GKS Katowice. Każdy z nich to coś więcej niż piłkarska marka. Tu łatwo by przeciętny kibic spojrzał i powiedział:

no tak, jakby Widzew wrócił, to by się działo. Górnik? Miejsce czternastokrotnego mistrza Polski jest w Ekstraklasie i kropka.  Derby Warszawy w sumie też by dodały kolorytu. No i GKS Katowice, przecież oni mają niesamowity potencjał.

Ale jeśli patrzycie ze zdziwieniem na to zawieszony w głębokiej komunie kurnik Sandecji, na którym pewnie nieźle oglądałoby się – powiedzmy – rzut młotem, pamiętajcie: właśnie awans do Ekstraklasy da im impuls. Działaczom, urzędnikom, prywatnym sponsorom, kibicom – wszystkim, by coś się w Nowym Sączu zaczęło zmieniać.

To już nie są czasy ligowych komet, Szczakowianek, Świtów i Polkowic. Ktoś wchodził, znikał, żegnamy, może wrócicie za sto lat, a jak nie to trudno? Tak było. Kluby pokręciły się chwilę na karuzeli, a potem z niej wypadały rozkwaszając sobie nos.

Dzisiaj jednak awans do Ekstraklasy to szansa, by na piłkarskiej mapie Polski pojawił się kolejny mocny punkt. By ich siatka się wzmacniała, tworząc coraz zdrowszy grunt. Całe środowisko to naczynia powiązane: reprezentacja tworzy wizerunek i działa na emocje tłumów. Najmocniejsi pokazują standardy, przekraczają granice. Ale jest istotne, by poważnych piłkarskich ośrodków nie było pięć, tylko pięćdziesiąt. Każda mocna Sandecja to zwiększenie konkurencji. Każda mocna Sandecja to większy nacisk na innych, by starali się jeszcze mocniej. Każda mocna Sandecja to kolejne miejsce – tu też trwa rewolucja – dobrą bazą treningową dla młodzieży, każda mocna Sandecja to też  – mówiąc trywialnie – więcej krążącej kasy.

Ostatnio publikowaliśmy ranking klubów, które chcielibyśmy widzieć w Ekstraklasie. W pierwotnej wersji chodziło o szczebel EKS i pierwszej ligi. Podczas konsultacji zasugerowałem którykolwiek klub z Rzeszowa, a także Stilon Gorzów. Własnie po to, by odzyskać te regiony dla futbolu. By wymazać białe plamy.

Czym było Podbeskidzie Bielsko-Biała, gdy pierwszy raz trafiło do Ekstraklasy? Albo jeszcze inaczej: jaki w Bielsku był poziom futbolu? Trzecioligowy w porywach Włókniarz. Kilka sezonów Stali na zapleczu Ekstraklasy w latach siedemdziesiątych. Generalnie więc poziom w porywach wyczynowej szermierki rzeżuchą.

Górale jeszcze do niedawna mieli stadion, który mógłby gościć mecze eliminacji mundialu 1938. Piłkarsko Bielsko-Biała była czarnym punktem na piłkarskiej mapie – tliły się tam kibicowskie marzenia, można nawet się pokusić, że istniał głód piłki, ale na potencjale się kończyło. Teraz? Po kilku latach w Ekstraklasie? Stadion, którego zazdrościć może połowa Serie A. Od pięciu do dziesięciu tysięcy widzów na pierwszej lidze, miasto pełne pasji do piłki. Z zarządzania przydałoby się kilka lekcji, jednak nie zmienia to faktu, że dzisiaj Podbeskidzie jest już w zupełnie innym miejscu. To rozpoznawalna marka.

Zmienił się status Podbeskidzia. Gdyby jutro spadli z pierwszej ligi, przetrwaliby. Wpadka bolesna, wracamy i jedziemy dalej, bo Podbeskidzie już za dużo znaczy dla tego miasta, mieszkańców i regionu, by ten projekt porzucić.

Gdyby Podbeskidzie spadło do drugiej ligi kilka lat temu, mogłoby się rozlecieć w strzępy.

To realia wielu klubów pierwszej ligi. Swoiste balansowanie między nadzieją na drastyczny rozwój, a groźbą totalnego rozkładu.

Być może będziemy w najbliższych latach oglądać coś na rodzaj “efektu Ekstraklasy”. Kto – licząc tzw. siłę marki – z takich sobie pierwszoligowców awansuje, będzie zmieniał swój charakter – szczególnie, jeśli choć chwilę w lidze się zaczepi.

To nie jest tak, że w konsekwencji teraz zacznę kibicować Wiśle Puławy kosztem Górnika Zabrze. Nie, awans Górnika to też liczne profity dla polskiej piłki, po prostu innego charakteru.

Olimpia Grudziądz – Górnik Łęczna w sezonie 17/18?

Czemu nie. Byłem w Grudziądzu i tak bardzo mi się tam nie podobało, że aż tej Olimpii kibicuję – niech grudziądzanie chociaż mają w mieście przyzwoitą piłkę.

Nie przez chwilę, przez jeden sezon na kredyt, ale na stałe.

***

Gdy Marcelo przechodził do Realu, współczułem mu jak zbitemu psu.

Zapewniam, że nie postradałem zmysłów: doskonale pamiętam, że Marcelo to mój rówieśnik, który trafiał do Królewskich w momencie, gdy ja szedłem na – wybaczcie – chujowy kierunek studiów do Wrocławia. Myślę, że gdyby przyprzeć mnie do muru, to może bym jednak zamienił zajęcia z ontologii na szatnię Santiago Bernabeu, w dodatku za parę groszy więcej. Ale abstrahując od przyziemności, wcielając się w stereotypowego, wbitego w kapcie, oderwanego od rzeczywistości kibica sprzed telegazety – współczułem Marcelo jak zbitemu psu. Bowiem wyobrażam sobie łatwiejsze początki w futbolu, niż konieczność łapania się każdego dnia za łeb z legendą o Roberto Carlosie.

O Roberto Carlosie, który zrewolucjonizował pozycję, na której grał. O Roberto Carlosie, którego strzały naginały prawa fizyki. O Roberto Carlosie, który atakował, atakował i jeszcze raz atakował, sprawiając, że boczny defensor – “stój, nie przekraczaj linii!” – mógł zawładnąć wyobraźnią łaknącego piłkarskich fajerwerków dziecka.

Przyznajcie się sami przed sobą: jaraliście się nim. Można było nie lubić tego i owego u Królewskich, ale nawet zaciekły fan Barcelony przyzna, że Roberto Carlos to był kozak, którego nie dało się nie szanować.

Roberto Carlos w Realu spędził dziesięć lat. Pamięta Real rządów Fernando Sanza. pamięta Real Baljicia, Jarniego i Ognjenovicia, pamięta odpalonego Eto’o, pamięta piąte miejsce w lidze – za Zaragozą, a punkt przed Alaves. Pamięta blaski i cienie ery Galacticos, pamięta ich schyłek, pamięta Mariano Garcię Remona w roli szkoleniowca, pamięta Gravesena, Woodgate’a, Pablo Garcię i fiasko z Robinho. Wie jaką wyboistą drogę przeszli Królewscy, którzy może zawsze byli wielcy, ale byli też na przełomie wieków chwiejącym się kolosem.

I oto wrzucają na takiego konia gołowąsa, jakby mało presji wynikało z samego faktu gry w Realu. Każdy trening i mecz w cieniu legendy. Presja niemożliwa.

I może dlatego, za każdym razem jak oglądam ważny mecz Królewskich, Marcelo presje wytrzymuje.

Bo udźwignął ten ciężar. Niebawem dopnie swoją dekadę na Santiago Bernabeu. Jestem pewien, że gdybyśmy nie żyli w czasach robotów Messiego i Ronaldo, miałby szanse nawet na – uwaga, uwaga – Złotą Piłkę. Przecież to absurd, by drużyna mająca wszystkie pieniądze świata, mająca na każdej pozycji gwiazdę jakbym to nie było życie, tylko mój save w Championship Managerze 01/02, potrafiła być w niejednym ważnym meczu tak zdominowana przez lewego obrońcę. Ostatnio tak zależna od lewej obrony było Podbeskidzie z Adamem Mójtą w formie. Co prawda nie mam pewności jak naprawdę Marcelo gra w tyłach, przeczytałbym kiedyś szczegółową analizę, ale nie zmienia to faktu, że dla mnie to dzisiaj fenomen. Na pewno nie piłkarz tak kryształowy jak Roberto Carlos, na pewno kibice Barcelony mają prawo mieć do niego pretensje o ten i tamten grzeszek, ale nie zmienia to faktu, że dla mnie Marcelo to członek topowej piątki najlepszych piłkarzy świata.

I – uwaga, uwaga – gracz lepszy od Roberto Carlosa. Bardziej wszechstronny, potrafiący być niemal kimś na rodzaj trequartisty. Roberto Carlos pięknie się włączał, ale nigdy nie miał inklinacji do pociągania za sznurki.

Już współczuję temu lewemu obrońcy z Brazylii, którego sprowadzają za parę lat, by kontynuował sztafetę.

Fot. Remigiusz Szurek

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

37 komentarzy

Loading...