W tym sezonie widmo degradacji zagląda Śląskowi głęboko w oczy. Na pięć kolejek przed końcem podopieczni Jana Urbana nie mają żadnej punktowej przewagi nad ostatnią drużyną w tabeli, a jeżeli dziś wieczorem Cracovia zremisuje z Arką, spędzą tydzień w strefie spadkowej. Problemów we Wrocławiu jest całe mnóstwo i tak naprawdę można się tylko zastanawiać, od czego należałoby zacząć wdrażanie planu naprawczego. Przede wszystkim warto jednak postawić sobie jedno zasadnicze pytanie – czy można utrzymać się w lidze mając tak ogromne problemy w bramce?
Sytuacja między słupkami Śląska jest co najmniej nieciekawa. Analizując samą liczbę występów, pierwszym bramkarzem jest Mariusz Pawełek (22), drugim Lubos Kamenar (9), a trzecim Dominik Budzyński (2), chociaż żaden z nich nie gwarantuje w tym sezonie ekstraklasowego poziomu. Wymowne, że w ostatnim meczu z Piastem pierwszym golkiperem był 25-letni Budzyński (Pawełek oficjalnie kontuzja, Kamenar usiadł na ławce). A jest to człowiek, który wcześniej – w całej swojej karierze – rozegrał:
– 11 minut w Ekstraklasie,
– 270 minut w I lidze,
– 180 minut w Pucharze Polski.
To zawodnik, który w ostatnich sezonach zupełnie nie poradził sobie w Miedzi Legnica, a w Śląsku dostał angaż po testach, w roli trzeciego bramkarza, albo raczej pierwszego bramkarza III-ligowych rezerw. I naprawdę ciężko powiedzieć, co jest w tej sytuacji najdziwniejsze – czy sam fakt, że taki zawodnik gra w pierwszym składzie Śląska, czy jednak to, że i tak wypada lepiej, niż Pawełek czy Kamenar w poprzednich meczach?
Przyjrzyjmy się ostatnim dokonaniom pierwszego bramkarza wrocławian. To że od dłuższego czasu popełnia błąd za błędem nie jest żadną tajemnicą, ale też można odnieść wrażenie, że ludzie na tyle przyzwyczaili się do jego pomyłek, że nie widzą skali problemu. A liczby są dla Pawełka bezlitosne – w 28 ostatnich ligowych meczach (licząc od początku 2016 roku) maczał palce przy utracie 15 goli, czyli funduje drużynie straconego gola częściej niż raz na dwa mecze. Czasami były to błędy aż nadto ewidentne, a czasami bardziej dyskretne, przy których trzeba przeanalizować ustawienie napastników i obrońców oraz ocenić, czy – na przykład – wyjście z bramki było uzasadnione. Jedno jest pewne – przy każdym z piętnastu poniższych goli Pawełek zwyczajnie mógł zachować się lepiej:
I chyba tylko przy golach Ćwielonga (drugim) i Putiwcewa można próbować usprawiedliwiać Pawełka, chociaż z pewnością dało się z tych sytuacji wyjść obronną ręką. Z kolei dwa typy błędów są już dla tego golkipera zupełnie charakterystyczne – odbicie strzału pod nogi napastnika (w ostatnim czasie Jagiellonia strzelił tak Śląskowi trzy gole), a także puste przeloty lub niepewne wyjścia do dośrodkowań. Dość napisać, że – popełniając błąd z tej drugiej grupy – Pawełek stracił miejsce w składzie po 11. kolejce i meczu z Bruk-Betem. A kiedy wrócił do gry w 20. kolejce na mecz z Arką, od razu obciął się w ten sposób przy golach Siemaszki i Marcjanika. Jakkolwiek spojrzeć, przy tak grającym pierwszym bramkarzu naprawdę ciężko o spokój w całej formacji defensywnej. A tym bardziej w kontekście faktu, że błędy Pawełka najczęściej następują w newralgicznych momentach, czyli albo Śląsk tracił przez nie prowadzenie (3 takie błędy w tym sezonie), albo zaczynał przegrywać (5 błędów).
Ktoś powie, że problemy Pawełka biorą się z tego, że przy swoich 36 latach na karku jest już po drugiej stronie rzeki. Tu jednak nie zgadzają się przynajmniej dwie rzeczy. Po pierwsze, ten bramkarz słynie z baboli już od naprawdę długiego czasu, więc z pewnością nie są one pochodną piłkarskiej starości. I, po drugie, Pawełek nie jest żadnym ligowym seniorem, bo – spośród regularnie grających golkiperów – starsi są Malarz, Kelemen, Prusak i Pilarz, w tym samym wieku jest Szmatuła, a tylko o rok młodszy jest Załuska. I oni wszyscy przewyższają bramkarza Śląska, co widać chociażby po notach Weszło (Pawełek ze średnią 4,41 jest najgorszy spośród wszystkich regularnie broniących), a także po raportach liczbowych InStat. Przyjrzyjmy się tym drugim:
Jak widać, nawet pod względem czystych statystyk Pawełek wygląda bardzo marnie. W oczy rzuca się przede wszystkim, że jest to bramkarz, który podejmuje najwięcej interwencji na przedpolu, a – zaraz po Milinkoviciu-Saviciu – ma w tym aspekcie najgorszy współczynnik skuteczności. I widać to było także po kompilacji ostatnich błędów Pawełka. Ale tak naprawdę liczba baboli i naprawdę słabe statystyki to nie jedyne problemy podstawowego bramkarza Śląska. Kolejnym jest brak konkurencji, bo Kamenar w zasadzie nie jest dla niego żadną alternatywą. Przede wszystkim też popełnia babole, bo w 9 ligowych meczach zawalił już 3 gole – na jego konto idzie chociażby samobój Dankowskiego z meczu z Zagłębiem i przynajmniej dwie bramki Badii z poprzedniego meczu z Piastem. Co więcej, Słowak legitymuje się żenującym współczynnikiem obronionych strzałów (65 procent), a pod względem not Weszło wypada jeszcze gorzej niż Pawełek (4,22). I, patrząc po decyzjach personalnych Jana Urbana z ostatniego meczu, to właśnie on jest dziś we Wrocławiu bramkarzem numer trzy.
Właściwie dziś trenerom Śląska wypada tylko współczuć. Z jednej strony każdy widzi, że Pawełkowi przydałby się odpoczynek, z drugiej w odwodzie pozostają tylko słowacki parodysta i kompletnie nieopierzony 25-latek. Ale jest to też poniekąd problem powstały na własne życzenie, bo przecież Śląsk przed sezonem zachował się tak, jakby miał niebywały kłopot bogactwa w bramce. Czyli puścił na wypożyczenie do Olimpii Grudziądz utalentowanego Wrąbla, który za chwilę będzie pierwszym bramkarzem naszej młodzieżówki na Euro 2017. Patrząc z dzisiejszej perspektywy – była to jedna z najbardziej absurdalnych decyzji personalnych, jakie w ostatnich latach podjęto we Wrocławiu. I kto wie, czy nie przyjdzie zapłacić za nią najwyższej możliwej ceny, jaką niewątpliwie byłoby pożegnanie z ekstraklasą.
MICHAŁ SADOMSKI