Długo przechodziliśmy wobec sytuacji obojętnie, bo myśleliśmy – facet ma swój urok, niektórzy pewnie cenią jego komentarz. Problem w tym, że coraz rzadziej zaczęliśmy takich ludzi spotykać. Albo inaczej – nie spotykaliśmy ich nigdy, ale nigdy też nie dochodziło do nas tyle głosów, że Maciej Terlecki jako komentator-ekspert to jakieś kompletne nieporozumienie. Teraz tymczasem nie ma meczu skomentowanego przez Terleckiego, po którym nie zapłonęłyby media społecznościowe.
Rozumiemy, że w Eurosporcie zazwyczaj lecą gówniane mecze, rozumiemy też, że często trzeba przy nich dawać z siebie nieco więcej, bo samo widowisko tematów zazwyczaj nie dostarcza. No ale właśnie, postawa Terleckiego każe odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie – jaką rolę powinien pełnić ekspert? Czy, jak sama nazwa wskazuje, powinien dysponować wiedzą ekspercką, czy – tak jak ostatnio sympatyczny pan Maciej – mówić do pierwszego komentatora: – Nie pamiętam jak było we wcześniejszych meczach Zagłębia, to ty, Tomek, jesteś specjalistą.
No ale to jeszcze byśmy mu odpuścili. Problem w tym, że kiedy tylko Terlecki się odzywa, jakaś część nas umiera. Te wszystkie lapsusy językowe, głupawe teorie i nieśmieszne anegdotki puentowane własnym śmiechem sprawiają, że zaczynamy się zastanawiać, kto w ogóle dopuszcza faceta do mikrofonu. I czy ten ktoś jest zadowolony, kiedy słyszy na przykład taką wymianę zdań na temat Papadopulosa:
– No Czech prawdziwy.
– I jak prawdziwy Czech lubi nie tylko piwo, ale także… Co innego Maciek?
– Nie wiem, knedliczki?
– Hokej na lodzie.
Tylko w ostatnim meczu Terlecki między innymi kolejny raz udowodnił, że jest mistrzem ciętej riposty. Kiedy pierwszy komentator mówił, że Piast odwołał się od kartki Heberta, szybko skontrował: – Od razu niech wszystkie kartki anulują! To także człowiek, który na podstawie obrazka zmierzył ciśnienie Wdowczykowi (180 na 110, dziwne że nie wezwał od razu karetki) i od ręki wyliczył procent szans Zagłębia na utrzymanie (niestety dał tylko 70 procent). Wyjaśnił też, że strzał z krótkiej nóżki w rzeczywistości nie jest strzałem krótszą nogą, że młodzież mawia „przechlapane” (chyba młodzież z lat 70.) oraz że piłkarze z lig zagranicznych w meczach mają 50 na 50 celnych podań (tylko jak oni tracą bramki?).
Ale bank rozbił dopiero, gdy zaczął oceniać Michała Masłowskiego. Okazało się, że architekt gry, który jeszcze nie zaprojektował w tym sezonie udanej akcji ma w Terleckim wielkiego fana, dostrzegającego coś więcej, niż tylko kolejne niecelne podania, przegrane dryblingi i głupie straty:
Najbardziej urokliwy fragment to ten z meczu z Ruchem, kiedy Masłowski ledwo wyprzedził 40-letniego Surmę, na co Terlecki z podnieceniem w głosie: – Ależ szybkość! Albo ta laurka, że Masłowski ma wszystko – umie grać w defensywie, jest silny, dobrze gra głową, dobrze drybluje i jest zawodnikiem kompletnym. Ciekawe tylko od, kurwa, kiedy? Jak zgadujemy, pewnie od czasu, kiedy był w Legii szykowany na następce Leszka Pisza. Albo więc Terlecki jest wynajętym PR-owcem Masłowskiego, albo jakąś jego daleką rodziną. Nie widzimy innych opcji.
I tak naprawdę zastanawialiśmy się, jak spuentować te wszystkie opowieści Terleckiego, ale z pomocą przyszedł nam współkomentujący z nim ostatni mecz Tomasz Lach. Oddajmy więc mu głos:
Fot. FotoPyK