Dzisiaj od rana w Chorzowie wstrzymywano oddech, bo właśnie dzisiaj miało się zdecydować, czy Ruch ostatecznie dopisze do swojego tegorocznego bilansu kolejną kompromitację. A taką z pewnością byłaby utrata jednego z najlepszych zawodników – oraz potencjalnego dochodu z jego przyszłego transferu – z powodu zaległości w płatnościach. Sprawa jednak została odroczona o tydzień, więc dziś nie usłyszymy czy to głośnego odetchnięcia w Chorzowie, czy też donośnego rechotu w pozostałej części kraju. Ale też wiele wskazuje, że tego rechotu ostatecznie jednak w ogóle nie będzie.
Na odroczenie zgodziły się obie strony, które aktualnie negocjują rozwiązanie polubowne. Najpewniej miałoby polegać na tym, by piłkarz został w klubie, ale by jednocześnie w kontrakcie wpisano niespecjalnie wysoką kwotę odstępnego. Dzieje się tak dlatego, ponieważ… przedstawiciele piłkarza nie dopełnili formalności związanych z jednostronnym rozwiązaniem umowy. Procedura nie jest specjalnie trudna, co najważniejsze piłkarzowi faktycznie nie płacono przez minimum dwa miesiące, ale… trzeba przestrzegać „instrukcji obsługi”. Na przykład wysłać klubowi wezwanie do zapłaty z odpowiednim terminem na uregulowanie zobowiązań. To najwyraźniej kogoś lekko przerosło. Dlatego teraz ponownie mediacje.
Uporządkujmy więc: Czy klub płacił zawodnikowi? Nie. Czy przedstawiciele zawodnika postawili klub pod ścianą przed organem PZPN? Nie. Przekładając to na język piłkarski, Ruch w tej sytuacji zachował się niczym bramkarz, który przewrócił się na piłce i sprezentował ją napastnikowi. Natomiast przedstawiciele Lipskiego wcielili się w tego napastnika i – mając przed sobą jedynie pustą bramkę – przenieśli piłkę nad poprzeczką.
Jakkolwiek spojrzeć, porażka projektu pt. “rozwiązanie kontraktu z winy klubu” byłaby także porażką samego zawodnika, który na pewno straciłby na tym finansowo. Smakiem obeszliby się także poza Chorzowem, bo – przypomnijmy – gdyby Izba ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych PZPN uznała argumenty Lipskiego, mógłby on od zaraz podpisać nową umowę z innym klubem. Jak przypuszczamy, kilku dyrektorów sportowych od rana już stało w blokach.
A teraz wszystkim pozostaje jedynie czekać na rozwój wypadków. Zwłaszcza piłkarzom i trenerom pierwszej drużyny Ruchu, dla których utrata najważniejszego gracza mogłaby być gwoździem do trumny. A tak przez jakiś czas dalej będzie można utrzymywać tę grę pozorów, że okręt o nazwie “Ruch” jeszcze nie idzie na dno.
Fot. FotoPyK